Wolne oprogramowanie wobec analfabetyzmu technologicznego. Richard Stallman w Polsce
Kilka dni temu Polskę odwiedził Richard Stallman – guru ruchu wolnego oprogramowania. Swój wykład na Politechnice Warszawskiej rozpoczął od wyraźnego życzenia: „Proszę nie umieszczać zdjęć z tego spotkania na Facebooku, w ogóle jeśli jesteście rozsądni, wcale nie używajcie tego portalu”.
Powyższa wypowiedź świetnie ilustruje stanowisko aktywisty, które zakłada pełną kontrolę nad sprzętem, oprogramowaniem i procesem przetwarzania naszych danych. Stallman oczekuje transparentności cyfrowego uniwersum, dlatego zachęca do korzystania z wolnego oprogramowania. Jednak ilu użytkowników może skorzystać na dostępnie do kodu źródłowego programu. Jak przedstawia się alternatywa Stallmana z perspektywy zwykłego użytkownika, dlaczego np. Linux a nie Windows, czy OS X?
W 1984 r. Richard Stallman porzucił pracę w MIT, rozpoczynając zarazem pracę nad darmowym systemem operacyjnym, udostępnianym na licencji pozwalającej na jego modyfikację i późniejszą dystrybucję. Rok później Stallman założył newbielink:https://pl.wikipedia.org/wiki/Free_Software_Foundation [nonactive], którą kieruje do dziś. Pierwsze wolne systemy operacyjne powstały dopiero dekadę później dzięki połączeniu jądra, które opracował LInus Torvalds, z oprogramowanie powstałym dzięki pracy fundacji FSF – wtedy narodził się Linux. Obecnie kolejne jego dystrybucje: Ubuntu, openSUSE, Fedory, kontynuują tradycję wolnego oprogramowania.
W wystąpieniu „Wolne społeczeństwo cyfrowe” wygłoszonym na Politechnice Warszawskiej, Stallman stwierdził, że praktyki stosowane przez wielkich graczy uniwersum cyfrowego zagrażają naszej wolności. Prelegent do zagrożeń zaliczył między innymi: monitorowanie aktywności użytkownika dzięki programom ukrytym w zamkniętych systemach operacyjnych, zarówno mobilnych, jak i desktopowych, cenzurę Internetu, patenty, zamknięte formaty plików, zamknięte ekosystemy informatyczne. Stallman negatywnie odniósł się do istniejących usług opartych o cloud-domputing, bowiem dane w chmurze, znajdują się poza faktyczną kontrolą ich właściciela. Skrytykował także współczesny model dostępu do Internetu – z sieci możemy korzystać jedynie dzięki pośrednictwu wielkich korporacji.
Aktywista przekonywał, że korzystanie z serwisów społecznościowych, usług sieciowych, których właścicielami są podmioty stawiające zysk na pierwszym miejscu, prowadzi do zniewolenia. Właściciele zamkniętego oprogramowania sprzedają użytkownikom kota w worku – nie mamy przecież możliwości sprawdzenia, czym tak naprawdę jest program, którego używamy. Stallman popiera więc wolne oprogramowanie, którego kod jest ogólnodostępny, każdy może go sprawdzić, modyfikować według własnych potrzeb i udostępniać innym użytkownikom.
Stallman uważa, że znaleźliśmy się obecnie w sytuacji, w której to program kontroluje użytkownika, a nie odwrotnie. Zdaniem aktywisty oprogramowanie zawsze powinno promować wolność. Jednak większość współczesnego oprogramowania ma zamknięty kod, nie możemy więc sprawdzić, do czego tak naprawdę zdolny jest system, czy aplikacja. Stallman podał przykład “tylnej furtki” w mobilnych systemach operacyjnych, za pomocą której operator może zdalnie zmienić oprogramowanie telefonu, a tym samym bez wiedzy użytkownika aktywować kamerę, czy mikrofon.
Stallman dąży do absolutnej transparentności współczesnego uniwersum cyfrowego. Zgadzam się z wieloma jego postulatami, wydaje się jednak, że poglądy aktywisty nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Powiedzmy otwarcie – narzędzia oferowane przez korporacje są szalenie proste w obsłudze, przy czym część z nich jest przy tym darmowa, co wpływa na popularność i hegemonię tych usług. Za korzystanie z poczty Gmail czy Facebooka płacimy oczywiście inną walutą – informacjami o sobie. Z kolei produkty takie jak pakiet Office, stały się globalnymi standardami, z których trudno zrezygnować będąc uczestnikiem cyfrowego obiegu informacji. Zamknięte systemy operacyjne są wygodne, intuicyjne, komunikacja między mobilnymi urządzeniami a ich komputerowymi odpowiednikami ułatwia codzienną pracę. Stallman na podobne zarzuty podnoszone z sali, odpowiedział, że wolność wymaga wyrzeczeń i nie przychodzi łatwo.
Filar koncepcji Stallmana – dostęp do kodu źródłowego aplikacji – nie stanowi wartości dodanej z perspektywy większości użytkowników. W jednej z poprzednich notek pisałem o współczesnym analfabetyzmie technologicznym – cóż nam po dostępnie do kodu, skoro nie potrafimy programować. Stallman zachęcał oczywiście do nauki programowania. Przekonywał też, że nauka programowania z wykorzystaniem wolnego oprogramowania wspomaga kreatywność oraz wzmacnia współpracę między uczącymi się. Uczniowie szybciej doskonalą swoje umiejętności mając dostęp do kodu aplikacji, ponieważ mogą wtedy krok po kroku prześledzć jej strukturę. W przypadku kształcenia opartego na zamkniętym oprogramowaniu są oni pozbawieni tej możliwości, nie mogą także dzielić się opracowanym przez siebie kodem i poddawać krytyce koleżeńskiej wyników swojej pracy.
Jeśli inicjatywy podobne ruchowi wolnego oprogramowania mają wywrzeć jakikolwiek wpływ na współczesność i przyszłość, konieczne jest wprowadzenie prawdziwej edukacji medialnej oraz włączenie kursów programowania do programów edukacyjnych i to niezależnie od szczebla kształcenia. Stosując nomenklaturę Stallmana, jeśli mamy walczyć ze zniewoleniem i bronić naszej wolności w uniwersum cyfrowym – potrzebujemy do tego narzędzi.
Infografika ilustrująca kształt współczesnego uniwersum cyfrowego z perspektywy, która jest bliska poglądom Stallmana:
Zdjęcia kefelka pochodzi ze strony: newbielink:http://www.muktware.com/2012/07/free-software-foundation-publishes-whitepaper-on-secure-boot/2708 [nonactive]
Zrodlo: newbielink:http://czlowiekitechnologie.com/wolne-oprogramowanie-wobec-analfabetyzmu-technologicznego-richard-stallman-w-polsce/ [nonactive]
---------------------------------
Pożeracze danych, Constanze Kurz, Frank Rieger
O tym, że oplatająca świat sieć komputerowa, dzięki której tam, gdzie jesteśmy, możemy być online, stała się ważną częścią naszego życia, nikogo nie trzeba przekonywać. Chętnie poznajemy jasną stronę sieci: kiedy pracujemy, surfujemy w wolnym od pracy czasie, kontaktujemy się z przyjaciółmi, robimy zakupy. Czy jest w tym coś, co może nam zagrozić? Tak.
Kurz i Rieger ujawniają mechanizmy ukryte pod maską tego, co dla nas widoczne na ekranie. Uświadamiają nam, że po wszystkim, co robimy w sieci, pozostaje trwały elektroniczny ślad, który nas identyfikuje. Informacje o nas, najbardziej nawet szczątkowe i rozproszone, kiedy scali się je i zgromadzi w bazach danych, mogą być z zyskiem sprzedane, wykorzystane w działaniach związanych z bezpieczeństwem państwa, użyte w celach marketingowych lub, co gorsza, przestępczych. Już się tak dzieje, i to w skali przerastającej zdolność naszego pojmowania. Czy obrona przed tym jest w ogóle możliwa? Jak to zrobić: ochronić w sieci swoją prywatność i zachować autonomię? W książce Kurz i Riegera znajdziemy jasną i wyczerpującą odpowiedź na te pytania.
Kurz i Rieger, specjaliści z zakresu bezpieczeństwa informacji, są rzecznikami Chaos Computer Club, który wielokrotnie w spektakularny sposób zwracał uwagę na problem nieuzasadnionego wykorzystywania danych.
Constanze Kurz, z wykształcenia informatyk, pracuje na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Specjalizuje się w kwestiach związanych z etyką w informatyce oraz w technikach nadzoru nad przechowywaniem danych zapasowych. Jest doradcą do spraw technicznych komisji śledczej niemieckiego Bundestagu zajmującej się problematyką internetu i społeczeństwa cyfrowego. Frank Rieger, jeden z założycieli niemieckich przedsiębiorstw typu start-up oferujących usługi nawigacyjne i czytniki książek elektronicznych, jest obecnie dyrektorem technicznym firmy zajmującej się bezpieczeństwem systemów telekomunikacyjnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz