Wiele lat temu przeczytałam w „Tygodniku Powszechnym” żartobliwy felieton pani Józefy Hennelowej na temat ekologii. Tygodnik Powszechny nazywany był w środowisku patriotycznym „Obłudnikiem Powszechnym”, więc czytywałam go raczej rzadko, tekst Hennelowej był jednak dla mnie pouczający.
O ile pamiętam, napisała że nie wie czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest otwieranie w Krakowie okien. Wpuszczając do pokoju świeże powietrze wpuszcza się jednocześnie wyziewy z Nowej Huty.
Nie wiadomo co jest gorsze – duchota czy trucizny zawarte w dymie. A może w ekologii wcale nie chodzi o człowieka i powinniśmy zastanowić się czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest zatruwanie krakowskiego powietrza wyziewami z własnego mieszkania?
Pani Hennelowa antycypowała w ten sposób zwrot jaki uczyniła współczesna ekologia. Z troski o środowisko człowieka ekologia przerzuciła się na troskę o środowisko Ziemi, a dla realizacji ochrony Ziemi człowiek jest więcej niż przeszkodą, jest szkodnikiem, którego populację należy ograniczyć a resztki tej populacji ubezwłasnowolnić setkami restrykcyjnych przepisów.
Pani Hennelowa zwróciła również uwagę na nieusuwalne sprzeczności każdej, jakkolwiek rozumianej ekologii. Jest wiele tego przykładów.
Gorliwi wyznawcy ochrony naszej rzekomo płonącej planety, zwolennicy oszczędzania wody i energii polecają na przykład używanie najnowszej generacji zmywarek, które są w stanie doprowadzić naczynia do czystości w niskiej temperaturze i przy użyciu niewielkiej ilości wody.
Zastanówmy się jednak, jak silne muszą być środki chemiczne zapewniające ten efekt. Spuszczanie stężonych chemikaliów do ścieków, a wraz ze ściekami do rzek, zatruwa rzeki i szkodzi żyjącym w nich organizmom. Źle spłukane resztki tych substancji podtruwają również nas samych. Używanie takich zmywarek jest więc niekorzystne, zarówno z punktu widzenia ekologii humanistycznej, nastawionej na ochronę środowiska człowieka jak i holistycznej czyli chroniącej wszystkie istoty żywe, co jak wiadomo w świecie, którym rządzi łańcuch pokarmowy jest niemożliwe.
Nawet przy tak prostej czynności jak obieranie kartofli gospodyni domowa może mieć zasadnicze wątpliwości. Z jednej strony eksperci polecają jej obieranie kartofli cienko, gdyż pod skórką gromadzą się witaminy i inne korzystne dla ludzkiego organizmu substancje, z drugiej strony przestrzegają, że pod skórką gromadzą się środki ochrony roślin i wszelkie inne trucizny.
Podobne nieusuwalne antynomie dotyczą również wielu procedur leczniczych. Leki przeciwko pewnym dolegliwościom mają czasem tak groźne skutki uboczne, że lekarz powinien zastanowić się czy warto na przykład uzyskać u pacjenta pożądany efekt kosmetyczny niszcząc mu nerki i wątrobę. Do takich leków i procedur medycznych lekarze i pacjenci mają więc z konieczności stosunek ambiwalentny.
Pewien wykładowca psychologii UW nieodmiennie podaje studentom jako przykład ambiwalencji uczuciowej następujące zdanie: „w wypadku samochodowym zginęła moja teściowa prowadząc mój nowy samochód”.
Ale poważnie – klasycznie ambiwalentny stosunek mają specjaliści do regulacji rzek i budowania zbiorników retencyjnych. Wiadomo że z przyrodniczego punktu widzenia najkorzystniejsza jest retencja naturalna. Nieuregulowana rzeka, taka jak na przykład Bug, kilka razy w roku zalewa okoliczne łęgi pozostawiając po wycofaniu swych wód urocze jeziorka i starorzecza. Ogromne obszary nadrzeczne tworzą piękne, reliktowe krajobrazy ale są nieużyteczne nie tylko przemysłowo lecz nawet rolniczo.
Naturalna retencja jest niemożliwa w wielkich miastach i na terenach gęsto zabudowanych, takich jak miasta i wsie na Dolnym Śląsku. Żyjemy w określonej cywilizacji, musimy się z tym pogodzić i dostosowywać sposoby działania do istniejących warunków.
Aby chronić życie mieszkańców tych terenów, ich domy i zakłady pracy musimy zrezygnować z ekologicznych mrzonek. Terenu gęsto zabudowanego, o bogatej infrastrukturze nie da się zamienić w rezerwat czy nawet tylko skansen. Budowa zbiorników retencyjnych i wałów jest w takim terenie konieczna, niezależnie od tego co twierdzą nawiedzeni działacze ekologiczni.
Zauważmy, że żywioł jakim jest nieokiełznana, wielka woda spowodował podczas ostatniej powodzi ogromne zniszczenia krajobrazu naturalnego, spowodował również śmierć wielu zwierząt, które nie zdołały się schronić przed wodą. Powyrywane z korzeniami drzewa, zwłoki saren, lisów i zajęcy, błotne sadzawki w miejscu łąk i pól to rezultat niefrasobliwego stosunku obecnych władz do zagrożeń realnych i fetyszyzowania zagrożeń nierealnych.
Zło obecnej ekologii, podobnie jak zło współczesnej polityki medycznej sprowadza się właśnie do przeceniania zagrożeń nierealnych, często zupełnie fikcyjnych a nie dostrzegania zagrożeń prawdziwych. Polityka renaturyzacji rzek doprowadziła do prawdziwej klęski społecznej i ekologicznej. Walka z realnym czy fikcyjnym zagrożeniem (zdania na ten temat są jak wiadomo podzielone) jakim był wirus Covid-19 spowodowała dwieście tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów.
Wiadomo, że można zarobić na wszystkim, na chorych i zmarłych, na lekach i szczepionkach, na transplantacji narządów i trumnach, na pralkach i zmywarkach. Jasne jest więc, że forsowanie pewnych rozwiązań technicznych i prawnych zawsze będzie w interesie lobbujących na ich rzecz grup społecznych.
Warto się więc zastanowić co miała naprawdę wspólnego z troską o środowisko ustawa wiatrakowa forsowana przez minister tego resortu, a napisana zapewne przez doradzających jej lobbystów i czy ta ustawa nie była po prostu pisana w interesie firmy Siemens pragnącej pozbyć się zalegającego jej magazyny wiatrakowego złomu.
Uświadomienie sobie nieusuwalnych sprzeczności ekologii jest jednak o wiele istotniejsze od podejrzeń o korupcję i doszukiwanie się we wszystkim gry ekonomicznych interesów. Czy możliwe jest osiągnięcie w ekologii arystotelesowskiego złotego środka? Raczej nie gdyż ekologia została zaprzęgnięta w służbę polityki i ideologii.
Izabela Brodacka Falzmann
https://naszeblogi.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz