czwartek, 21 grudnia 2023

Kissinger nie był Amerykaninem

 

Kissinger nie był Amerykaninem


Henry Kissinger nie był Amerykaninem. Nie tylko ze względu na pochodzenie – urodził się sto lat temu w żydowskiej rodzinie w Bawarii. O tym, że nie był Amerykaninem, nie świadczył też przede wszystkim zachowany przez niego do końca życia wyraźny niemiecki akcent. Kissinger należał do Ameryki, ale nie był Ameryką.

Będąc najbardziej charakterystyczną postacią jankeskiej polityki zagranicznej, nie reprezentował jej najbardziej charakterystycznej cechy: demoliberalnego misjonizmu, rodzącego chęć rewolucyjnego przekształcania świata mniej więcej co pokolenie, gdy istniejący stan rzeczy przestaje odpowiadać progresywnie coraz bardziej liberalnym wyobrażeniom ideowych dziedziców radykalnego protestantyzmu i oświeceniowej rewolucji 1776 roku.

Kissinger wykorzystał jednak do maksimum możliwości stwarzane przez amerykańską mekkę wychodźców i imigrantów. Prześladowany w rodzinnych Niemczech, gdzie blokowano mu dostęp do ścieżki edukacyjnej, w Ameryce wykorzystał instytucje akademickie, by wspiąć się po drabinie władzy. Korzystając z centralnej roli uniwersytetów w doborze i formowaniu elity sterującej polityką zagraniczną USA w drugiej połowie XX wieku, budował swoją pozycję na osiągnięciach naukowych i wiedzy eksperckiej historyka.

Po odejściu z oficjalnej sceny politycznej, wykorzystał swoje doświadczenie do zarabiania pieniędzy: jego firma doradcza Kissinger Associates otrzymywała wysokie prowizje od hojnych darczyńców, w tym także zagranicznych, oferując w zamian firmom i rządom głęboki wgląd w System. Z kanału informacyjnego stworzonego przez Kissingera korzystało przez pół wieku ośmiu prezydentów USA – od Cartera do Bidena.

Porządek stabilny i niestabilny

Już swoją pracę doktorską „Świat przywrócony” (1957) Kissinger poświęcił Kongresowi Wiedeńskiemu, w jej podtytule zwracając uwagę na „problemy pokoju”. Zestawienie słów „problemy” i „pokoju” wskazuje, że Autora fascynował nie tyle „pokój” w sensie braku wojen, co „porządek”, „równowaga” – rzymski „pax”. Pokój może być bowiem strukturalnie stabilny – uzgodniony przez główne ośrodki siły, wspólnie przez nie legitymizowany, do zachowywania którego solidarnie się one zobowiązują. Wariant ten utrzymuje się w dynamicznej równowadze, stanowi bowiem system naczyń połączonych i osłabienie jednego z jego elementów równoważone jest stabilizacją systemu przez pozostałe. Taki był właśnie System Wiedeński skonstruowany przez Metternicha i negocjowany na kongresie z 1815 r. z Castlereaghem.

Istnieje też jednak wariant pokoju hegemonicznego: narzuconego przez dominującą w danym momencie potęgę, jednostronnie dla niej korzystnego, co za tym idzie, kontestowanego przez poszkodowanych, tak więc strukturalnie niestabilnego i nietrwałego. Jakiekolwiek osłabienie hegemona lub wzrost konkurencyjnego ośrodka siły dezorganizuje bowiem system hegemoniczny i doprowadza do jego upadku.

Stabilność systemu hegemonicznego zależy od jednego zaledwie czynnika, nie zaś od układu wzajemnie suplementujących się wielu czynników, jak w systemie równowagi sił. Żaden czynnik nie może być zaś trwały, bo wszystko na świecie podlega entropii i fluktuacji, system hegemoniczny jest więc strukturalnie wadliwy i skazany na upadek.

W odróżnieniu od systemów pluralistycznych (równowagi sił), systemu koncentryczne (hegemoniczne) mają ograniczoną zdolność homeostazy i są mniej elastyczne, będąc słabiej dostosowane do dynamicznej i spontaniczno-kreacyjnej natury rzeczywistości.

Kissinger swoją pochwałę systemu równowagi sił i krytykę systemu hegemonicznego sformułował w połowie XX wieku, dopiero jednak 1 stycznia 1990 roku Charles Krauthammer ogłosił na łamach „Foreign Affairs”, będącego półoficjalnym forum komunikowania poglądów elity politycznej USA, nastanie „The Unipolar Moment”. Uaktywniło to rewolucyjną, niemal trockistowską tęsknotę zwycięskiego w Zimnej Wojnie supermocarstwa za przekształceniem świata na modłę demoliberalną.

O Rosji

Kissinger zmierzał w innym kierunku. Inaczej niż dyktuje to jankesom ich polityczna tradycja i ideologia państwowa, sekretarz stanu w administracjach prezydentów Richarda Nixona i Geralda Forda próbował inne ośrodki siły zintegrować w ramach jankeskiego systemu globalistycznego, nie zaś pokonać je lub zniszczyć. Przede wszystkim, dotyczyło to odprężenia w stosunkach ze Związkiem Radzieckim w latach 1970. USA ugrzęzły wówczas w Indochinach i trapione były rozkładem wewnętrznych subsystemów społeczno-kulturowego i gospodarczego.

Stosunek wielkości uzbrojenia ZSRR i USA zaczął niebezpiecznie dla tych ostatnich zbliżać się do parytetu. Waszyngton przegrywał Zimną Wojnę i obawiał się geopolitycznej klęski w Europie. Jego elita rządząca doszła do wniosku, że krajowi potrzebna jest chwila wytchnienia, w polityce zagranicznej trzeba zaś złagodzić napięcia i zyskać na czasie.

Architektem zmierzającej do tego polityki był właśnie Kissinger, krytykowany później przez środowiska uprawiające narrację „kassandryczną”, z których na przełomie lat 1970/1980 narodzić się miał (nienazywany tak jeszcze wtedy) nurt neokonserwatywny.

Odbiegało od poprawności politycznej również stanowisko Kissingera wobec obecnej wojny na Ukrainie. Był sceptyczny wobec możliwości odbicia Krymu i terytoriów straconych przez Ukrainę wiosną 2022 roku, studząc zapał zwolenników jednostronnej hegemonii gwiazd i pasów, do czego konieczne byłoby zadanie Moskwie zdecydowanej klęski. Kissinger proponował przekształcenie Ukrainy w bufor w stosunkach z Rosją, zamiast snucia wizji „regime change” na Kremlu. Przestrzegał przed wepchnięciem taką wojowniczą retoryką Rosji w objęcia Pekinu.

O Chinach

Drugim elementem „wielkiej strategii” Kissingera było otwarcie się przez USA na Chiny w 1972 roku. Ówczesnemu sekretarzowi stanu nie chodziło jedynie o wykorzystanie pęknięć w bloku komunistycznym i zwrócenie słabszego z wrogów USA przeciw silniejszemu – to akurat się Kissingerowi w pełni udało i do dziś uznawane jest za majstersztyk dyplomacji, choć krytycy zarzucają ówczesnemu gospodarzowi budynku Harry’ego S Trumana w Foggy Bottom niedostateczne wykorzystanie przewagi Waszyngtonu i pójście wobec Pekinu na zbyt daleko idące ustępstwa w kwestii Tajwanu.

Kissingerowi chodziło jednak o coś znacznie więcej niż o obrócenie Zhönguó przeciw Rosji. Chciał wciągnąć Chińską Republikę Ludową w jankeską globalizację i uczynić Państwo Środka młodszym partnerem gwiazd i pasów. Nie wierzył w demokratyzację i westernizację Chin, wierzył natomiast że – cytując wypowiedź Xi Jinpinga z ostatniego spotkania z Joe Bidenem w San Francisco w połowie listopada – „świat jest dostatecznie duży, by pomieścić Stany Zjednoczone i Chiny”.

Dążył do budowy globalnego kondominium Pekinu i Waszyngtonu, będąc przekonanym o potrzebie ich współdziałania dla utrzymania porządku (pax) na świecie. Nie wierzył natomiast, że USA zdolne będą ów porządek utrzymać samodzielnie. Wiedział, że upadek strukturalnie niestabilnej hegemonii USA doprowadzi do upadku światowego znaczenia również jankeskich ideałów liberalno-demokratycznych, które umożliwiły mu pod koniec lat 1930. znalezienie schronienia w Ameryce Północnej przed prowadzącymi antysemicką politykę niemieckimi narodowymi socjalistami.

Nad ideą włączenia Chin do amerykańskiego systemu globalnego Kissinger pracował do końca życia. Chciał do tego celu wykorzystać konfucjańskie zamiłowanie Chińczyków do porządku i harmonii społecznej, przypominające jego „europejski” światopogląd, w ramach którego sposobu na harmonizację globu upatrywał w „koncercie mocarstw” i koordynacji polityk głównych graczy w ramach jednego systemu. Kolejnym czynnikiem wiążącym Chiny w ramach systemu globalnego na czele z USA miały być, w jego koncepcji, korzyści z handlu światowego, bezpieczeństwo „wąskich gardeł”, którego w postaci cieśnin morskich gwarantować miała północnoamerykańska talassokracja.

W lipcu tego roku Kissinger został przyjęty w Pekinie, co wskazuje na poszukiwanie przez Xi Jinpinga kanałów komunikacji, pozwalających załagodzić napięte dziś relacje z Waszyngtonem. Kissinger uważał, że mocarstwa północnoamerykańskie i chińskie ponoszą odpowiedzialność za siebie nawzajem i za świat; „jedno potrzebuje drugiego”, zaś „konflikt z użyciem nowoczesnych technologii (…) byłby katastrofą dla ludzkości”. W maju mówił, że „przywódcy obydwu krajów mają obowiązek temu zapobiec” i odnowić kanały komunikacji.

W rezultacie, podczas wspomnianego szczytu w San Francisco 15 listopada uruchomiona została powtórnie prezydencka „gorąca linia” i wznowiona komunikacja między US Army a Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą. Postępowanie Kissingera wobec Zhöngguo wyrastało z głębokiego zrozumienia cywilizacyjnych uwarunkowań polityki zagranicznej tego kraju, które zademonstrował w dziele „O Chinach” (2011). Dzięki zrozumieniu kulturowych przesłanek ambicji geopolitycznych Chin i uwarunkowań ich sposobów uprawiania polityki, nawet po przejściu na emeryturę był kilkukrotnym wysłannikiem Waszyngtonu do tego kraju – po raz ostatni 20 lipca 2023 roku.

Kissinger umiał rozmawiać z Chińczykami – począwszy od mającego doświadczenie wywiadowcze i będącego przez to wyjątkowo trudnym negocjatorem Zhou Enlaia – dzięki zrozumieniu fundamentalnych dla tamtejszej cywilizacji zasad: wzajemnie korzystnych relacji (guanxi) i poszanowania kontrahenta (mianzi). Rozumiał, że dla przełamania wrogości i nawiązania relacji z Pekinem, konieczne jest stworzenie atmosfery zaufania i wzajemnego szacunku. Wykorzystał tę wiedzę podczas wizyt w Państwie Środka w 1971 roku, przygotowując grunt pod nawiązanie stosunków dyplomatycznych między USA a ChRL.

Hermeneutyka i zagrożenia dla niej

Jako doradca ds. bezpieczeństwa narodowego (1969-1975) i sekretarz stanu USA (1973-1977), Kissinger wprowadził nowy zwyczaj w postaci dokładnego studiowania materiałów wywiadowczych naświetlających drogę życia, kształcenia i kariery światowych przywódców, z którymi przyszło mu mieć do czynienia. Kissinger starał się ich zrozumieć, wniknąć w ich światopoglądy i intencje. W tym sensie był „Europejczykiem” – człowiekiem „światowym”, tak bardzo różniącym się od jankeskich „prowincjuszy”, starających się interpretować i wartościować zachowania innych przez pryzmat własnej aksjologii i własnych kodów kulturowych.

Doskonale uwidacznia się ta metoda Kissingera w jego ostatniej – na świecie niedocenianej a w Polsce w ogóle niezauważonej – pracy „Leadership: Six Studies in World Strategy” (2023), poświęconej takiej analizie motywów działania Konrada Adenauera, Charlesa de Gaulle’a, Richarda Nixona, Anwara as-Sadata, Lee Kuan Yew oraz Margaret Thatcher.

Kissinger formułuje swoją wizję polityki zewnętrznej USA, uwzględniając kody geopolityczne i kulturowe innych narodów, ucieleśniane przez ich przywódców politycznych. Przestrzegał również Kissinger przed sztuczną inteligencją i ogólniejszymi trendami cywilizacyjnymi, których jest ona manifestacją. W napisanym wspólnie z Ericiem Schmidtem i Danielem Huttenlocherem artykule opublikowanym na łamach „Wall Street Journal” 24 lutego 2023 roku, porównuje sztuczną inteligencję do wynalazku prasy drukarskiej z 1555 roku. O ile jednak tamta pozwalała przyspieszyć komunikowanie abstrakcyjnej ludzkiej wiedzy i rozszerzyć jego zasięg, to dzisiejsze nowe technologie tworzą przepaść między ludzką wiedzą a jej rozumieniem.

Na poziomie politycznym dokonuje się kompresja czasowa procesów decyzyjnych w skali uniemożliwiającej ich racjonalne przeprowadzanie, co zagraża utrzymaniu w równowadze systemu międzynarodowego. Według Kissingera, w Wieku Sztucznej Inteligencji konieczne będzie wypracowanie nowych koncepcji ludzkiej wiedzy i relacji między człowiekiem a maszyną. Sztuczna inteligencja to, według autorów eseju, przejaw epoki „rozproszenia”, gdy trudno już przyswoić sobie głębokie pojęcia. „Studiowanie książki stało się dziś niekonwencjonalnym gestem”, mówi nam Kissinger. Wiedza hermeneutyczna, jaką w odniesieniu do psychiki narodów i przywódców rozwijał Autor „Leadership” i „On China”, traci dla siebie grunt.

Do niemniej pesymistycznych niż w omawianym eseju z WSJ wniosków dochodzi Kissinger w podsumowującym rozdziale pracy „Leadership”; wskazuje w nim na znaczenie edukacji humanistycznej i obywatelskiej oraz podglebia religijnego dla uformowania nowoczesnych przywódców politycznych w warunkach merytokracji, która współcześnie zastąpiła dawną arystokrację. Według Kissingera, ideał edukacji humanistycznej umiera jednak na uniwersytetach, co, jego zdaniem, zagraża kształceniu kompetentnych funkcjonariuszy służby publicznej. Uczelnie wyższe kształcą, według niego, wąsko wyspecjalizowanych technokratów i zideologizowanych aktywistów. Studiowanie, zdaniem Kissingera, traci swoją szerszą filozoficzną i historyczną perspektywę.

Zanik kultury obywatelskiej powoduje z kolei, według Autora „Leadership”, narastanie przepaści pomiędzy rzeszami społeczeństwa a elitami. Elity i lud coraz mniej sobie ufają i darzą się coraz mniejszą sympatią, co sprawia że ustrój coraz bardziej się oligarchizuje a w społeczeństwie narastają antyoligarchiczne tendencje populistyczne.

Przejście od kultury pisanej do wizualnej dokonuje się, jak zauważa Kissinger, za pośrednictwem Internetu i nowych mediów, co znacząco odkształca zbiorową świadomość społeczeństwa. Skrócenie perspektywy i emocjonalizacja, charakterystyczne dla epoki internetowej, zagrażają zaś, jego zdaniem, pogłębionemu i holistycznemu rozumieniu faktów. Racjonalna analiza ustępuje, w opinii Kissingera, w nowej epoce internetowej sugestywnym emocjonalnie obrazom. Środki masowej komunikacji wywierają też coraz większą presję konformizacyjną, przed którą nie mogą uchronić się decydenci. Margines dopuszczalnego błędu w podejmowaniu decyzji, jak wskazuje Kissinger, kurczy się jednak w obliczu pojawienia się takich nowych wyzwań jak sztuczna inteligencja, cyberwojna, czy nowe napięcia międzynarodowe.

O Ameryce

Nieprzypadkowo wśród poddanych analizie na kartach „Leadership” przywódców światowych znalazł się również Richard Nixon. Kissinger, nie stawszy się nigdy mentalnie Amerykaninem, jak nikt rozumiał Stany Zjednoczone. Nie da się zrozumieć wyobrażenia, jakie jankesi mają o sobie i o swoim państwie, bez lektury Kissingera. Jego charakterystykę amerykańskiego charakteru narodowego postawić można z powodzeniem obok „O demokracji w Ameryce” (1835-1840) Alexisa de Tocqueville’a, „Ameryki” (1986) Jeana Baudrillarda, czy „Kim jesteśmy?” (2004) Samuela Huntingtona.

Lapidarne zdanie z „Dyplomacji” Kissingera „Stany Zjednoczone ani nie mogą wycofać się ze świata, ani go zdominować” najlepiej oddaje „tragizm” roli międzynarodowej tego mocarstwa. Podobnie jak w przypadku Chin (w dziele „O Chinach”), Kissinger wnika głęboko w psychopolityczne uwarunkowania projektów międzynarodowych USA, wskazuje na mentalne i kulturowe determinanty ich polityki zagranicznej. Łącząc doświadczenie męża stanu z wrażliwością historyka, identyfikuje składowe narodowej postawy jankesów wobec świata zewnętrznego i ich postrzegania polityki. Dla przykładu, wymieńmy tu cztery takie zauważone i opisane przez Kissingera cechy charakteru narodowego Amerykanów:

Po pierwsze, odrzucają europejskie (kojarzone z Richelieu) rozumienie racji stanu jako dążenia racjonalnymi sposobami do osiągnięcia racjonalnie wymierzonych celów polityki zagranicznej i tym samym do realizacji racjonalnie określonych interesów. W założenia północnoamerykańskiej republiki wpisany jest moralizm, który z perspektywy innych ośrodków siły i całego systemu międzynarodowego jest czynnikiem dezorganizującym i zagrożeniem dla trwałości dynamicznej równowagi.

Od siebie dodajmy, że w koloniach angielskich w Ameryce Północnej osiedlali się przedstawiciele fundamentalistycznych sekt chrześcijańskich, traktujący nakazy moralne tej religii dosłownie i z pełną powagą. O ile w krajach prawosławnych i katolickich wypracowano „wentyle bezpieczeństwa” pozwalające pogodzić moralność i antropologię chrześcijańską z wymogami funkcjonowania w świecie, o tyle w USA popularność zyskała u początku XX wieku filozofia „pragmatyzmu”, zakładająca możliwość „ugniecenia” materialnej rzeczywistości stosownie do wymogów moralnych.

W zeświecczonej oświeceniowej formie, ten wywodzony z fundamentalistycznie pojmowanego chrześcijaństwa moralizm, wpisany został do dokumentów założycielskich USA oraz znalazł wyraz w ich orzecznictwie sądowym. Lekcja Kissingera, będąca w istocie lekcją „światopoglądu pogańskiego”, jest w tym punkcie istotna również dla Polski, którą łączy z północnoamerykańską republiką wyprowadzanie polityki zewnętrznej z przesłanek moralnych i ideologicznych. W Polsce nie jest to warunkowane chrześcijańskim fundamentalizmem, lecz „łacińskim” mesjanizmem wolnościowo-republikańskim i prowadzi do kolejnych porażek polskiego ośrodka siły w relacjach z kierującymi się „realpolitik” ośrodkami siły niemieckim i rosyjskim.

Po drugie, odrzucają europejskie rozumienie polityki jako zarządzania problemami, nie zaś ich rozwiązywania. Amerykanie, niczym Lucjusz Cyncynat, chcieliby po „wygraniu wojny”, natychmiast „zrezygnować z polityki” i wrócić do spokojnej „uprawy roli”. Po wypełnieniu misji, którą ma być „rozwiązanie problemu raz na zawsze”, Amerykanin „wraca do domu”.

Polityka zagraniczna, to dla Amerykanina zadanie mające swój początek i koniec. W Europie rozumie się natomiast politykę jako proces, który nigdy nie ma swojego końca. Dodajmy, że powyższy kod kulturowy jankesów również ma swoje korzenie w chrześcijaństwie: w liniowej koncepcji czasu, dobiegającego swojego kresu, po którym ma zapanować wieczna szczęśliwość. W zeświecczonej postaci oświeceniowej idei „wiecznego pokoju” ten chrześcijański chiliazm protestanckich fundamentalistów inspirował kolejne jankeskie wizje „końca wszystkich wojen” i światowej „sprawiedliwości” – od koncepcji Ligi Narodów po koncepcję „Wielkiego Bliskiego Wschodu”.

Kissinger, najpewniej nieświadomie, odchodzi tu od judeochrześcijańskiego historyzmu w kierunku światoobrazu pogańskiego: świat jest niemającym żadnego „celu” ani „logiki” ciągłym „stawaniem się”, poza jego granicą nie czeka na nas żaden „lepszy świat”, bowiem to ten w którym żyjemy jest dobry – ponieważ jest jedynym istniejącym. Świata nie można zatem „poprawić”, a jedynie źle lub dobrze zarządzać w nim swoimi interesami i wzajemnymi relacjami jego elementów; dobre zarządzanie to takie, by relacje owe były strukturalnie stabilne, tak więc i racjonalnie przewidywalne.

Po trzecie, kod polityczny Amerykanów jest kodem liberalnym. Za dobry i sprawiedliwy jankesi uważają świat, w którym handel zastąpi wojnę a prawo – siłę. USA prezentują się jako czempion światowego porządku regulowanego przez prawo. Nurt ten przewija się przez całą intelektualną historię Stanów Zjednoczonych, sięgając w daleko odleglejszą przeszłość niż pojawienie się Międzynarodowego Trybunału Karnego, mającej maskować wojny napastnicze idei „interwencji humanitarnej” po zakończeniu Zimnej Wojny, czy założenia ONZ a wcześniej Ligi Narodów. Kissinger rozumie tymczasem politykę przez pryzmat układów sił, w czym jest skrajnie „nieamerykański”.

Amerykański kod rozumienia polityki, jak wspomnieliśmy, jest kodem liberalnym. Liberalizm eksponuje na czołowym miejscu takie zeświecczone idee chrześcijańskie jak wolność, jednostka, równość, racjonalizm, które w doktrynie Kościołów chrześcijańskich kontynentalnej Europy „przykryte” zostały łagodzącymi ich wywrotową treść formułami filozoficznymi i kulturowymi. Wśród wyrwanych z europejskiego środowiska cywilizacyjnego protestanckich fundamentalistów w angielskich koloniach w Ameryce Północnej, idee te wysunięte zostały jednak na eksponowane miejsce, znajdując następnie wyraz w świeckiej myśli północnoamerykańskiego Oświecenia i wreszcie w jankeskim liberalizmie.

Kissinger-Europejczyk

Kissinger pisał dla jankeskiej elity politycznej, jego koncepcje nie są jednak wśród niej popularne. Stany Zjednoczone stawiają obecnie na otaczanie i izolowanie Chin, nie zaś na wprzęganie ich przez kierowany wciąż przez siebie globalny System. Waszyngton traktuje Rosję i innych światowych graczy nie jako regionalne filary porządku światowego, lecz jako rywali do pognębienia lub zniszczenia.

Koncepcje Kissingera nie są i w przewidywalnej przyszłości nie będą realizowane w polityce zagranicznej USA. W swej konstrukcji intelektualnej, mentalnej i świadomościowej, Kissinger nie był bowiem Amerykaninem, tylko Europejczykiem. Pomimo wyjazdu z Niemiec jeszcze gdy był chłopcem i swojego żydowskiego pochodzenia, Kissinger mentalnie zawsze pozostał „Niemcem”. Dlatego jego analizy większą popularnością niż w ojczystych USA cieszą się w kontynentalnej Europie i w Chinach. Temperament i mentalność Kissingera były czysto „tellurokratyczne”.

W karmiącej się antyeuropejskim (a szczególnie antyrosyjskim) resentymentem Polsce, Kissinger postrzegany jest raczej krytycznie – jako niedostatecznie antyrosyjski. Wyższości Brzezińskiego nad Kissingerem dopatrzył się niedawno polski konserwatysta Marek A. Cichocki, wskazując jako czynnik tej rzekomej wyższości Brzezińskiego demoliberalną ideologizację jego koncepcji polityki wobec Rosji.

Taka ocena ze strony konserwatysty byłaby oczywiście absurdem, chyba że dostrzeżemy fakt, że Polacy dzielą z Amerykanami demoliberalne zideologizowanie – z tym, że polscy konserwatyści, zamiast określenia liberalno-demokratyczny, wolą „wolnościowo-republikański”. Różnica jest jednak jedynie kosmetyczna, bo w obydwu przypadkach mamy do czynienia ze spętaniem rozumu ponurym demoliberalnym zabobonem ideologicznym.

Ronald Lasecki
https://myslpolska.info

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...