Idioci dyplomatyczni
Na początek Viktor Orbán: „Małe kraje nie mogą sobie pozwolić na głupich przywódców. To przywilej dużych krajów”.
Nieodzownym elementem scenariusza rozbiorowego (copyright Grzegorz Braun) musi być postępująca kompromitacja państwa. Starożytny mędrzec chiński nakazywał tępić idiotów u siebie, ale zdecydowanie popierać ich u sąsiadów. Po tę broń nie wahają się sięgać i Niemcy i sąsiedzi z Jedwabnego, którzy zawsze wspierają u nas najgłupszych, a tępią mądrych.
W Polsce też mieliśmy takiego mędrca – Jakub Berman, w referacie wygłoszonym w kwietniu 1946 r. w Krakowie, na posiedzeniu egzekutywy Komitetu Żydowskiego, nakazywał popierać na odpowiednie stanowiska tylko jednostki mierne. I dziś można odnieść wrażenie, że w całej krzątaninie na polskiej scenie politycznej chodzi wyłącznie o utrzymywanie określonego poziomu głupoty i o wymianę jednych idiotów na drugich.
Minister obrony narodowej nie zna się na wojsku, minister edukacji nie zna się na edukacji, minister zdrowia nie zna się na medycynie, a premier nie zna się na niczym.
Po ujawnieniu nazwisk szefów ministerstw można było odnieść wrażenie, że byli losowani, a nie wybierani według posiadanych kwalifikacji. Chociaż jakaś logika w tym była: Ministrem kultury został podpułkownik, któremu brak kultury i bezpieczniackie nawyki pomogły w szturmie na siedzibę TVP. Ministerstwem sprawiedliwości kieruje b. rzecznik praw anty-Polaków. Kiedyś ministerstwem obrony zarządzał lekarz psychiatra i mógł być z tego jakiś niewielki pożytek. Dziś jest nim pediatra, i wątpić należy, czy ma większe szanse na uzdrowienie armii niż chorych dzieci.
Ale to nie wszystko – ci, którzy kierują się instrukcjami Jakuba Bermana, wyszykowali nam jeszcze większą tragedię. Na czele rządu stanął Donald Tusk, dla którego „Polska to nienormalność”, a marszałkiem Sejmu został Szymek Hołownia, którego zidiociały publicysta Onetu Janusz Schwertner powitał: „Bóg faktycznie istnieje i po prostu zesłał posłom Hołownię”.
Sytuacja jest niezwykle trudna. Polska potrzebuje mężów stanu. Dyplomacją powinni kierować najlepsi z najlepszych. Tymczasem Radek Sikorski na czele MSZ oznacza tylko jedno powrót „ministerstwa spraw przegranych”. Niemcy mieli idiomatyczne określenie na chaotyczną i bezskuteczną robotę – „Polnische Wirtschaft”, czyli polska gospodarka. Inni nasi sąsiedzi w czasach przedrozbiorowych „polskim sejmem” nazywali bezładne gadanie. Dziś obiegowe staje się powiedzenie „polska dyplomacja”.
To Radek Sikorski, całą nędzą swego intelektu, doprowadził do tego, że Białoruś, spośród sąsiadów na Wschodzie kraj nam najbardziej życzliwy i najlepiej traktujący żyjących tam Polaków, przekształcił się w jeden z najbardziej nam wrogich. Zamiast finezyjnej dyplomacji, mieliśmy partactwo. W nagonce na Łukaszenkę tak się w swym ogłupieniu zapędził, że pozostało mu tylko w zanadrzu wypowiedzenie wojny. Zamiast dogłębnie przemyślanej dyplomacji, mieliśmy ciąg głupich pociągnięć, a sytuację podsumować można było: Dyrektor kołchozu ograł sromotnie absolwenta Oksfordu, a nawet zrobił z niego dupka.
Łukaszenko zdiagnozował Radka, że przydałyby mu się konsultacje u dobrego psychiatry. Tej trafnej diagnozy nic lepiej nie potwierdza, niż fotka Radka w uniformie afgańskiego mudżahedina. Chociaż ten ostatni przypadek tłumaczyć może to, że nawąchał się jakiegoś miejscowego halucynogennego zielska. Chora fizjonomia Sikorskiego to prawdziwy cymes: wybałuszone oczy, nerwowe tiki, głupawe uśmieszki, pokraczne miny, z których wyziera twarz pospolitego głupka. Poziom intelektualny jego wypowiedzi często graniczy z matołectwem. Wszystko na poziomie wójta Chobielina Dworu, czyli osady, której oddzielenie od wsi Chobielin załatwił sobie, „żeby goście z zagranicy nie mieli go za wieśniaka”.
A co do mudżahedina, to na obronę intelektu Radka trzeba przypomnieć, że Nagrodę Solidarności w wysokości 1 miliona euro przyznał Mustafie Dżemilewowi, liderowi Tatarów Krymskich, których kontyngent walczy u boku Państwa Islamskiego pod opieką tureckiego wywiadu, tego samego, który logistycznie wspiera przemieszczanie się tzw. uchodźców z Azji do Europy.
To miał być pokaz dyplomatycznych sukcesów. Chodzi o konferencję PO zwołaną w Krakowie. Problemem w tym, że główny mówca przypomniał, że był kiedyś ministrem spraw obcych. Piorunującym dowodem sukcesów miało być objęcie przez Tuska stanowiska „prezydenta Europy”. Tymczasem to była klęska, i to dla Polski bardzo kosztowna. Bo warunkiem było wykastrowanie dyplomacji z jakiejkolwiek walki o narodowe interesy. Ukoronowaniem tej bezdennej głupoty była kapitulacja wobec Rosji i wypowiedź dla niemieckiego cajtunga: „Rosja nie powinna być wykluczana z procesu rozszerzania NATO”.
W ślad za tym uczynił z Siergieja Ławrowa swego przyjaciela, który doglądał upośledzonego Radka pięć razy w roku. Polsce nic to nie dało, bo nawet dureń wiedział, że o Polsce Putin rozmawia bezpośrednio z kanclerzem Niemiec. Gdy oglądało się migawki filmowe z tych wizyt, mowa ciała pokazywała, kto był mistrzem, a kto rozgrywanym durniem.
Były radykalny antykomunista, a dziś koalicjant żydokomuny, po drodze pełniący (z woli ludu pracującego miast i wsi) zaszczytne funkcje ministra obrony i marszałka Sejmu, ma przydatną przywarę – wprost mówi to, co folksdojcze skrywają.
To on był pierwszym, który otworzył Polakom oczy na powiązania Tuska, i to nie w sposób pokątny, ale w świetle kamer, wzywając Niemcy, by przewodziły Europie.
Zdemaskowała go też inna wypowiedź: Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, że reparacji i Kresów pozbawił nas Związek Radziecki, że Niemcy głównie finansują nasze transfery z Unii. I nie chciało się wierzyć, że słowa te wypowiedział polski polityk, bo tezy, że Ziemie Odzyskane to reparacje, nie głoszą nawet neonaziści w Berlinie. W tym miejscy nawiążmy do cytowanego na początku mędrca z Chin. W listopadzie 2012 r. organ amerykańskich trockistów, „Foreign Policy” umieścił Sikorskiego na liście „100 czołowych myślicieli świata”?
W MSZ było – trzymając się stylistyki wieszcza – cymbalistów wielu, ale wszystkich na głowę pobił Radek. Urzędował tam 7 lat, a dyplomacja w jego wykonaniu przyniosła Polsce same straty. Nie było w niej ani ładu, ani składu, a jedynym stałym elementem było – język szybszy niż pomyśli głowa. Wytłumaczeniem było to, że za korzyści osobiste był gotów na wszystko, nie tylko krzewić demokrację na Białorusi, ale robić z siebie idiotę. A co do fizjonomii Radka: „Twarz zwiędła, zuchwała, bezczelna. Oczy nadzwyczaj wypukłe i drapieżne. Gotowy służyć każdemu i nieraz prosty wypadek rozstrzygał, po której stawał stronie. Ojczyzna, wiara, słowem wszystkie świętości, były mu zupełnie obojętne”. To słowa Sienkiewicza, ale… Henryka. Bo ten kamrat z rządku to też niezły idiota, i też uzależniony od używek.
Typowy modus operandi Radka: Wyjmuje smartfon i tweetuje: Dać Ukrainie rakiety dalekiego zasięgu. A Rosjanie to z ochotą podchwytują, rozpowszechniając w świecie opinie, że Polacy to podżegacze wojenni i prowokatorzy. A Radek? A Radek się cieszy jak dziecko, że znowu pokazali go w telewizorze.
Wśród europosłów było wielu idiotów, ale na głowę bił wszystkich Radek. Kiedyś zagadał dla niemieckiego portalu: „Trzeba stworzyć europejską jednostkę wojskową, w której mogliby służyć obywatele państw członkowskich i stowarzyszonych z UE. Jak dużą? – Szczebel brygady byłby dobrym początkiem. Wstępnie nazywam to legionem europejskim, co trafnie może się kojarzyć z francuską legią cudzoziemską, która mogłaby nam ten legion wyszkolić. Byłby złożony z ochotników, bo wtedy – wydaje mi się – powstałoby przyzwolenie polityczne do użycia takiej jednostki”.
Inny, równie idiotyczny pomysł – utworzenie dla uchodźców „centrum recepcyjnego” w Polsce, na granicy polsko-białoruskiej. Na całe szczęście bezmyślnego „pomysłu” nie podchwycili Anglicy i Włosi. Pierwsi tworzą taki ośrodek w Rwandzie, a drudzy w Kosowie.
Przyznać trzeba, że czasami ma przebłyski inteligencji. 6 bm. w TVP, mówiąc o handlu wizami, powiedział: „To był symptom czegoś znacznie poważniejszego – mianowicie tego, że za rządów poprzedniej koalicji, zmieniono nam skład etniczny naszego kraju bez żadnych decyzji czy to Rady Ministrów, czy Sejmu, czy nawet premiera. Do Polski napłynęło w tych ośmiu latach spoza Europy więcej migrantów, niż w jakimkolwiek porównywalnym okresie tysiącletniej historii Polski”.
Szkoda tylko, że był w tym mało wiarygodny, bo niweluje to jego dawne podejście do imigrantów. Kiedyś w Senacie oświadczył: „Proponujemy, aby w miejsce pojęcia Polonia zacząć stosować nowe ‘diaspora polska’ czy ‘diaspora narodowa’. By być jej częścią nie trzeba mieć polskich korzeni. Naszym oddziaływaniem chcemy objąć wszystkich tych, którzy mają sentyment do Polski lub mają związki rodzinne lub historyczne z ziemiami historycznej Rzeczypospolitej. Diaspora polska to wszyscy, którzy Polsce dobrze życzą”.
Zdradził też, o kogo chodzi. Nawiązał do USA i żyjącej tam „b. wpływowej, potężnej w mediach diaspory, która dysponuje potężnymi środkami, potrafi wpłynąć na politykę wobec Izraela”. Wygadał się także z czymś innym: „Ja uważam, że jeżeli dzisiaj na przykład amerykańscy Żydzi zaczynają się starać o polskie paszporty – wydajemy 25 tysięcy polskich paszportów w Stanach Zjednoczonych – to to jest dobrze, a nie źle”.
Oprócz zgryzot, Radek sprawił nam ulgę, gdy oświadczył: „Tym razem nie wystartuję w wyborach prezydenckich. Podjąłem decyzję, że mój start nie przyczyniłby się sprawie wyboru praworządnego i europejskiego prezydenta wolnej Polski”.
Tym niemniej jego heroiczny gest nie zapobiegł kandydowaniu innej idiotki – Kidawy-Błońskiej. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To dobrze, że Radek tak często zabiera głos. Bez jego szczerości lub raczej szczerej do bólu głupoty, trudniej byłoby zrozumieć, na czym polega zagrożenie dla Polski, i że od katastrofy dzielą nas jedne wybory prezydenckie wygrane przez konferansjera żydowskiej TVN. Bo nie zapominajmy – „w bratniej Ukrainie” nie cackali się z idiotami i prezydentem zrobili telewizyjnego komika.
Wiceministrem został Teofil, syn starego dyplomatycznego durnia Władysława Bartoszewskiego, też „profesora” od obowiązującej do dziś doktryny polityki zagranicznej „Polska to panna stara, brzydka i bez posagu”.
Już w pierwszych dniach urzędowania Teofil uraczył nas kilkoma cymesami. O sytuacji w Gazie stwierdził: „Żydzi są naszymi braćmi. Musimy się z państwem Izrael identyfikować”. Kiedy wojna na wschodzie ma się ku końcowi, podgrzewa do pokonania Moskwy i nawołuje do oddania wszystkiego Ukrainie. Zaprosił też dziennikarzy do swego podwarszawskiego dworku, chwaląc się… luksusową łazienką dla psów.
Pytanie, czy będzie godnym zastępcą swojego szefa, powinno poprzedzić: Czy idiotyzm jest dziedziczny? Nie za bardzo wypada w kontekście Radka i Teofila odwoływać się do filozofów, ale Platon powiedział: „Mądrzy mówią, ponieważ mają coś do powiedzenia. Głupcy mówią, ponieważ muszą coś powiedzieć”. Jeszcze lepsze jest powiedzenie: Głupi mówi co wie, a mądry wie co mówi. Niezłe określenie miał też Władek Bartoszewski: „dyplomatołki”.
Godnym szefa będzie Teofil także z innego powodu – chorobliwego zainteresowania pieniędzmi. Otóż potomek kresowej rodziny ziemiańskiej, historyk sztuki Andrzej Stanisław Ciechanowiecki, ojciec chrzestny Teofila, opłacił Teofilowi (synowi Władysława primo voto Bartosiak, pochodzącego ze wsi Żaby, gdzie był lokajem na miejscowym dworze) studia w Cambridge. Ciechanowiecki założył fundację swego imienia (która wyposażyła Zamek Warszawski w 3 tysiące dzieł sztuki) oraz prywatną fundację Non Omnis Moriar, do której przekazał swój majątek. Teofil natomiast założył spółkę Max and Max Limited i za pieniądze Ciechanowieckiego, bez jego wiedzy i zgody, zakupił dla spółki kilka apartamentów w Warszawie. Kiedy jego dobroczyńca odkrył oszustwo i zażądał zwrotu pieniędzy, Teofil sprzedał apartamenty, prezesem spółki mianował żonę, przekazał jej wszystkie udziały, spółkę rozwiązał, a Ciechanowiecki zobowiązał fundację do walki o odzyskanie skradzionego majątku, który sąd wycenił na 17 mln. I co ciekawie – o tej sprawie pisała „Gazeta Wyborcza”.
Co do dziedziczenia idiotyzmu, to warto wspomnieć o zasługach ojca Teofila w szkalowaniu Polski i Polaków. Przyjął złoty medal Gustawa Stresemanna, kanclerza Niemiec i polakożercy. Mało tego, z owym antypolskim orderem w klapie składał wieniec w czasie uroczystości rocznicy Powstania Warszawskiego, a gdy został za to wygwizdany, nazwał Polaków „ochrzczonym motłochem” i powiedział, że „w czasie okupacji bardziej bał się Polaków niż Niemców”. W izraelskim Knesecie bił się w piersi za „antysemityzm Polaków”, mówiąc: „Dzisiejsi studenci będą za dziesięć czy piętnaście lat posłami, ministrami, dyrektorami i oni będą określać życie polskie, a nie ta ciemnota, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie”. Kiedy kapituła Orderu Orła Białego, której był członkiem, głosowała nad przyznaniem orderu rotmistrzowi Pileckiemu, zgłosił swój sprzeciw. Krótko mówiąc – dyplomacja, jak i cały rząd, wpadła w ręce takich idiotów.
Na koniec kilka faktów z kategorii „idioci dyplomatyczni”:
„Kaczyński spowodował wygraną Bidena, żeby odwrócić uwagę od protestów polskich kobiet”. Tweet byłego ministra a dziś europosła Dariusza Rosatiego, uznawanego w PO za finezyjnego dyplomatę, który tak skomentował wyniku wyborów w USA, był tak idiotyczny, że wielu uznało go za „fake”. Nie był to jednak żart, lecz opinia na serio. Rosatiemu w głupocie sekundował Tusk, który spotkanie Salvini-Urban-Morawiecki określił: „To sojusz proputinowski”.
Z głęboko mądrych zagrań dyplomatycznych” słynął Jacek Czaputowicz. Zorganizował w Warszawie konferencję antyirańską. Rachunek za imprezę wyniósł 2 miliony 233 tysiące złotych, które polski podatnik wydał tylko po to, aby świat dowiedział się z ust sekretarza stanu USA, że polskim i amerykańskim bohaterem narodowym jest Frank Blajchman, bandyta z UB, nadzorca stalinowskich łagrów, herszt komunistycznej bandy rabunkowej. A także po to, aby dać Netanjahu okazję do wygłoszenia antypolskich tyrad i aby dziennikarka NBC mogła napisać „Powstańcy w Getcie walczyli przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi”. Obecny przy tym Czaputowicz stał z głupawą miną, trzymając ręce na przyrodzeniu. Zareagował tylko bloger: „To jest k… polski minister spraw zagranicznych?”.
Głupota sięgnęła zenitu, gdy okazało się że Polska jest największych zwolennikiem członkostwa Turcji w Unii. Zabrakło elementarnej refleksji, że wprowadzenie do tak osłabionego organizmu dynamicznej demograficznie i religijnie Turcji pogłębi kryzys tożsamości i kulturową dekadencję Europy, że islamistyczna partia Erdogana będzie najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim, że prowadzi w prostej linii do kolejnego miliona imigrantów w Europie, zniesienia kontroli ruchu między obozowiskami Państwa Islamskiego a Brukselą.
À propos – zwolennik członkostwa Turcji w Unii, prezydencki minister Jakub Kumoch obcował wcześniej z genialną doktryną polityczną Bartłomieja Sienkiewicza „ch.., d… i kamieni kupa”, założyciela Ośrodka Studiów Wschodnich, w którym pracował, a który analizuje całodobowo Wschód, tak abyśmy mogli zrozumieć różnice pomiędzy dobrymi oligarchami na Ukrainie i złymi oligarchami w Rosji.
Do idiotów dorzućmy Andrzeja Olechowskiego. Będąc ministrem na promowanie Polski i jej interesów nie miał czasu. Promował za to swego pryncypała. Gdy Wałęsę określił mianem „polskiej coca-coli”, Herling-Grudziński skomentował: Po takiej wypowiedzi wolno niestety zastanowić się, czy aby nasza scena polityczna nie zmierza wielkimi krokami do przeistoczenia się w ośrodek psychopatologii politycznej.
Zachwalając uroki członkostwa Polski w UE powiedział: „Będziemy współdecydowali o naszych sprawach”. Z kolei Zbigniew Rau przyznał medal Bene Merito („za działalność wzmacniająca znaczenie Polski na arenie międzynarodowej”) rabinowi Chabad. Nawiasem mówiąc, Rau to dowód na to, że przy pomocy sztucznej inteligencji można wskrzesić zmarłych, skrzyżować Skubiszewskiego z Geremkiem i wygenerować kanon interesu narodowego polegający na byciu „sługami narodu ukraińskiego”.
Sytuacja Polski jest niezwykle trudna i polityka zagraniczna powinna być dziełem dogłębnie przemyślanym. Tymczasem w „polskiej” dyplomacji głupota goni głupotę, groteska groteskę, uderza polityczne dyletanctwo, wdawania się w gry, w których nie wiedzą, o co chodzi. Słuchając „naszych” ministrów (obecnego i poprzednich) można odnieść wrażenie, że największym zagrożeniem dla Polski jest Putin. Brakuje natomiast refleksji, że może lepiej mieć za sąsiadów stabilne państwa, nawet rządzone przez dyktatorów, niż przez „demokratyczne” marionetki od Sorosa. Tak, jak zdiagnozował to prosty, zresztą kresowy, chłop w filmie „Sami swoi”: „Zawsze lepszy stary wróg za miedzą”.
Stara mądrość głosi, że z idiotą nie należy dyskutować, bo wszystko sprowadza do własnego poziomu. Dyskutować nie, ale pisać tak. Nie dyskutujmy zatem, ale pokazujmy, zwłaszcza gdy sami się o to proszą. I jeszcze jedno – charakterystyczną cechą idiotów jest szczerość, a idiotów dyplomatycznych nieprzestrzeganie zasady: język dyplomatyczny służy do ukrywania myśli, a nie do ich ujawniania. Dawajmy im zatem jak najwięcej okazji i pozwalajmy mówić.
Jeśli Polacy chcą odzyskać swoje państwo, muszą pozbyć się idiotów suflujących tezy, że nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy, bez przywództwa Niemiec nad Europą i bez strategicznych stosunków z Izraelem. Bo nawet dziecko wie, że nie ma wolnej Polski bez wymiecenia z urzędów miotłą do gołej ziemi tego całego zidiociałego towarzystwa, notorycznie przegrywających miernot, ludzi nie tylko nie myślących po polsku, ale nie myślących w ogóle.
Jest i inne rozwiązanie: Kiedy pojawiały się klęski żywiołowe, Inkowie i Aztekowie składali bogom – jako przebłagalną ofiarę – swoich wodzów. Nie jest to sugestia złożenia Sikorskiego na ołtarzu boga Chabad. To, po prostu, przypomnienie ładnego zwyczaju i skutecznego. Z tym że w przypadku MSZ nawet gaśnica nie wystarczy, trzeba miotacza ognia.
Nie zapominajmy też o idiotach, którzy idiotów wybierają. Bo to, że ktoś tak głupi wkradł się do Sejmu i rządu to dowód na niezłe zidiocenie elektoratu, który śpi przez 4 lata, a jak się budzi to tylko po to, aby zagłosować na… idiotów. Mamy Radka i mamy Teofila. Prawdziwym dramatem jest jednak to, że mamy wyborców skłonnych na nich głosować. I czy nie mają racji ci, którzy twierdzą, że największymi idiotami są wyborcy idiotów? I czy nie miał racji George Orwell, gdy powiedział: „Ludzie, którzy głosują na nieudaczników, złodziei, zdrajców i oszustów, nie są ich ofiarami. Są ich wspólnikami”?
Autor: Krzysztof Baliński
https://dz.neon24.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz