środa, 14 lutego 2024

Neokolonializm i biopolityka nad Wisłą

 

Neokolonializm i biopolityka nad Wisłą


Ponad dwadzieścia lat temu w jednej z powstających wtenczas szkół niepublicznych dostałem propozycję prowadzenia zajęć z historii państwa i prawa.

Kurs miał być dla studentów prawa, podczas gdy ja jestem z wykształcenia politologiem, a na moich studiach tematyka podobnych zajęć zaczynała się wraz z Renesansem – czyli okresem gdy powstawały nowoczesne państwa – tutaj zaś miałem prowadzić go zaczynając od tematyki związanej ze średniowieczem.

Dlatego pierwsze zajęcia wymagały ode mnie nieco wysiłku i kwerend w bibliotece. Piszę o tym, ponieważ pamiętam, że czytałem wtenczas między innymi stary, napisany jeszcze mocno „komunistycznym” językiem tekst o państwowości polskiej za Piastów. Jego autor, którego nazwiska po tylu latach już nawet nie pamiętam, rozpoczął od stwierdzenia, że niepodległość państwa średniowiecznego można rozpatrywać w kilku wymiarach: politycznym, ekonomicznym i ideologicznym.

Ten ostatni przymiotnik pobudził mnie mocno do myślenia, ponieważ na studiach uczono mnie, że państwo suwerenne samo podejmuje decyzje w zakresie polityki i swojej ekonomii, ale suwerenność ideologiczna?

Dziś, po prawie ćwierćwieczu, doceniam mądrość i przenikliwość tamtego autora. Nie ma wątpliwości, że istnieje coś takiego jak suwerenność czy niepodległość ideologiczna. To mieli na myśli najpierw marksista włoski Antonio Gramsci a za nim nowo-prawicowy Alain de Benoist, piszący i nauczający o „władzy kulturowej”.

Kultura i ideologia są oczywiście narzędziami władzy i dlatego w stosunkach międzynarodowych często mówi się o miękkiej władzy (soft power), towarzyszącej lub nie potędze polityczno-ekonomiczno-militarnej (hard power).

Dlaczego konstatacja taka blisko ćwierć wieku temu wywołała u mnie takie zdziwienie i pobudziła do bibliotecznej medytacji? Dlatego że jako stosunkowo świeży absolwent studiów politologicznych nie miałem jakby świadomości wagi tego czynnika. Kiedy studiowałem politologię, to uczono mnie o instytucjach politycznych i prawnych, o partiach, ideologiach i doktrynach, o socjologii polityki, o polityce światowej etc. Ale w programie zgoła nic nie było o roli kultury i ideologii dla ustanowienia panowania lub posłuszeństwa politycznego.

Myślę, że moi czcigodni Profesorowie, którzy uczyli mnie na studiach, nie pominęli tego problemu świadomie. To był początek lat dziewięćdziesiątych, gdy właśnie obalono władzę PZPR i jej „urzędową” ideologię marksizmu-leninizmu. I wtedy jeszcze wszyscy wierzyli w wolność polityczną, wolność słowa, wolność myśli, wolność szerzenia i wymiany idei. Wystarczyło tylko nauczyć ludzi jak mają wyglądać instytucje liberalno-demokratyczne, jak się po nich poruszać, założyć partię polityczną, pokazać się w telewizji. Wierzono jeszcze, że o wszystkim decyduje racja, program, idee, które wyrażają naszą wolność, a nie panowanie nad kimś.

Rzeczywistość następnych trzydziestu lat brutalnie zweryfikowała te liberalne i wolnościowe mrzonki! Po jakimś czasie do nas dotarło, że nie ma „wolnych mediów”, „niezależnej telewizji” i „obiektywnych gazet”.

Wszystko, czy prawie wszystko, co miało być neutralne, w rzeczywistości komuś i czemuś służyło, a wszechobecna ideologia wolności myśli, prasy, słowa pisanego i mówionego była dobrze zakamuflowaną ideologią triumfującego wtenczas na świecie neoliberalizmu.

Mieliśmy wierzyć w wolność gospodarczą, aby na „wolnym rynku” międzynarodowe korporacje mogły za bezcen wykupić i złupić polską gospodarkę w procesie tzw. prywatyzacji. Mieliśmy wierzyć w wolność słowa, aby zachodnie media mogły ustanowić swój dyktat, przejąć nasze i narzucić wszystkim panujący język dyskursu. Mieliśmy wierzyć w idee „wolnego świata”, abyśmy uznali, że właściciele i mocarstwa strony „wolnościowej” mają rację w sporach politycznych z „wrogami wolności”.

Gdy mówiono nam o wolności, to zachodni politycy widzieli hegemonię własnych państw nad Polską. Gdy mówiono nam o rynku, to zachodni biznesmeni widzieli „prywatyzacyjne okazje” i likwidację ustawodawstwa chroniącego pracowników harujących w ich firmach. Gdy mówiono nam o wolności myśli, to znaczyło to, że zachodnie media ustanowią swoją hegemonię medialną i narzucą własny sposób myślenia. Gdy naukowców nauczano o zasadach „nauki wolnej od ideologii”, oznaczało to, że będą w niej panować idee liberalno-demokratyczne.

Wolność w świecie zachodnim nie polega na tym, że się myśli, mówi i robi to, co chce, lecz to, że powtarza się slogany za właścicielami tego świata i uważa się, że jest się wolnym. Mateusz Morawiecki w swoim słynnym podsłuchanym bon mocie mówi, że „Polska należy do kogoś z zewnątrz”. Owszem, należy i jeśli chcesz spokojnie pracować, zarabiać i żyć, to musisz mówić to, co powiedzieli ci „w telewizorze” nasi zewnętrzni właściciele.

Nielubiany i krytykowany przeze mnie francuski postmodernista Michel Foucault wprowadził do dyskusji o polityce pojęcie „biopolityki”. To nic innego, jak polityka mająca na celu ukształtowanie ludzkiej świadomości. Zwycięstwo biopolityczne polega na tym, że nie tylko zwyciężymy wroga, lecz wmówimy mu – dzięki indoktrynacji i tzw. „technikom pijarowskim” – że mieliśmy rację, iż jest dlań lepiej, że przegrał. W efekcie wróg zaczyna marzyć, aby myśleć i oglądać świat z perspektywy zwycięzcy. Chce stać się taki, jak zwycięzca.

Tak wyglądało zwycięstwo Zachodu nad Blokiem Wschodnim, a przynajmniej nad krajami naszej części Europy, gdyż zachodnia biopolityka ostatecznie przegrała w Rosji, a dziś walczy o opanowanie Białorusi i Ukrainy.

W 1989 roku wszyscy Polacy utożsamiali wolność ze Stanami Zjednoczonymi, niewolę zaś z Rosją. Wierzyli, że wolny rynek jest najlepszym systemem, a szczytem marzeń jest wyprzedanie wszystkiego prywatnym inwestorom z Ameryki i z Niemiec. Byli przekonani, że wykup naszych banków jest wzmocnieniem rodzimej gospodarki, a zainstalowanie tutaj wysokonakładowych i posiadających gigantyczne zasięgi mediów korporacyjnych zbuduje w Polsce upragnioną wolność słowa.

Konserwatyści w Polsce wzorowali się na amerykańskich neokonserwatystach – w istocie będących ogarniętymi antyrosyjską obsesją trockistami, którzy nie mogli wybaczyć Rosjanom, że poparli Stalina przeciwko Trockiemu. Katolicy polscy stali się tzw. teokonserwatystami, czyli uwierzyli w doskonałość amerykańskiego rozdziału państwa od kościołów, przy jednoczesnym mieszaniu w jeden system wszystkich systemów teologiczno-konfesyjnych, na końcu którego to procesu przywitali się z „wartościami judeochrześcijańskimi”, jakby zapominając, kto – wedle kanonicznych Ewangelii – krzyczał „uwolnić Barabasza!”. Bardziej umiarkowani katolicy zakochali się w niemieckiej chadecji, żywiąc się obficie jej grantami. Z kolei polska lewica porzuciła kwestie społeczne, stając się groteskową karykaturą zachodniego lewicowego liberalizmu, gdzie w roli „podmiotu historycznego” homoseksualiści, feministki i lesbijki zastąpili ubogich.

Prawda jest taka, że Polacy masowo przegrali wojnę o tożsamość, ponosząc w wojnie biopolitycznej gigantyczną klęskę. Naród, który miał najmniej zaufania do państwowej telewizji w całym bloku wschodnim i zachowywał najwyższy krytycyzm wobec oficjalnej ideologii, stał się dziś gromadą wierzącą w każde twierdzenie płynące z telewizorów, bez względu na to, czy dotyczy to choroby covid, szczepień i noszenia „namordników”, Rosji i Ukrainy etc. Ważne, aby wszystkie stacje codziennie, ustawicznie i zgodnie w danej sprawie mówiły to samo.

Dziś, na naszych oczach, upowszechnia się płynąca z wielkich mediów religia klimatyzmu. I ludzie w te brednie także wierzą, gdyż przegrali walkę biopolityczną, utracili swoją tożsamość i zdolność do krytycznego myślenia. W to miejsce stali się wyszczepionymi aktywistami klimatycznymi, walczącymi z „nietolerancją i homofobią”, uważającymi się w dodatku za „sługi narodu ukraińskiego”. Naród podzielony został przez sprytną socjotechnikę na dwa zwalczające się plemiona „lemingów” i „pelikanów”, które niczym nie różnią się w stopniu indoktrynacji i zidiocenia.

Polacy przegrali wolne i suwerenne państwo po II wojnie światowej i zostali poddani powierzchownej komunizacji. Ale wojnę biopolityczną wygrali, gdyż nie dali się zindoktrynować w duchu marksizmu-leninizmu. Niestety przegraliśmy wojnę biopolityczną z liberalnym zachodem, ponieważ zakochaliśmy się w świecie protestancko-germańsko-anglosaskim, który gardzi nami jako Słowianami i katolikami. Z racji plemienno-konfesyjnych uważa, że jesteśmy gorszymi ludźmi.

Mając własne interesy ekonomiczne, polityczne i militarne, Zachód mógł nas wpuścić do NATO czy Unii Europejskiej, ale jako tych gorszych, stojących w przedpokoju, których się poucza, wykorzystuje, wykupuje i wyzyskuje. Z radością zaakceptowaliśmy tę rolę i nadal ją akceptujemy, gdyż mamy kompleksy niższości, a mamy je, ponieważ przegraliśmy wojnę biopolityczną. Przegrawszy ją, chcemy być takimi, jakimi są ci z Zachodu, a szczególnie z Ameryki. Pogardzamy Rosjanami, gdyż oni nie chcą klęczeć przed Zachodem, tak jak my klęczymy.

W stanie tego psychicznego uzależnienia bezrefleksyjnie przyjęliśmy wszystkie zachodnie idee, ideologie i instytucje. Nie przyjmowaliśmy ich na naszych warunkach i nie modyfikowaliśmy ich zgodnie z własnym usposobieniem. Dostaliśmy warunki przyjęcia en bloc od wymarzonego Zachodu i zaakceptowaliśmy je jeszcze zanim nam je dokładnie przedstawiono. Tym samym utraciliśmy naszą suwerenność „ideologiczną”. Uznaliśmy, że jesteśmy tylko małymi uczniami Zachodu, który jest naszym mistrzem i ma z tego powodu prawo nas pouczać, dyscyplinować, karać.

W poczuciu niższości oddaliśmy zagranicznym korporacjom całą naszą gospodarkę, bankowość, media. Staliśmy się tylko tubylcami zamieszkałymi na przestrzeni należącej „do kogoś z zewnątrz” i jeszcze cieszymy się z faktu, że zagraniczni przybysze rozdadzą nam kilka paciorków, poklepią po plecach, pochwalą w przemówieniu powitalnym lub na łamach zagranicznej gazety. Oto neokolonializm absolutnie doskonały.

Czy jesteście z siebie dumni?

Polacy masowo przegrali wojnę o tożsamość, w wojnie biopolitycznej ponosząc gigantyczną klęskę.

Adam Wielomski
https://www.nowoczesnamysl.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...