Kulisy ukraińskiej historii miłosnej
Czasami wychodzi tak, że osoby chcące w jakiś sposób nadać sobie i swoim działaniom bardziej ludzkie oblicze odsłaniają kulisy swojego faktycznego statusu, którego my sami możemy się tylko domyślać.
Tak właśnie jest w przypadku najnowszej książki Zbigniewa Parafianowicza, która w zasadzie stanowi zbiór cytatów różnych anonimowych urzędników, dyplomatów i mundurowych odpowiedzialnych za realizację oficjalnej polskiej polityki wobec Ukrainy w ostatnich kilkunastu miesiącach.
Parafianowicz to nie tylko dziennikarz i korespondent wojenny, ale również – jak możemy wnioskować nie tylko z jego wydanej właśnie książki – postać o dość rozległych znajomościach w świecie polskiej polityki, przede wszystkim średniego pokolenia jej uczestników orbitujących wokół POPiSu. Wielu z nich przeszło do polityki ze świata mediów. Część otarła się o służby specjalne. I to ci właśnie ludzie najpewniej stanowią źródła anonimowych wypowiedzi przytaczanych w książce Polska na wojnie dziennikarza „Dziennika. Gazety Prawnej” Zbigniewa Parafianowicza.
Jej autor nie jest wolny od określonych stereotypowych przekonań jakże typowych dla głównego nurtu polskiej debaty publicznej. W jednej z wypowiedzi dla branżowego portalu na temat ulubionych autorów i źródeł wspomina m.in. o portalu Bellingcat, ewidentnym projekcie dezinformacyjnym nadzorowanym przez brytyjskie służby specjalne jako o istotnej dla niego lekturze. Jeśli rzeczywiście czerpie z takich mediów wiadomości, nie sposób uznawać jego tekstów na temat obszaru postradzieckiego za wiarygodne. Ale już ze wspomnianą książką o polityce polskiej wobec Ukrainy nie musi być tak źle.
Niezbędne poprawki
Trzeba wszakże pamiętać, by brać stosowną poprawkę, czytając wypowiedzi anonimowych, jak wskazuje sam autor, wysoko postawionych przedstawicieli państwa polskiego i jego organów na kartach Polski na wojnie.
Po pierwsze, wielu z nich może w sposób świadomy uczestniczyć w akcji kreowania wizerunku swoich politycznych zwierzchników, choćby Andrzeja Dudy, którego na kartach publikacji Parafianowicza jest zdecydowanie najwięcej. Być może część z wypowiedzi potraktować należałoby jako swoistą ustawkę mającą podreperować wizerunek części polskiej klasy politycznej. Nawet, jeśli sam autor nie był do końca jej świadomym uczestnikiem.
Po drugie, skoro pojawiają się anonimowe cytaty przedstawicieli wojska i służb specjalnych, uznać trzeba, że część prezentowanych przez nich treści może być świadomą dezinformacją, a nawet manipulacją.
Po trzecie, pamięć ludzka bywa zawodna, nawet w przypadku wydarzeń czy sytuacji stosunkowo nieodległych w czasie, zaś próżność towarzyszy ludziom zawsze, a już w kręgach władzy osiąga nierzadko niebotyczne rozmiary.
Przystępując z powyższymi zastrzeżeniami z tyłu głowy do lektury książki Parafianowicza, i tak nieuchronnie zwrócimy uwagę na kilka okoliczności ilustrujących pewien trend, rys charakterystyczny prowadzonej przez Warszawę polityki wschodniej.
Duda zrobił swoje, Duda może odejść
Jak rekonstruuje Zbigniew Parafianowicz, ośrodek prezydencki był spośród rożnych instytucji i środowisk politycznych w Polsce najgorętszym rozsadnikiem ślepej miłości do władz ukraińskich. Miłości – dodajmy – nieodwzajemnionej, instrumentalnie wykorzystanej. Duda z kart książki Parafianowicza to porzucona panna na wydaniu, smutna i przeżywająca sercowe rozterki.
Autor snuje swą opowieść o próbach zaprzyjaźnienia się polskiego prezydenta z Władimirem Zełeńskim, wspólnym piciu wódki w prezydenckim ośrodku w Wiśle. Ale już po kilkunastu stronach czytamy wypowiedź anonimowego źródła w Pałacu Prezydenckim: „Później, po tym karnawale przyjaźni, gdy Zełenski uwierzył, że jest Mahatmą Gandhi, Duda jako asystent Gandhiego nie był mu już potrzebny” (s. 15).
Uległość polskich władz prowadziła do coraz głębszej degradacji Dudy w oczach Kijowa, aż do statusu – jak określił to jeden z ministrów w książce Parafianowicza – „asystenta czy trzeciego zastępcy” (s. 155). Utrata wszelkiego szacunku wobec partnerów politycznych przenosiła się również na traktowanie całego państwa polskiego; ludzie Zełeńskiego nie raczyli nawet informować naszej strony o swoich tranzytowych przejazdach przez nasz kraj. O wizytę oficjalną w Warszawie, jak relacjonuje w książce jeden z dyplomatów, trzeba było zabiegać („trzeba było tę wizytę wyciągać za uszy”, s. 192).
Sprawy sporne, szczególnie w przypadku eksportu ukraińskiego zboża, Kijów załatwiał ponad głową Polski, przede wszystkim z Komisją Europejską, uciekając się niekiedy do szantażu i skarg na stronę polską. W obliczu sprzeczności interesów w różnych obszarach Polska okazywała się niemal całkowicie bezbronna; choć pojawiały się racjonalne pomysły na rozwiązanie kwestii nieuczciwej konkurencji ze strony ukraińskich przewoźników (kontrole, sprawdzanie stanu technicznego pojazdów – s. 225), to jednak nie było ani siły przebicia, ani determinacji, by je realizować.
Ukraina bez złudzeń
O żadnej idealizacji Ukrainy jako państwa prawa i demokracji polscy decydenci nie mówią. Hasła o obronie „wolnego świata” czy „zachodnich standardów” dobre są jedynie w telewizyjnych programach i podniosłych orędziach. Okazuje się, że decydenci doskonale wiedzą z jak patologiczną strukturą mamy do czynienia, co nie powstrzymuje ich od jednoznacznego jej wspierania.
Nie mamy zatem do czynienia z jakimś błędem naiwności. Jeden z ludzi z otoczenia Dudy mówi Parafianowiczowi: „Dla każdego, kto choć trochę zna ukraińską politykę, jest jasne, że złodziejstwo i uwłaszczanie się na państwie to tam norma od trzech dekad” (s. 75). Inny z rozmówców autora książki zauważa, że „wojna nie spowodowała, że Ukraina przestała być państwem nihilizmu prawnego” (s. 197-198).
Fascynacja Andrzeja Dudy władzami ukraińskimi, choć okazała się politycznym błędem o bardzo daleko idących konsekwencjach, wynikała z określonej ideologicznej wizji świata bardzo zresztą typowej dla tej części establishmentu politycznego nad Wisłą. Gorzej, że w książce Parafianowicza odnajdujemy wspomnienia, które świadczyć mogą o poważnych problemach Dudy z percepcją rzeczywistości i swojego w niej miejsca, być może będących owocem jego zbyt bujnej wyobraźni i przerośniętego ego.
Gdy podczas jego wizyty na Ukrainie rozpoczęły się działania zbrojne, polski prezydent – według jednego z jego współpracowników – „…powiedział tylko, że jakby co, to on nie wyobraża sobie tego, że trafia do niewoli. Powiedział, że nie ma opcji, że polski prezydent jest pokazywany w rosyjskich kanałach jako zakładnik. Oświadczył, że jak gdzieś na drodze wylądują Rosjanie, trzeba będzie się bić aż do nadejścia odsieczy. Mieliśmy wtedy obstawę GROM-u. I myślę, że naprawdę byśmy się bili” (s. 23).
Wychodzi więc na to, że Andrzej Duda zupełnie poważnie wyobrażał sobie, że może zostać schwytany przez wojska rosyjskie. I dlatego zamierzał zaangażować własną ochronę w beznadziejną walkę z kolumnami pancernymi bądź jednostkami desantowo-szturmowymi.
Na kartach książki Parafianowicza pojawiają się też wypowiedzi na temat Białorusi. Właściwie stanowią one potwierdzenie tego, co zwykło się u nas dezawuować jako przekazy propagandowe z Mińska.
Okazuje się bowiem, że „…rozpatrywaliśmy powołanie grup dywersyjnych złożonych z przedstawicieli diaspory białoruskiej, które działałyby na zapleczu armii Łukaszenki i utrudniały mu wojnę. Rozmawialiśmy o tym z Amerykanami” (s. 30-31, źródło w Kancelarii Prezydenta).
Pomysł bezpośredniej siłowej ingerencji w sprawy sąsiedniego kraju jest zatem czymś, nad czym polska klasa polityczna rzeczywiście się zastanawia. Okazuje się, że rozważano nawet powołanie prywatnej firmy, która zająć się miała na zlecenie władz przygotowaniem operacji dezinformacyjno-psychologicznych na Białorusi (s. 148).
Uzgadnianie faktycznego rozpoczęcia działań zbrojnych przeciwko sąsiedniemu państwu to nie jedyny przejaw stosunku podległości polskiej klasy politycznej wobec Waszyngtonu. W relacjach o poważnej awarii prezydenckiego samolotu z Dudą zmierzającym do Rzeszowa na spotkanie z Joe Bidenem zebranych przez Parafianowicza mowa jest o tym, że Amerykanie doskonale zdawali sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i konieczności awaryjnego lądowania Boeinga, bo prowadzą nasłuch wszelkiej łączności na całej wschodniej granicy NATO za pomocą bezzałogowego samolotu szpiegowskiego Global Hawk (s. 48-49).
Pod specjalną ochroną znajdują się też amerykańskie korporacje; po groźnej awarii kupionego dla VIPów za olbrzymie pieniądze samolotu Warszawa – jak było do przewidzenia – zdecydowała się milczeć o całej sprawie. Jak relacjonuje anonimowy minister, „gdybyśmy chcieli nagłośnić tę sprawę, ich koncern miałby poważne problemy” (s. 49). A zatem – nie nagłośnili.
Wasal ciągle obawiający się o przychylność swojego protektora musi nieustannie udowadniać swą przydatność. Tak też robili politycy warszawscy, szczególnie po wprowadzeniu się do Białego Domu przedstawiciela Demokratów, który Polskę traktować miał jak Teksas (czyli nieprzychylny sobie i obcy kulturowo, ale jednak jeden z amerykańskich stanów). Ślepe, bezwzględne służenie interesom Kijowa – jak przyznaje wprost jeden z cytowanych w książce polityków – miało podnieść status Warszawy w oczach Waszyngtonu.
Jaki w tym kontekście może być cel polityki zagranicznej i obronnej wasala? Obrona interesów hegemona zza oceanu, a nawet bezpieczeństwa jego… żołnierzy. Jeden z cytowanych ministrów ujmuje to tak: „Są pragmatyczni i widzą, że w sytuacji, w której zagrożeni mogą być ich żołnierze, do walki staną Ukraińcy, potem Polacy i Estończycy”(s. 110).
Czy Moskwa miała rację?
Od dłuższego czasu w mediach rosyjskich i oświadczeniach tamtejszych polityków pojawia się wątek obecności polskich żołnierzy po stronie ukraińskiej na froncie. Parafianowicz – a właściwie jego rozmówcy – właściwie fakt ten potwierdzają, choć ograniczają do początkowego etapu konfliktu.
Jeden z wysokich rangą oficerów mówi: „Po 2014 roku byliśmy na Donbasie w ramach pewnej procedury. Po 24 lutego 2022 po prostu wysłano nas na płatne wolne. Politycy udawali, że tego nie widzą” (s. 140). Zwróćmy uwagę: oficer używa sformułowania „wysłano nas”. Oznacza to, że decyzje w tej sprawie zapadały na szczeblu dowódczym, choć później politycy zdecydować się mieli na wycofanie polskich żołnierzy.
„Powołaliśmy nową służbę specjalną” (s. 146) – mówi Parafianowiczowi jeden z ministrów. Pozaustawowo, bez wiedzy opinii publicznej, choć po części z publicznych pieniędzy, w Polsce powstała prywatna firma wojskowa. Roboczo określano ją mianem CBN (Czemu By Nie). Co ciekawe, decyzję w tej sprawie podjęto na szczeblu jak najbardziej rządowym; „zdecydowaliśmy z RARS-em, że trzeba stworzyć coś na wzór prywatnej firmy zatrudniającej żołnierzy i byłych funkcjonariuszy służb specjalnych” (s. 146). Pod akronimem RARS kryje się Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych, na czele której stał wówczas kolega z pracy Mateusza Morawieckiego z sektora bankowego, późniejszy członek zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej i kandydat PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych, Michał Kuczmierowski.
Podległość przejawiała się też w postaci traktowania terytorium Polski jako frontowego zaplecza wojny zastępczej prowadzonej przez Amerykanów na sąsiedniej Ukrainie przeciwko Rosji. Waszyngton zażądał od Warszawy wskazania bazy tranzytowej dla wysyłanej Kijowowi broni.
„Na początku Amerykanie sami się szwendali po lotniskach na wschodzie Polski i sprawdzali, które się nadaje. (…) Amerykanie chcieli, aby baza była eksterytorialna i niepołączona z lotniskiem cywilnym. My chcieliśmy – to zabrzmi brutalnie – aby była obok tej bazy tarcza ludzka” (s. 63) – opowiada jeden z PiSowskich ministrów. Ludzka tarcza to mieszkańcy stolicy Podkarpacia.
Jeden z cytowanych przez Zbigniewa Parafianowicza ministrów wypowiada znamienne słowa oddające istotę polskiego stanowiska wobec konfliktu na Ukrainie: „Jesteśmy na wojnie i nie zajmujemy się tym, czy wygramy, czy przegramy, tylko walczymy” (s. 35). To ilustracja podejścia do obecnej wojny, która traktowana jest wprost i bez ogródek jako „nasza wojna”.
Warszawscy politycy wojny zastępczej NATO z Rosją najwyraźniej bardzo chcieli. Gdy podczas szczytu Trójkąta Weimarskiego na początku lutego 2022 roku Berlin i Paryż, dostrzegając wyraźnie groźbę wybuchu nowej fazy konfliktu na Wschodzie, chciały zaapelować do Kijowa o realizację porozumień mińskich, przedstawiciele władz polskich poradzili Niemcom i Francuzom, by skonsultowali to z Zełeńskim (s. 104). Cytowany w książce minister twierdzi, że porozumień nie realizowała strona rosyjska, najwyraźniej zapominając, że zakwestionował je publicznie, jeszcze w 2021 roku Kijów.
Kijowskie lobby nad Wisłą
Kto stał za polityką ślepej miłości do Kijowa i jego klasy politycznej? Odpowiedź na to pytanie, którą uzyskujemy z kart Polski na wojnie wskazuje, że była to w istocie grupa środowiskowa ulokowana na wysokich stanowiskach w państwie za rządów PiS, choć niekoniecznie jakoś ściśle z partią rządzącą powiązana.
Największymi adwokatami Kijowa w naszym kraju okazali się dwaj współpracownicy Andrzeja Dudy – Paweł Soloch i Jakub Kumoch (obecnie ambasador w Pekinie) oraz jeden bliski współpracownik premiera Mateusza Morawieckiego – Michał Dworczyk. Ten ostatni miał nawet proponować wysłanie polskich oddziałów wojskowych na Ukrainę w nieoznakowanych mundurach, twierdząc, że pozwoli to na nabycie bezcennego doświadczenia armii polskiej (s. 250). Starzy towarzysze Jarosława Kaczyńskiego, jeszcze z czasów Porozumienia Centrum, mieli na Kijów patrzeć chyba nieco chłodniejszym okiem, co urzędnik z Kancelarii Premiera określił mianem „alternatywnego poglądu na relacje z Ukrainą” (s. 163).
W kończących książkę autorskich konkluzjach Zbigniew Parafianowicz w zasadzie przyznaje, że Warszawa nie potrafiła twardo stawiać na ostrzu noża polskich interesów narodowych w relacjach z Kijowem, w przeciwieństwie na przykład do władz Węgier z Viktorem Orbánem na czele.
Nadal jednak uparcie utrzymuje, że militarne wsparcie Kijowa w starciu z Rosją i samo osłabienie Moskwy za pomocą toczącej się wojny zastępczej stanowi element dbałości o polskie bezpieczeństwo narodowe. Argumentów na rzecz tej tezy nie przedstawia, powielając tym samym dogmat irracjonalnej polityki wschodniej prowadzonej przez kolejne rządy w Warszawie.
Mateusz Piskorski
Zbigniew Parafianowicz, „Polska na wojnie”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2023, ss. 262.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz