Michalkiewicz: Znowu włączam się do dyskusji
Kobiety z rozdziwaczoną płcią od piątku znajdują się w stanie euforii. Oto sejmowa większość, to znaczy – Volksdeutsche Partei z satelitami – zdecydowała, by przywrócić stan prawny wprowadzony w Generalnym Gubernatorstwie z inicjatywy przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera.
Bowiem od podmianki na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, jaka za pozwoleniem Naszego Najważniejszego Sojusznika Józia Bidena dokonała się 15 października ubiegłego roku, budujemy, a właściwie odtwarzamy Generalne Gubernatostwo, albo z Donaldem Tuskiem w charakterze Generalnego Gubernatora na fasadzie, albo kogoś innego, kogo Reichsfuhrer, albo Reichsfuhrerin na to stanowisko wyznaczy.
IV Rzesza nie może przecież w sposób istotny różnić się od Rzeszy III; musi być jakaś ciągłość, chociaż oczywiście muszą też wysępować różnice. Na przykład o ile w III Rzeszy, a co za tym idzie – również w Generalnym Gubernatorstwie, Żydowie byli prześladowani, to teraz nie tylko są głównymi orędownikami IV Rzeszy, ale nawet znajdują się w awangardzie rozmaitych inżynierii społecznych, na przykład – zmniejszenia populacji głupich gojów między innymi przez propagowanie ćwiartowania żywcem nienarodzonych gojowskich dzieci w spoecjalnych klinikach im. Króla Heroda.
Wprawdzie Judenrat “Gazety Wyborczej” nazywa to realizacją “praw reprodukcyjnych”, ale to są eufemizmy podobne do używanych przez Reinhardta Heydricha, który podczas konferencji w Wannsee w ramach “ostatecznego rozwiązania” mówił o “ewakuacjach”. Zatem – jak mówią gitowcy – “wszystko gra i koliduje”.
Jak bowiem wiadomo, Żydowie są od zawsze w awangardzie rewolucji komunistycznej i stąd ich upodobanie do rozmaitych społecznych inżynierii. Ponieważ jednak tradycyjni proletariusze, czyli pracownicy najemni, odwrócili się od rewolucjonistów, nazwijmy to – plecami – to argusowe oko promotorów rewolucji spoczęło na kobietach, jako proletariacie zastępczym, który trzeba by “wyzwolić”. Toteż wyzwalają, zaczynając naturalnie od majtek – o czym jeszcze w XIX wieku wspominała autorska spółka Marks & Engels, zastąpiona dzisiaj spółką Marks & Spencer.
Drugą grupą zaliczoną do proletariatu zastępczego są sodomczykowie, gomorytki, a także rozmaici wariaci, co to albo nie wiedzą, do jakiej płci należą, albo nawet nie są pewni, czy są kozami, czy psami.
Uczynili oni z legalizacji ćwiartowania bez znieczulenia nieurodzonych dzieci swój polityczny program, zarażając nim znanego ongiś liberała Donalda Tuska, który ideologiczne przesądy młodości porzucił na rzecz pragmatyzmu władzy. Parafrazując znany wiersz Boya-Żeleńskiego, pragmatyzm ten sprowadza się do tego, że “każdy program dobry, byle dojść do rządów” – nawet jeśli to ma być tylko stanowisko Generalnego Gubernatora, podlegającego Reichsfuhrerowi.
Toteż Donald Tusk w kampanii wyborczej składał śluby panieńskie, że każdą chętną damę osobiście wyskrobie – byle tylko na niego głosowała. I kiedy tylko odbyły się wybory do samorządu terytorialnego, podczas których Władysław Kosiniak-Kamysz nie chciał otwierać sobie niepotrzebnego frontu walki z Kościołem, sprawa legalizacji aborcji trafiła na posiedzenie Sejmu.
Inna sprawa, że z Kościołem to w dużej mierze strachy la Lachy, bo np. J.Em Grzegorz kardynał Ryś kazał modlić się za parlamentarzystów, “żeby byli ludźmi sumienia”. Najwyraźniej zapomniał, że jak już człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje, więc gdyby nawet Wielce Czcigodni posłowie mieli sumienie – co w przypadku Klubu Parlamentarnego Lewicy wcale nie jest takie oczywiste – to sumienia te zostały oddane w arendę starszym i mądrzejszym, w związku z czym Pan Bóg takich modlitw wysłuchać chyba nie może. Uzasadnienie tego wniosku wymagałoby wywodu przekraczajacego ramy felietonu, więc sobie go daruję.
No ale teraz wybory do samorządów w zasadzie się odbyły, więc PSL już nie musi obawiać się Kościoła. Toteż Sejm przyjął wszystkie cztery projekty stosownej ustawy, spośród których aż dwa złożyła Lewica, jeden – Volksdeutsche Partei, czyli KO z satelitami i jeden – Trzecia Droga. I wszystkie one cztery zostały skierowane do “Komisji Nadzwyczajnej”.
Co komisja z nimi zrobi – tego nie wiemy, chociaż nie od rzeczy będzie przypomnieć definicję wielbłąda – że jest to koń zaprojektowany przez komisję. Jesteśmy skazani na domysły, a w tej sytuacji dobrym tropem mogą być losy ustawy lustracyjnej. Po 4 czerwca 1992 roku, kiedy obalony został rząd premiera Olszewskiego i “dzika lustracja” została z trudem zablokowana, żeby poza Adamem Michnikiem nikt nie mógł korzystać z zasobów archiwalnych MSW – gwoli zamydlenia oczu obywatelom, zgłoszonych zostało aż siedem projektów ustawy lustracyjnej. Oczywiście ugrzęzły one w komisji, aż szczęśliwie zakończyła się kadedncja Sejmu i znowu było bezpiecznie.
Aż do października 2006 roku, kiedy to Sejm z przewagą PiS przeforsował ustawę o ujawnieniu dokumentów UB i SB z czasów I komuny. Miała ona długie vacatio legis, w trakcie którego w Sejmie i Senacie pojawiła się dziwna grupa, której udało się przekonać prezydenta Kaczyńskiego, że może to doprowadzić do ujawnienia tzw. “danych wrażliwych”. Grupa dowodziła, że chodzi o to, iż ktoś mógł się upijać, czy figlować z panienkami. Nie brzmiało to wiarygodnie, bo np. cała Polska wiedziała, że taki Jacek Kuroń miał do wódki już nie to, że skłonność, tylko prawdziwą zapamietałość – ale wcale nie szkodziło to jego reputacji. Podobnie figle z panienkami; po 30 latach można by je rozpamiętywać z łezką w oku, budząc co najwyżej zawiść tych, którzy w młodości panienki zaniedbywali…
W rezultacie prezydent Kaczyński tak znowelizował tę ustawę, że nowela weszła w życie wcześniej, niż ona sama, przywracając ponadto skomplikowane procedury, które lustrację de facto zahamowały. Przypomnę, że rzecznik interesu publicznego, pan sędzia Nizieński w ciągu swojej 6-letniej kadencji nabrał wątpliwości co do tysiąca deklaracji lustracyjnych. Jednak do fazy postępowania sądowego udało mu się doprowadzić tylko 60 przypadków, spośród których tylko 12 zakończyło się wyrokami, zresztą – nieprawomocnymi. Cała para poszła w gwizdek.
Trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu – mawiał książę Salina, bohater powieści “Lampart” Józefa Tomasi di Lampedusa. Myśląc naiwnie, że w dyskusji nad aborcją, jaka rozpoczęła się w roku 1991, to wszystko było naprawdę, przedstawiłem projekt stosownej ustawy, który składał się z jednego zdania – dodatkowego paragrafu do art 148 kodeksu karnego, który mówi o zabójstwie człowieka. Paragraf ten miał brzmienie następujące: “W razie zabójstwa dziecka jeszcze nie urodzonego, sąd może podżegacza uwolnić od kary”.
Była to ustawa zarazem i surowa i humanitarna. Surowa – bo aborcja została uznana za zabicie człowieka – zatem sprawcy takiego czynu odpowiadaliby, jak za zabójstwo, często nawet z niskich pobudek, to znaczy – z chęci zarobku – ale zarazem humanitarna, bo matka dziecka w tym przestępstwie występuje zawsze jako podżegacz, to znaczy osoba, która innych zachęca do przestępstwa. A ponieważ często zdarza się, że ta kobieta bywa przez swoje otocznie zaszczuwana, to projekt dawał sędziemu, orzekającemu w konkretnych przypadkach, możliwość uwolnienia jej od kary, która w tych okolicznościach byłaby niepotrzebnym okrucieństwem.
Oczywiście głuche milczenie było mi odpowiedzią, podobnie jak i teraz, kiedy, idąc za ciosem, lansuję pomysł tzw. “aborcji opóźnionej” . Dlaczego bezkarne miałoby być ćwiartowanie żywcem tylko ludzi bardzo małych, jeszcze przed urodzeniem? Jest to sprzeczne z zasadą równości wobec prawa, a poza tym – społecznie szkodliwe.
Zygota wyrośnięta, taka która nie tylko sie urodziła, ale w dodatku przeżyła kilkadziesiąt lat, jest znacznie bardziej społecznie szkodliwa, niż zygota zwyczajna. Po pierwsze – zajmuje znacznie więcej miejsca w przestrzeni, zwłaszcza, gdy jest przerośnięta – po drugie – pozostawia za sobą ślad węglowy, którego zygota zwyczajna nie pozostawia w ogóle, po trzecie – nie tylko ślad węglowy, ale również inne szkodzące “planecie” gazy. Po czwarte – zygota wyrośnięta robi różne głupstwa, a także świństwa, których nie robi zygota zwyczajna.
Wszystko zatem przemawia za wprowadzeniem aborcji opóźnionej, a ponieważ kobiety domagają się, by o zgładzeniu zygoty zwyczajnej decydowały tyklko one, to w przypadku aborcji opóźnionej, w imię konstytucyjnej zasady równości wobec prawa, decyzja powinna należeć do trójki mężczyzn (tres faciunt collegium), którzy mogliby nakazać funkcjonariuszom z kliniki im. Króla Heroda poćwiartowanie, niechby ze znieczuleniem, jakiegoś “stworu podeszłego wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem”.
Stanisław Michalkiewicz
https://prawy.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz