„Gdy dla tymczasowego bezpieczeństwa zrezygnujemy z podstawowych wolności, nie będziemy mieli ani jednego, ani drugiego” – głosi jeden z najbardziej znanych cytatów Benjamina Franklina, jednego z ojców niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Maksyma, z której wynika jasne przesłanie o prymacie wolności człowieka nad równością oraz bezpieczeństwem, była zawsze głównym hasłem liberałów, od Johna Locka, Adama Smitha, przez Benjamina Constanta, Johna Stuarta Milla w końcu do Ludwiga von Misesa i Friedricha von Hayeka.
W ramach poglądów tych myślicieli, nadających ton liberalnej ideologii od początku jej istnienia aż do czasów obecnych, zawsze mogliśmy dostrzec jednoznaczny sceptycyzm wobec rozrostu pozycji rządu, coraz silniejszego odbierania przez państwo kompetencji i zadań społeczeństwu oraz rodzinie, a także pełne przekonanie, że pozostawienie w rękach rynku zdecydowanej większości naszych indywidualnych dążeń, pragnień i działań jest nie tylko ekonomiczne najsłuszniejsze, ale także moralnie uzasadnione.
Jeśli głęboko wejdziemy w liberalizm, w to co zawsze stanowiło jego sedno, to nigdy nie będziemy wstanie uznać, że liberał w rozumieniu tradycyjnym (czyli tzw. klasyczny liberał) będzie optował za rządową ingerencją na przykład w rynek mieszkaniowy. Jednakże nawet takie, można by powiedzieć „dogmaty” liberalizmu są dzisiaj podważane przez samych liberałów, a raczej trafnie byłoby rzec, że przez osoby, które się za liberałów uważają.
Platforma Obywatelska deklaruje się jako partia „rozsądnego centrum”, a wielu z jej polityków jak na przykład niegdyś Donald Tusk, Izabela Leszczyna czy osoby związane ze środowiskiem Nowoczesnej deklaruje się mianem liberałów. Z pewnością niektórzy pamiętają czasy, kiedy Platforma w swoim programie zawierała propozycje niskich podatków, ograniczenia biurokracji, rozwoju gospodarczego, czy wsparcia przedsiębiorczości.
Natomiast obecnie, przesłanie o liberalnej Platformie Obywatelskiej jest już raczej mało brane na poważnie, kiedy politycy PO nie mają wahań przed popieraniem polityki socjalnej PiS-u, której każdy liberał, zgodnie z zasadą sprzeciwu wobec redystrybucji dochodów przez państwo powinien być przeciwny.
Do tego dochodzi już do sytuacji naprawdę absurdalnych, w momencie, kiedy politycy głównej partii opozycyjne przekonują, że to oni jako pierwszy optowali za wprowadzeniem i rozszerzeniem programu 500+, w ten sposób całkowicie wyrażając swój oportunizm i oddanie pola idei (nie żeby Platforma miała ich jakoś wiele) na rzecz zwykłego populizmu, całkowicie sprzecznego z liberalnymi poglądami.
Część obecnych liberałów, szczególnie tych z pod znaku Klaudii Jachiry czy Dariusza Sczotkowskiego, mocno odcina się od ,,szowinistycznego’’ ko-liberalizmu Janusz Korwina Mikke opakowując idee wolnościowe w ,,modne’’ i ,,nowoczesnej’’ opakowanie. To właśnie ta grupa najbardziej zdziwiła się, kiedy ostatnio Donald Tusk, będący nowym mentorem liberalnej, wielkomiejskiej młodzieży powiedział, że: „Mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia”.
Jakże to zadziwiające, że główna partia opozycyjna, ustami osoby mieniącej się na liberała twierdzi, że chce zapewnić „europejskie standardy mieszkania” i w pełni opowiada się za rządową ingerencją w tej sferze rynku.
Myślę, że nie muszę tłumaczyć z jak głębokim pomieszaniem pojęć mamy tutaj do czynienia. Nagle, jakiekolwiek deklaratywne wartości, przekonania, stają się absolutnie niczym na arenie pustych obietnic „raju na ziemi” dla każdego, w którym dla młodych będzie mieszkanie, dla emerytów wysoka emerytura, a dla biednych rodzin i niepełnosprawnych pokaźne świadczenia socjalne.
Tylko że teraz pojawia się pytanie: kto za to wszystko za płaci? Każdy rozsądny liberał odpowie, że nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze i dostrzeże, w nadmiernej polityce socjalnej państwa zagrożenie przede wszystkim dla wolności ekonomicznej obywateli, niezależnie od dochodów. Po prostu, w przekonaniu liberałów, zabieranie jednym i dawanie drugim w ramach rządowej redystrybucji dochodów jest zarówno nierozsądne z perspektywy ekonomicznej, jak i niemoralne.
Donald Tusk w sferze ekonomicznej nie reprezentuje liberalizmu, całkowicie zaburzającego jego prawdziwy wydźwięk. Zresztą, na tym samym spotkaniu, w którym powiedział, że „mieszkanie jest prawem człowieka”, stwierdził, że gospodarczy liberałowie muszą w końcu „zrozumieć”, że nie można kierować się ideami i przekonaniami, nawet jak najbardziej słusznymi, bo nie zdobędzie się w ten sposób szerokiej grupy wyborców.
Łatka „liberała” przyciągnie tego, który się za tak owego uważa, co pozwoli zyskać głosy tej części wyborców. Ale z drugiej strony, propozycja budowy mieszkań i uznanie go za „prawo człowieka” przyciągnie centrolewicowy elektorat. W ten sposób mamy „multiideową” retorykę, w której nie można odnaleźć za grosz deklaratywnych wartości, a jedynie zwykły populistyczny, demagogiczny przekaz – wszystko, czego mogliśmy się po Platformie spodziewać.
Jak to jednak wszystko pogodzić? Jak stworzyć program wspólny dla chadeków, liberałów, centrystów, socjaldemokratów, tak aby każda z tych grup była zadowolona? Niestety, na to politycy Platformy nam już nie odpowiedzą, gdyż szczegóły przedstawią dopiero „jak wygrają wybory” i odsuną od władzy „dyktaturę Kaczyńskiego”.
Zachowanie polityków Platformy stanowi typowy obraz coraz większej degradacji ustroju demokratycznego. W modelu, w którym większość wyborców nie ma żadnego pojęcia o ekonomii, nie wie co to jest inflacja, deficyt budżetowy, stopy procentowe, obligacje skarbowe, a nawet nie zdaje sobie często sprawy, że płaci podatki, zwyciężać muszą propozycje wyborcze coraz mocniej populistycznie i odrealnione od rzeczywistości.
Niektórzy piewcy masowej demokracji nie zgodzą się ze mną, stwierdzając, że przeciętny wyborca tak naprawdę jest racjonalny i sam dobrze wie co leży w jego interesie. Jednakże ten argument pada na podatny grunt od razu, kiedy włączymy w naszą telewizję państwową i usłyszymy rządową retorykę w sprawie inflacji.
Czy naprawdę, Morawiecki twierdziłby, że głównym powodem wysokiego wzrostu cen jest wojna na Ukrainie, jeśli nie byłby przekonany, że „ciemny lud wszystko kupi”? Oczywiście, być może cała ta rządowa wykładnia o „putinflacji” jest irracjonalną próbą wytłumaczenia wzrostu cen, jednak powiedzmy sobie szczerze – rządzący mają świadomość, że dla ich wyborców przekaz o inflacji spowodowanej przez Putina będzie stanowił w pełni usatysfakcjonowane wytłumaczenie. W ten sposób zamyka się temat typowo demagogicznymi hasłami i choć eksperci mogą wyjaśniać, że prawda jest zupełnie inna to dla dogmatycznego wyborcy, wiernego swojemu obozowi, jakiekolwiek inne spojrzenie na rzeczywistość będzie z góry nieprawdziwe.
Jak widzimy Platforma Obywatelska wpisuje się w ten sam schemat, zresztą podobnie jak wszystkie partie polityczne, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. PO obiecuje już, że mieszkania będą „prawem człowieka”, PSL w swoim programie proponuje emeryturę bez podatku jednocześnie głosząc konieczność podniesienia wydatków na zdrowie do 6,8%, Lewica w ostatniej kampanii wyborczej przekroczyła już wszelkie granice absurdu postulując ,,tanie mieszkania na raty’’, leki po 5 złotych i emeryturę minimalną.
Demokracja powoduje, że w spojrzeniu na politykę dominuje perspektywa krótkofalowa, wygrania wyborów całkowicie abstrahując od tego, jakie będą skutki danego rozwiązana za 2, 3 czy 5 lat. W ten oto sposób polityka przestaje być troską o dobro wspólne, a staje się wyłącznie polem walki o władzę.
Jednak, jak już wcześniej wspomniałem, problem opłacalności populizmu nie jest jedynym mankamentem stopniowej ewolucji demokracji parlamentarnej w ochlokrację. Z populizmem przychodzi całkowita bezideowość. Kiedy politycy nie mogą głosić własnych, wyrobionych poglądów, bo nie są one popieranie przez większość społeczeństwa, bez którego poparcia przecież nie wygrają wyborów, wtedy jakiekolwiek poczucie obowiązku, sumienia, wyznawanych wartości, idei, poglądów przestają istnieć.
Polityk jest w stanie zrobić wszystko, nawet zmienić swoje poglądy o 180 stopni, byle tylko móc wygrać kolejne wybory albo zdobyć tekę ministra czy innego urzędnika. Sfera dyskusji na tematy polityczne przestaje być przestrzenią dla różnych wizji i poglądów, a de facto stanowi miejsce wyrażania tego samego stanowiska, reprezentowanego przez nie mającą w większości koniecznej wiedzy większość, które tylko politycy w jakimś większym lub mniejszym stopniu akcentują.
Tak było w powojennej Wielkiej Brytanii, gdzie akceptacja dla państwa opiekuńczego była dogmatem, pod którym podpisywali się zarówno socjaliści z Partii Pracy, jak i konserwatyści, różniąc się tylko co do wielkości, do jakiej ma urosnąć „państwo-niańka”. W sferze ekonomicznej taka sytuacja występuje obecnie pomiędzy PiS-em a PO. Rządzący nie mają zamiaru cofać się z budową „Państwa dobrobytu” podładowanego świadczeniami socjalnymi, interwencjonizmem państwowym i statolatrią, a Platforma w swoich propozycjach wyborczych wcale nie chcę tego naprawić, a wręcz licytuje się z PiS-em, kto jest bardziej „prospołeczny”.
Liberalizm demokratyczny postrzega republikę i ustrój, w którym większość posiada wpływ na przebieg polityki państwa za jedno z największych „osiągnięć” cywilizacji zachodniej. Jednocześnie, ci sami mainstreamowi liberałowie stają się ofiarą bezlitosnych trybików demokracji i muszą coraz bardziej akceptować „kwestię socjalną”, kierując się tym samym na zupełne antypody wolnościowo-liberalnej idei.
Los ten podzieliło nie tylko środowisko liberałów w Platformie Obywatelskiej – nielicznymi wyjątkami – ale także na przykład Porozumienie (mieniące się jako „liberalno-konserwatywne”, choć do tej pory głosujące razem z PiS-em za podwyżkami podatków i rozszerzaniem świadczeń socjalnych).
Jak twierdził Milton Friedman: „Równość i wolność były dwiema stronami tej samej podstawowej wartości – każda jednostka powinna być uznawana za cel sam w sobie”. Noblista przestrzegał jednak, że przeciwko dobrze rozumianej przez liberałów równości, staje równość pozycji, wedle której: „Każdy powinien mieć taki sam poziom życia lub dochodu, każdy powinien kończyć bieg w tym samym czasie”.
O zagrożeniach płynących z równości pozycji, sztuczniej wytworzonej w ramach interwencji państwa pisali zarówno Friedman, Mises, Hayek, Thomas Sowell, a spokojnie można znaleźć wypowiedzi na ten temat „honorowego neoliberała III RP” czyli prof. Leszka Balcerowicza. Równość pozycji przejawia się również w rządowej ingerencji w sferę polityki mieszkaniowej, w formie dopłat do czynszów, państwowego budownictwa czy kontroli cen mieszkań.
O negatywnych konsekwencjach takich działań liberałowie piszą bardzo dużo i trafnie wypunktowują wady „państwa-budowniczego”. Czyżby więc Donald Tusk i politycy Platformy nie odrobili lekcji i dają się wpleść w błędne koło „naprawiania świata” za pomocą państwa? Liberał, a tym bardziej liberał gospodarczy nigdy nie podpisałby się pod stwierdzeniem, że „mieszkanie prawem, nie towarem”.
Czy więc Platforma reprezentuje w swojej działalności politycznej liberalizm? Prawdę mówiąc, nawet jeśli w wymiarze teoretycznym, główna partia opozycyjna chce się mienić jako „liberalne centrum”, to jednak fakty nie pozostawiają złudzeń. Być może Platforma była kiedyś partią wolnościową i konserwatywno-liberalną, jednak jakiekolwiek pozostałości tej idei wyparowały w momencie, kiedy okazało się, że zamiast niskich podatków, Polacy wolą „mieszkania za darmo”, ,,leki za 5 zł’’ czy 500 zł. na każde dziecko.
Niestety przykład Platformy jest kolejnym przykrym dowodem, że idei i poglądy, zarówno liberalne, jak i też konserwatywne czy chadeckie, muszą zostać sprzedane w imię demokratycznego dogmatu o „woli większość”, który niczym Biblijna fala zmywa z polityki jakiekolwiek symptomy ideowości. Naprawdę niewielu współczesnych polityków jest w stanie w swojej aktywność prezentować własne poglądy, bez konieczność oglądania się na wyborców, którzy zamiast długofalowej i odpowiedzialnej perspektywy wolą szybkie, konkretne i często naiwne rozwiązania.
Trzeba przyznać, że demokracja uniemożliwiła całkowite oderwanie klasy politycznej od rzeczywistych problemów obywateli. Jednak, coraz bardziej postępującą destrukcja klasycznych cnót obywatelskich i brak w Polsce niezależnej klasy średniej, spowodował obecną sytuację, w której demagogiczny program jest bardziej wartościowy od programu merytorycznego, a realizm ustępuje miejsca ,,stereotypowi utopii’’. ,,Karłowatość’’ liberalizmu Platformy jest tak naprawdę tylko kolejnym objawem, bezideowości współczesnego świata postpolityki.
Dominik Majcher
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz