Wielka Gra bis. Co Anglicy robią na Ukrainie?
27. lipca 1877 r. jeden człowiek w Wiedniu i kilku ludzi w Londynie miało nieco powodów do zadowolenia. Oto za ich przyczyną i dla realizacji ich szeroko zarysowanych celów, grupka Polaków ogłosiła się konspiracyjnym polskim „Rządem Narodowym”, z zadaniem przeprowadzenia następnego powstania przeciw Rosji.
Wśród zadowolonych rej wodził Henry Munro-Butler-Johnstone, brytyjski, torysowski polityk i poczytny pamflecista, autor głośnej książki „The Eastern Question”, w luźnym streszczeniu wzywającej do ostatecznego rozwiązania przez Imperium Brytyjskie „kwestii rosyjskiej”, a wówczas ochotniczy agent angielskiego wywiadu.
Rolę pożytecznego polskiego (nie takiego wcale) idioty odgrywał w tych planach Adam Stanisław książę Sapieha, a cała afera nie miała rzecz jasna niczego wspólnego z Polską czy jej niepodległością, za to wszystko z brytyjsko-rosyjską rywalizacją w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie, znaną jako Wielka Gra.
Gra o tron
Geopolityka jest grą na stałej szachownicy, przy której nie tylko zmieniają się główni gracze, ale także kolory figur, a nawet płynne bywają zasady samej rozgrywki. A jednak niezmienne pozostają podstawowe mechanizmy i nawet niektóre scenariusze wracają po latach, czy wręcz stuleciach, by przypomnieć, że gra o tron toczy się nieodmiennie przed naszymi oczami, przeważnie zbyt rozpraszanymi, by dojrzeć choćby jej zarysy.
Oto bowiem minęło 145 lat i znowu po Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej hulają brytyjscy agenci i politycy, chcący miejscowych Słowian rzucać przeciw Rosji po to tylko, by Brytania odzyskała dominującą pozycję na początek europejską, a docelowo także na obszarach Bliskiego i Środkowego Wschodu.
Różnica polega głównie na tym, że w 1877 r. książę Sapieha nie był bynajmniej obcym agentem, zapytał o konkrety obiecywanej Polakom brytyjskiej pomocy, a gdy zamiast nich usłyszał tylko ponowne zachęty i ogólniki – rozwiązał swój nieszczęsny „Rząd” i odwołał wszelką akcję powstańczą, jako z góry skazaną na klęskę prowokację. Niestety, dziś na taki przykład odpowiedzialnego patriotyzmu wśród polskich liderów politycznych liczyć już nie możemy.
Podział ról
Tylko osoby nie umiejące dostrzegać zmian w polityce międzynarodowej mogą nadal uważać, że rozgrywkę ukraińską toczą ze sobą (tylko) Rosja i Stany Zjednoczone. Nic podobnego. Oczywiście, amerykański hegemon wciąż sprawuje ogólny nadzór nad całą geopolityką zachodniej hemisfery, jednak jego dławiąca się gospodarka wymusza podział zadań.
Realia są zaś takie, że jeśli USA nie skupią się na kwestii chińskiej, to nie tylko stracą swój (już zachwiany) prymat pierwszej gospodarki świata, ale co za tym idzie nie będą też najważniejszym centrum globalnego kapitału, który już zastanawia się czy nie zmienić popieranej dotąd strony. Jak bowiem niegdyś Wall Street (częściowo) zastąpiło City – tak dziś wciąż na stole jest możliwość przeniesienia głównego ciężaru światowych finansów do Szanghaju, Hongkongu i Pekinu. A ponieważ Chiny są dziś także głównym ośrodkiem przemysłowym świata – skupienie tam również elementów głównych decyzji kapitałowych mogłoby ocalić konsumpcyjną formę kapitalizmu, znaną nam pod nazwą fordyzmu i dominującą od końca II wojny światowej.
Amerykanie muszą odwrócić się twarzą do tych wyzwań, skupić na obszarze Dalekiego Wschodu i Pacyfiku, bo inaczej oglądając się dalej na Europę i stojąc do azjatyckich zagadnień tyłem – mogą w ten… tył otrzymać niemal zabójczego kopa.
Imperium kontratakuje
Ale przecież nie po to Waszyngton tyle dekad dominował i paraliżował Europę, by teraz pozostawić ją bez światłego anglosaskiego przewodnictwa. I tak historia (i geopolityka) zataczają kolejne koło, bo oto jesteśmy świadkami dziwacznej, mocno autoparodystycznej, ale jednak próby odbudowania Imperium Brytyjskiego. Na razie – na obszarze Europy Wschodniej.
Na Ukrainie z Rosjanami walczą już nie Amerykanie, ale agenci wpływu Londynu. To oni praktycznie zmonopolizowali politykę zagraniczną (a więc także m.in. energetyczną) Polski i Pribałtyki. To ich obecność jest wreszcie bardziej niż widoczna na historycznym obszarze Wielkiej Gry, czyli w Azji Środkowej. Rosjanie – na Ukrainie walczycie znów ze swoim historycznym wrogiem, Anglikami. Polacy – kieruje nami brytyjska agentura.
Każdy kolejny tydzień przynosi dalsze dowody na rosnące zaangażowanie brytyjskie w konflikt z Rosją. Któryś już z kolei przylot Borisa Johnsona do Kijowa (natychmiast po przywódcach europejskich) jest jasno w UK odbierany jako ponowienie wobec Wołodymyra Zełenskiego propozycji nie do odrzucenia: niech Ukraińcy nawet nie myślą o jakimkolwiek innym scenariuszu niż wejście do organizowanego pod dominacją brytyjską bloku z Polską, Litwą, Łotwą i Estonią (oraz zapewne Mołdawią i Rumunią).
Drugim poziomem tego samego planu miałoby być UkroPolin, polsko-ukraińska hybryda państwowa, którą w polityce III RP lansują zwłaszcza politycy sterowani jawnie z brytyjskiej ambasady, jak Jarosław Gowin. No i oczywiście finalnym aktem operacji miałoby zapewne być rzucenie tego całego towarzystwa przeciw Rosji.
UkroPolin jako kolonia brytyjska
Anglia ma na Ukrainie coraz silniejsze aktywa. Jeszcze w ramach przygotowań do ukraińskiej agresji na Rosję i republiki ludowe – Brytyjczycy wyszkoli co najmniej 22.000 ukraińskich żołnierzy (Operacja Orbital). Teraz premier Johnson obiecał przeszkolenie kolejnych 10.000 „w jednym z krajów ościennych”. Nie ma chyba wątpliwości w którym?
Od lutego Westminster przekazał do Kijowa 1,3 miliarda funtów, tysiące pocisków przeciwpancernych NLAW, wyrzutni rakiet i systemów artyleryjskich, włącznie z NATO-wskimi samobieżnymi haubicami M109. Nawet głupi przyszłoroczny finał Konkursu Eurowizji ma zostać zorganizowany na Ukrainie, czyli… w Zjednoczonym Królestwie. Zaprawdę, może i Ukraina zostanie sklejona z III RP w UkroPolin – ale tylko po to, by z obu tych krajów uczynić brytyjskie kolonie.
Propaganda wojenna jest w UK może nie tak prymitywna jak w Polsce czy na Litwie, jednak niemal równie intensywna, choć nadal przynajmniej tolerowane są głosy sprzeciwu z lewa (Workers Party of Britain George’a Gallowaya, corbyniści z The Resistance Movement Chrisa Williamsona), a nawet z prawa (popularny konserwatywny pisarz i blogger, Peter Hitchens). Cenzura sięga jednak środowisk uniwersyteckich, a media głównonurtowe tępią z pasją wszelką publiczną krytykę odrodzonego imperializmu.
Mimo to fala kreowanego usilnie wzmożenia pro-kijowskiego wydaje się opadać, a zwykli Brytyjczycy z coraz mniejszym skrępowaniem dopytują m.in. o opóźnienia w wypłatach tzw. „podziękowań” za przyjmowanie do domów ukraińskich imigrantów (obiecywane £350 miesięcznie do wielu angielskich i szkockich rodzin jeszcze nie dotarło pomimo upływu kilkunastu tygodni).
Nie ma to jednak większego znaczenia, bowiem „najstarsza europejska (liberalna) demokracja” pozostaje takową już czysto teoretycznie, a establishment polityczno-finansowy już niemal wprost deklaruje, że UK samo znajduje się w stanie wojny z Rosją.
Polska, a koniec anglosaskiej hegemonii
Wielka Gra powróciła, bo jest przecież grą jedyną. I tylko jako jej historyczny badacz i miłośnik czasem uśmiecham się, bo przecież niegdyś na tej szachownicy jedną z głównych figur brytyjskich był nieprzeciętnie zdolny Szkot, Aleksander „Buchara” Burnes – a jego wspaniałym głównym przeciwnikiem eurazjatyckim pozostawał Polak, Jan Prosper Witkiewicz.
Dziś Wielka Gra brytyjsko-rosyjska pozostając tak samo realną – istnieje zarazem w wymiarze wirtualnym, a na dawną maestrię nie ma już miejsca. Techniki bowiem są zmienne – ale celem nieodmiennie była i jest dominacja. Przetrwać może tylko jedno imperium, a gdy nie jest w stanie tego uczynić – woli się rozdwoić, byle nie dopuścić do zakończenia anglosaskiej hegemonii. A bez jej końca rozwój Polski jest po prostu niemożliwy.
Konrad Rękas
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz