Adam Wielomski: Tak jak należało się spodziewać propozycja premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona stworzenia alternatywy dla Unii Europejskiej – w postaci bliżej nieokreślonej konfederacji Wielkiej Brytanii, Polski, Ukrainy i Nadbałtyki – wywołała zachwyt w pisowskim establiszmencie.
Zachwyt podobny do tego, jaki wywołały w kręgach sanacyjnych brytyjskie gwarancje w sierpniu 1939 roku.
Podobieństwo obydwu pomysłów polega na tym, że obydwa kwalifikują się do tego, co Stanisław Cat-Mackiewicz określał mianem „sojuszów egzotycznych”, czyli takich, w których nasze esencjalne interesy, od których zależy nasze be or not to be, łączą się z doraźną rozgrywką dyplomatyczną mocarstw, które nie traktują tej sprawy strategicznie.
Ta liftingowana inicjatywa nowego Międzymorza z udziałem Londynu, w Internecie już ochrzczona mianem Nędzymorza, posiada same wady.
Polska leżała, leży i leżeć będzie pomiędzy Niemcami a Rosją, tworząc część dłuższego pasa euroazjatyckiego od Szanghaju po Paryż, który Chińczycy chcą zagospodarować w postaci Nowego Jedwabnego Szlaku. Anglosasom marzy się zablokowanie tego wielkiego projektu za pomocą wbicia w niego „geopolitycznego ciernia” w postaci Międzymorza na czele z Polską i Ukrainą.
Londyn i Waszyngton nie mają w tej części świata jakichkolwiek interesów pozytywnych, a jedynie destrukcyjne. Międzymorze będzie istnieć tak długo, jak długo Anglosasi będą mieli siłę podtrzymywać jego istnienie pomiędzy walcem niemiecko-francuskim z jednej, a rosyjsko-chińskim z drugiej strony. Gdy tylko Amerykanom poślizgnie się noga, osłabną, pogrążą się w jakimś wewnętrznym kryzysie, to Międzymorze zostanie zgniecione siłami Eurazji.
Będzie to powtórka Paktu Ribbentrop-Mołotow – niekoniecznie zresztą w postaci wspólnej akcji militarnej – tym łatwiejsza, że ani Polska, ani Ukraina nie posiadają potencjału politycznego, ekonomicznego, militarnego na prowadzenie samodzielnej polityki. Ot, dwa leżące w strategicznym miejscu państwa, wykonujące polecenia płynące z Waszyngtonu i po części z Londynu.
Magdalena Ziętek-Wielomska: Już od kilku lat podnosimy kwestię, że obecnie główna linia politycznego podziału nie opiera się na kluczu prawica/lewica, tylko jest to podział na zwolenników państwa (narodowego) oraz zwolenników koncepcji imperialnych, wielkoprzestrzennych.
I od lat wskazujemy na to, że duża część polskiej prawicy odrzuca ideę państwa narodowego na rzecz różnych mrzonek imperialnych. Teraz widać to już bardzo wyraźnie – nasza diagnoza była po prostu trafna. Tendencja ta przybrała na sile pod wpływem stworzonej mody na geopolitykę, która nie jest neutralną nauką, tylko ideologią ściśle związaną z myśleniem imperialnym początku XX wieku.
Geopolityka powstała właśnie po to, by dostarczyć rzekomo naukowej legitymizacji różnych imperialnych projektów – czy to amerykańskich, czy to niemieckich, etc. W Polsce nakłada się jeszcze na to inspirowana z zachodnich kręgów wolnomularskich idea prometejska, której przecież już w okresie międzywojennym hołdowały polskie władze.
Nienawiść do Rosji, która ciągle kręgom wolnomularskim staje na drodze do realizacji ich globalistycznych celów, to ciągła obecna w polskiej polityce – oczywiście większość polskich patriotów nie ma bladego pojęcia o genezie formuły ich własnego patriotyzmu. Stąd też tak wielu przedstawicieli polskiej prawicy przyklaskuje teraz idei utworzenia unii polsko-ukraińskiej, jako szansy na rzekomą odbudowę Polski imperialnej.
A to jest oczywiście pułapka, bo tym sztucznym tworem zarządzać będzie zwykła oligarchia, by nie rzec wprost – mafia, reprezentująca interesy ukraińskich oligarchów, zachodniego kapitału i „polskich” kręgów władzy. A zwykły Polak czy Ukrainiec będzie miał mniej więcej taki status jak chłop w Rzeczypospolitej Szlacheckiej. A nawet gorszy, zważywszy na agendę przemysłu 4.0., która zwykłych ludzi zdegraduje do poziomu „zwierząt ludzkich”, wyzyskiwanych przez nową kastę rządzących, która już tę agendę wdraża w życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz