Zostaniemy oligarchami?
Wśród niezliczonych zbrodni wojennych, jakich na Ukrainie dopuszcza się Putin (sama Ukraina prowadzi 14 tysięcy śledztw, znacznie więcej, niż wynoszą jej straty w ludziach, bo Rosjanie strzelają tam przeważnie do cywilów, a szczególnie uwzięli się na dzieci), jest rabunek nie tylko lodówek, czy muszli klozetowych, ale również bardziej wartościowych rzeczy, jak np. zapasy zboża, które jest wywożone do Rosji.
To oczywiście bardzo nieładnie, bo nawet typowe dla ustroju socjalistycznego, przejściowe trudności w zaopatrzeniu ludności w podstawowe artykuły, nie mogą przecież być żadnym usprawiedliwieniem.
Chociaż nieładnie, to jednak inspirująco, bo oto słyszymy, że państwa miłujące pokój zaczynają wkraczać na tę samą drogę. Wprawdzie żadne z nich, nawet nasz nieszczęśliwy kraj, który zresztą niedługo zostanie pewnie przyłączony do Ukrainy, jak nie jako łup wojenny, to jako rekompensata za utracone tereny na wschód od Dniepru, nie wypowiedziało Rosji wojny, ale to nikogo nie powstrzymuje przed nakładaniem „sankcji” nie tylko na Federację Rosyjską, ale nawet na jej obywateli.
Pozorem uzasadnienia legalności rabunku ich mienia jest okoliczność, że są oni „oligarchami”. Ale „oligarchowie” są również na Ukrainie i właśnie jeden z nich, Rinat Achmetow, zamierza procesować się z Putinem o odszkodowanie za zniszczone zakłady metalurgiczne „Azowstal” w Marioupolu.
Ten Rinat Achmetow jest miliarderem, więc starczy mu forsy nie tylko na cały pułk adwokatów, ale również na niezawisłych sędziów, więc tylko patrzeć, jak wygra proces i uzyska korzystny wyrok zaoczny. Jednak on jest „oligarchą” ukraińskim, więc chociaż nawet nie jest Żydem, jak np. wynalazca prezydenta Żełeńskieego, Igor Kołomojski, więc w odróżnieniu od „oligarchów” rosyjskich, jego majątek jest pod międzynarodową ochroną.
Ten przypadek pokazuje, że z „oligarchami” jest tak, jak z sukinsynami. Jak wiadomo, dzielą się oni na dwie grupy; tak zwanych „naszych sukinsynów” i na sukinsynów jakichś takich nie naszych. Naszych sukinsynów hołubimy i nawet stawiamy ich na czele rozmaitych zaprzyjaźnionych nieszczęśliwych krajów w charakterze Umiłowanych Przywódców, podczas gdy sukinsynów jakichś takich nie naszych, tępimy, skazując ich nawet na karę śmierci przez powieszenie.
Ten podział nie jest jednak sztywny, bo dotychczasowy, wieloletni nasz sukinsyn, w jednej chwili może zostać sukinsynem jakimś takim nie naszym, a wtedy marny jego los. Tak właśnie było z Saddamem Husajnem. Dopóki wojował z Iranem, był sukinsynem naszym, a potem, kiedy zaczął wojować z Kuwejtem, trafił do tej długiej grupy i w końcu dosięgnęła go surowa ręka sprawiedliwości ludowej za pośrednictwem niezawisłego irackiego sądu.
Podobna sytuacja przytrafiła się afrykańskiemu mężowi stanu, znanemu jako Józef Desire Mobutu Sese Seko Kuku Mgbendu wa za Banga. Władał on przez kilkadziesiąt lat Zairem jako nasz sukinsyn. Zdarzyło się jednak, że w prowincji Katanga pojawił się jegomość zwany Wawrzyńcem Kabilą, który amerykańskim koncernom górniczym zaoferował znacznie korzystniejsze warunki koncesji na wydobycie tamtejszych, bajecznych bogactw mineralnych. I co się okazało? Okazało się, że Józef Desire Mobutu – i tak dalej – w jednej chwili przestał być naszym sukinsynem i nie tylko został sukinsynem jakimś takim nie naszym, ale w dodatku okazało się, że „łamie prawa człowieka”. W rezultacie umarł w Maroku, a rządy w charakterze naszego sukinsyna objął Kabila, który założył dynastię, więc po jego śmierci w wyniku zamachu, nowym Umiłowanym Przywódcą został jego syn Józef, który, ma się rozumieć, korzystne warunki koncesji dla amerykańskich koncernów utrzymał.
Wróćmy jednak z tych egzotycznych stron na teren naszego nieszczęśliwego kraju, Najwyraźniej pozazdrościwszy innym krajom miłującym pokój, a pewnie i wysłuchawszy zachęty Naszego Najważniejszego Sojusznika, Nasi Umiłowani Przywódcy z rządu „dobrej zmiany” wpadli na pomysł zmiany konstytucji w taki sposób, by można było konfiskować nie tylko mienie Federacji Rosyjskiej, z którą formalnie nie jesteśmy w stanie wojny, ale nawet majątki obywateli tego państwa, których w tym celu trzeba by awansować do rangi „oligarchów”, będących w dodatku sukinsynami jakimiś takimi nie naszymi.
Umiłowani Przywódcy z obozu zdrady i zaprzaństwa tłumaczyli im, że w tym celu nie trzeba wcale zmieniać konstytucji, bo wystarczy, żeby na podstawie dotychczasowej wprowadzić rewolucyjną praktykę i wszystko będzie gites tenteges, podobnie jak w innych, miłujących pokój krajach, które „konfiskują” ruskie majątki, chociaż też nie są z Rosją w stanie wojny.
Ale bo też, zgodnie z odpowiedzią, której w swoim czasie udzieliło swemu słuchaczowi Radio Erewań, obecnie nie ma żadnych „wojen”, tylko albo „operacje pokojowe”, albo „misje stabilizacyjne”, albo „walki o pokój”, a ostatecznie – „operacje specjalne”. Dlatego państwa miłujące pokój mogą brać w nich udział bez obawy poobcierania sobie puszku pierwotnej niewinności.
Oczywiście przyczyną takiej rewolucyjnej praktyki, funkcjonującej na bazie opisanej wyżej rewolucyjnej teorii, jest umiłowanie pokoju i praworządności, ale tak naprawdę chodzi również o to, że państwa miłujące pokój przeżywają trudności finansowe. Spowodowane są one zarówno przez uprawianie polityki przekupywania obywateli ich własnymi pieniędzmi, aktywizmem epidemicznym, który nakazuje zamykanie całych gałęzi gospodarki, jak i wojną, jaką Rosja prowadzi na Ukrainie z NATO i państwami uzależnionymi od Stanów Zjednoczonych, czyli państwami należącymi do „wolnego świata”.
W dodatku, niezależnie od wydatków związanych z tą wojną, a ściślej – „operacją specjalną”, do jakich podczas konferencji w Ramstein zobowiązał ich amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, trzeba będzie tak czy owak Ukrainę „odbudowywać”. Do tego pomysłu odniósł się entuzjastycznie podczas swojej pielgrzymki do Kijowa pan prezydent Andrzej Duda, ale w porywie entuzjazmu nie pomyślał, że pociąga to za sobą konsekwencje finansowe. Toteż pan premier Morawiecki, który musi znaleźć dla pomysłów pana prezydenta sposoby finansowania, bo w przeciwnym razie pan prezydent przestanie go popierać w konflikcie z ministrem Ziobrą.
Świadom nadciągającej katastrofy finansowej państwa, wykombinował sobie, by finansować odbudowę Ukrainy ze skonfiskowanego mienia Federacji Rosyjskiej i oczywiście – tamtejszych „oligarchów”. Nie ma w tym nic dziwnego, bo już Alexis de Tocqueville zauważył że nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy.
Gdyby zatem z konstytucją jednak nie wyszło – a chyba nie wyszło – rząd „dobrej zmiany” już kombinuje nad stworzeniem pozorów legalności dla konfiskowania samochodów obywateli posadzonych o wykroczenia drogowe. W ten sposób zostaną oni zrównani z „oligarchami”, ale jakimiś takimi nie naszymi.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz