Przed maszynką do mięsa
Najgorętsze spory wybuchają u nas wokół spraw mało prawdopodobnych. Tak było – i jest – w sprawie reparacji wojennych od Niemiec i tak się stało po złożeniu przez rząd niemiecki propozycji rozmieszczenia dwóch baterii rakiet „Patriot” na polskiej granicy wschodniej.
Jak pamiętamy, pan minister Błaszczak najpierw się ucieszył, ale potem został zmitygowany przez Naczelnika Państwa, więc już się tak nie cieszył, tylko zaproponował, by te „Patrioty” podarować Ukrainie. Ostatnio nieubłagane stanowisko zajął pan premier Morawiecki – że „Patrioty” powinny trafić na Ukrainę.
Tego można było się spodziewać; pan premier, gdyby tylko mógł, to podarowałby Ukrainie nie tylko „Patrioty”, ale i całą Polskę, podobnie, jak pan prezydent Duda – o czym zresztą mówił 3 maja. Na razie jednak Niemcy żadnych „Patriotów” ani Polsce, ani – tym bardziej – Ukrainie nie dali, wyjaśniając, że te rakiety mogą być rozmieszczone tylko na terenie państw NATO, do którego Ukraina jeszcze nie należy. Jak bowiem powiedział sekretarz generalny NATO, pan Stoltenberg, Ukraina może być przyjęta do NATO dopiero po ostatecznym zwycięstwie nad Rosją, w czym NATO zamierza jej pomagać, wysyłając broń, by walczyła i walczyła – aż do ostatniego Ukraińca.
Ale niemiecka propozycja wzbudziła też podejrzenia, że za tą wielkodusznością może kryć się jeszcze jedna intencja. Jak mówią militaryści, korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny, toteż kiedy tylko Rosja na Ukrainę uderzyła, Niemcy postanowiły szybko wzmocnić Bundeswehrę, wykładając na to 100 mld euro rocznie. Nietrudno się domyślić, że w dymach bijących z wojny na Ukrainie, chciałyby wędzić również swój półgęsek ideowy w postaci utworzenia europejskich sił zbrojnych, niezależnych od NATO.
Jeśli chodzi o „Patrioty”, to tej intencji też można się w tej propozycji dopatrzeć. Sęk w tym, że polscy żołnierze, a tym bardziej – ukraińscy – „Patriotów” obsługiwać nie umieją, więc jeśli trafiłyby one do Polski, to ich obsługą musieliby siłą rzeczy zająć się żołnierze niemieccy, podobnie jak w przypadku ochraniania polskiego nieba przez niemiecki myśliwce. To niby nic, ale czyż nie przybliżyłoby to momentu, gdy europejskie siły zbrojne stałyby się rzeczywistością?
Kiedy w roku 1990 Niemcy odzyskały swobodę ruchów w Europie, to wspólnie z Francją stały się wyznawcami doktryny „europeizacji Europy”, co oznacza delikatne, ale cierpliwe i metodyczne wypychanie Ameryki z polityki europejskiej, a zwłaszcza – z funkcji kierownika tej polityki.
Nietrudno się domyślić, dlaczego Niemcy. W XX wieku, na skutek dwukrotnego wtrącenia się Ameryki do polityki europejskiej, przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać. [Niemcy przegrałyby nawet bez wtrącenia się Ameryki do wojny, kiedy to właściwie przyszła już na gotowe – admin]
Motywacje francuskie są trochę bardziej skomplikowane, ale równie silne, czemu wyraz nie tak dawno dał prezydent Emmanuel Macron. Toteż Niemcy po 1990 roku co i rusz puszczają takie próbne balony, czy może by tak utworzyć te europejskie siły zbrojne? Za każdym jednak razem tego rodzaju pomysły natrafiały na stanowcze, amerykańskie: „NIET!” – z wyjątkiem krótkiego okresu, kiedy prezydent Obama dokonał słynnego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich.
Wprawdzie Amerykanie w roku 1954, gwoli zrównoważenia sowieckiej presji militarnej na Europę, zgodzili się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii, ale nie byli pewni, czy Hitler nie zmartwychwstanie. Na wypadek gdyby zmartwychwstał, kiedy w roku 1955 utworzona została Bundeswehra, Amerykanie wmontowali ją w całości w struktury NATO, za pośrednictwem których mają nad nią kontrolę.
Utworzenie europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO oznaczałoby więc wyprowadzenie Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli, co oznaczałoby nie tylko przekreślenie jeszcze jednego skutku wojny przegranej przez Adolfa Hitlera, ale i stworzenie militarnego fundamentu dla IV Rzeszy, której budowa postępuje w integracji metodą „pokojowego jednoczenia” Europy.
Z tego powodu nie wykluczam, że gdy tylko pojawiła się niemiecka propozycja w sprawie „Patriotów”, Naczelnik Państwa mógł odebrać tajny telefon od JE ambasadora Marka Brzezińskiego, żeby w żadnym wypadku na to się nie godzić, a gorący kartofel podrzucić Niemcom, podobnie, jak to zrobił pan minister Rau w sprawie przekazania Ukrainie polskich samolotów MIG-29.
Jak pamiętamy, „ogłosiło” że Polska te samoloty Ukrainie przekaże, na co uzyskała pozwolenie Departamentu Stanu, który z naciskiem podkreślił, że będzie to „suwerenna decyzja Polski”, co oznaczało, że USA nie mają z tym nic wspólnego. I kiedy wydawało się, że operacja wkręcania Polski w ruską maszynkę do mięsa, w którą wcześniej dała się wkręcić Ukraina, właśnie się rozpoczęła, pan minister Rau – ludzie pobożni uważają, że z natchnienia Królowej Polski – zaproponował, że naturalnie, jakże by inaczej – ale żeby te samoloty najpierw poleciały do amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein w Niemczech, a tam niech już sami Amerykanie podejmą suwerenną decyzję, co dalej z nimi zrobić. I wtedy Departament Stanu oświadczył nie bez zgorszenia, że ten suwerenny pomysł nie był z nim skonsultowany, a w ogóle jest niefortunny. Dlaczego – tego początkowo nie wiedzieliśmy, ale już następnego dnia się okazało, że dlatego, iż był to pomysł „ryzykowny”.
Dlaczego „ryzykowny”? Żeby to wyjaśnić musimy cofnąć się do pierwszej połowy lat 60-tych, kiedy to Robert McNamara, sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy’ego, a potem – Johnsona, sformułował doktrynę „elastycznego reagowania”. Po chamsku i w uproszczeniu można ją streścić następująco: haratamy się – ale na przedpolach – taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria. Niekiedy o przedpola trzeba było wojować osobiście, to znaczy – samemu – ale po co się kotłować po Wietnamach, Irakach, Afganistanach, czy innych Kurdystanach, kiedy lepiej połączyć piękne z pożytecznym, to znaczy – walkę o uzyskanie dogodnego przedpola z walką o wolność?
Toteż i z walką o wolność, zwłaszcza „za waszą i naszą” musimy bardzo uważać, bo w euforii łatwo dać się wkręcić w maszynkę do mięsa – ale skutki takiej decyzji bywają i tragiczne i przede wszystkim – trwałe – o czym mogliśmy przekonać się podczas i po II wojnie światowej.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz