❗️W październiku 1944 r. we wsi Głęboczek pow. Borszczów, Ukraińcy zamordowali 18 Polaków: 15 pracujących przy naprawie szosy oraz 3 w młynie.
Mieczysław Walków pamięta początek wojny - słoneczną niedzielę 17. września 1939 r. Już w tygodniu rodzice zapowiadali, że tym razem w niedzielę pojadą na sumę do kościoła w Borszczowie. Przed świtem przybiegł Władek, brat mamy Pana Mieczysława i powiedział, że na przepuście wodnym głównej drogi do Czortkowa zbierają się Ukraińcy i podobno będą witać Rosjan.
Następnego dnia usytuowała się już władza radziecka. Po paru dniach obowiązkowo Pan Mieczysław poszedł do szkoły. Już nie do starej, ale do nowej. Tylko nie polskiej, a ukraińskiej pod protektoratem radzieckim. Wszystkich uczniów cofnięto o rok.
✔️Pan Mieczysław relacjonuje wrzesień/pażdziernik 1939 r.:
"Pod koniec września lub na początku października 1939 bawiłem się w sadzie i zobaczyłem idącego bardzo zarośniętego człowieka w polskim mundurze. Nie poznałem, ale byłem pewny, że to Dominik, mój wujek, a mąż cioci Franciszki. Zacząłem biec do domu i krzyczeć. Dominik wrócił! Dominik wrócił! Jest już na ogrodzie! Ciocia pobiegła pierwsza. Okazało się, że się nie myliłem . Dominik ostatkiem sił dotarł do żony i dziecka. Był w tak złym stanie, że trzeba go było położyć do łóżka i karmić jak małe dziecko i to bardzo ostrożnie. Tej samej nocy odczuliśmy trzęsienie ziemi. Zatrzęsła się ziemia tak, że spadały obrazy ze ścian, talerze w serwantce. Trzęsienie trwało krótko i większych strat nie było. Mówiono później, że wielkie szkody były na terenie Rumunii.
Dominik z niewoli sowieckiej został zwolniony wraz z wieloma innymi. Nie był oficerem i był ze wsi. Opowiadał, że był w obozie gdzieś pod Charkowem, w którym prowadzono selekcję jeńców. Z niewoli jechał pociągiem aż na Polesie, a stamtąd szedł pieszo do domu. Na drogę dano każdemu tylko jeden bochenek chleba. Opowiadał, że na terenie Polesia szanowali żołnierza tułacza i czasem dzielili się strawą, ale kiedy znalazł się na terenach dzisiejszej zachodniej Ukrainy, odnosili się do niego bardzo wrogo. Wyzywali, a nawet pluli na niego. Zdarli z niego rogatywkę, oderwali orzełek, deptali nazywając go" kuricą". Dopiero w Jezierzanach, kiedy się ludzie dowiedzieli, że jest zięciem Czarneckiego z Łanowców chcieli go karmić. Odmawiał. Wiedział, czym grozi obfite jedzenie. Do swoich szedł kilkanaście dni, głodując.
We wsi po wejściu Sowietów natychmiast do władzy dorwali się ludzie z marginesu społecznego i biedota. Byli to przedwojenni najemni pracownicy rolni. Mieszkali nad jarem w bardzo ubogich chatynkach i byli nazywani hołotą. Ci, którzy dotychczas czuli się ludźmi odrzuconymi i pogardzanymi, nagle stali się władzą i siłą przewodnią. Mogli decydować o wszystkim. Od tej chwili oni decydowali o tym co z nami będzie, czy nas zamkną, czy prześpimy noc w swoim łóżku, czy też w nocy załomocą do drzwi i powiedzą: Otkrywaj sobaczaja siemia , ubiraj wieszczi. Skoro ! Sadiś na podwodu. Pojedesz tuda. Tam tiebie budiet łutsze. (Otwieraj psie nasienie. Pakuj manatki. Szybko. Siadaj na wóz lub sanie, pojedziesz tam gdzie będzie ci lepiej). Byliśmy przygotowani na najgorsze. Mieliśmy przygotowany worek sucharów. Tata zrobił specjalne kuferki, do których można było włożyć najpotrzebniejsze rzeczy i żywność na drogę. Nikt jednak z nas nie wiedział, kiedy po nas przyjadą, jak długo będzie trwała podróż i ile pozwolą wziąć. Tym, upojonym nową ideą ludziom, którym przed wojną moja babcia pomagała (również i finansowo), zawdzięczaliśmy zabranie wujka Władysława do więzienia, a później do kopalni.
Do wujostwa przyszli w nocy. Zerwali ze snu wszystkich domowników. Wystraszyli dzieci. Najbardziej płakała Kazia. Miała dopiero trzy lata. Sąsiad Masnyj (Ukrainiec), milicjant ludowy, przyłożywszy pistolet do głowy wujka krzyczał:– Czarnecki! – przekrzykując płacz dzieci i lament żony - ja wiem, że ty masz broń. Ty lepiej oddaj ją po dobroci. Inaczej wpakuję ci cały magazynek w twój burżujski, polski łeb. Zrobię to bihme (przysięgam Bogu) na oczach twojej rodziny.
- No, to strzelaj. Na co czekasz? - prowokował wujek wczorajszego sąsiada.
Masnyj, kazał innym milicjantom rozpocząć poszukiwania. Szukano do rana, i nie tylko w domu. Szukano wszędzie, a szczególnie w warsztacie stolarskim i pomieszczeniach gospodarczych. Szukając zrywano podłogi, niszczono i rabowano wszystko, co było pod ręką W tym czasie oprawcy okładali rękojeściami pistoletów głowę wujka i krzyczeli, aby dobrowolnie wskazał miejsce ukrycia broni. W końcu zrezygnowani zabrali wujka, a wujence zapowiedzieli, że przyjdą później i będą kopać wszędzie, a broń i tak znajdą. Już na wozie, siepacz Masnyj cedził przez zęby:
– Czarnećkij, ja tebe dobre znaju, ty proklatyj Lach. Ciebie trzeba zabić, bo ty byś nam tego nigdy nie darował, ale na szczęście to ty jesteś w naszych rękach i swojej rodziny już nigdy nie zobaczysz. Ty sukinsynu, zgnijesz w naszym radzieckim więzieniu. Daję ci na to słowo, że tak będzie! Krzyczał Masnyj wczorajszy sąsiad i dobry znajomy.
Wujka zabrali, najpierw do Borszczowa, a później do Czortkowa. Nie pomogły interwencje we władzach powiatowych u samego naczalnika. Wujka Władka wywieziono do Donbasu, do kopalni.
Kilka miesięcy później, również w nocy zabrano wujenkę i jej córeczki na daleki Sybir".
----------------------------
✔️A już pięć lat później, uniknąwszy śmierci z ręki sowieckiej, wujek Pana Mieczysława zginął od ukraińskiej kuli:
"W chłodny jesienny dzień października 1944 r. powiadomiono nas, że Dominika i jego kolegów pracujących na drodze koło Głęboczka zabili banderowcy. Mordu dokonali w dzień. Podjechali na koniach od strony Borszczowa i po prostu strzelali do ludzi jak do kaczek. Dominik uciekał w kierunku wsi. Nie zdążył dobiec do zabudowań. Jeszcze tego samego dnia Dominika nie znaleziono. Dopiero na drugi dzień znalazła go żona, czyli ciocia Franciszka. Był całkowicie rozebrany. Ciocia mówiła, że z każdego zabitego Ukrainiec z Głęboczka zdzierał ubrania i buty, składał na wozie i wiózł do domu. Jeszcze w tym samym dniu banderowcy mieli zamiar dokonać pogromu Polaków w Głęboczku. Zostali odparci, bo Polacy byli uzbrojeni. Następnego dnia odbył się pogrzeb dziewięciu młodych mężczyzn. Pogrzeb organizowali panowie: D. i O. (z relacji cioci). Asystowała straż żołnierzy radzieckich. Ustawiono nawet karabin maszynowy dla bezpieczeństwa. Ksiądz Mazur nad mogiłą wygłosił płomienną homilię. Powiedział –Ta mogiła zakwitnie nam kiedyś białą lilią!
Na pogrzebie była moja mama, ciocia Rózia i Lusiek. Mnie tam nie było. Byłem chory i leżałem w łóżku .Po pogrzebie Dominika, ciocia Franciszka i Zdzisia zamieszkały w Borszczowie.
Przed świętami Bożego Narodzenia do Głęboczka pojechała do własnego domu po żywność młoda kobieta (bardzo ładna). W mieście zostawiła męża i małe dziecko - dziewczynkę. Pojechała i myślała, że ona będzie bezpieczniejsza niż mąż. Banderowcy ją złapali, odarli z odzienia, zgwałcili i uwiązali nagą do konia. Wlekli ją po twardych zamarzniętych grudach i po ściernisku po zbiorze kukurydzy. I tak zmasakrowane ciało porzucili pod miastem. Stale zadaję sobie pytanie: Jak nisko mogą upaść ci, którzy mienią się ludźmi i wierzą w tego samego Boga?! Ci ludzie dokonali w Głęboczku ostatecznego mordu niewinnych kobiet, dzieci i starców w styczniu 1945 roku. Banderowcy byli bezkarni, bo wcześniej Rosjanie powołali wszystkich młodych mężczyzn ( do 40.lat) Polaków do wojska. W dumnym i niegdyś spokojnym Głęboczku, podczas jednej nocy, zaślepieni nienawiścią zwyrodnialcy zamordowali ponad 90 osób".
-------------------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz