Od czasu, gdy pan prezydent Andrzej Duda zabawiał się w Belwederze w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską, a w tym czasie siepacze z bezpieki pojmali mu w Pałacu Namiestnikowskim panów Kamińskiego i Wąsika, którym pan prezydent obiecał tam coś w rodzaju azylu, jakoś nie było specjalnie słychać o pani Swietłanie.
Pojawiły się w związku z tym fałszywe pogłoski, jakoby zmieniła zarówno płeć, jak i zadania. Że jako mężczyzna przyjęła nazwisko Peter Magyar i objęła przewodnictwo partii „Cisza”, to znaczy – Tisza – która ostatnio protestowała w Budapeszcie przeciwko kłamstwom w niezależnych mediach głównego nurtu.
Coś może być na rzeczy, bo jakby w mediach panowała cisza, to nie byłoby tam wprawdzie prawdy, ale nie byłoby też kłamstw. Ale Peterowi Magyarowi, pod którym to pseudonimem może ukrywać się pani Swietłana, nie tyle chodzi o ciszę, co o to, by kłamstwa zostały zastąpione przez – no właśnie.
Tu zaczynają się schody, bo gdyby niezależne media głównego nurtu głosiły prawdę, to potrzebne byłyby one swoim dysponentom, jak psu piąta noga. Toteż kiedy u nas po zmianie rządu pan Bartłomiej Sienkiewicz wynajął siepaczy, którzy w rządowej telewizji dokonali błyskawicznej wymiany kadr, nowa ekipa, której twarzą jest pan red. Czyż, porzuciła definitywnie kłamstwa PiS-owskie na rzecz kłamstw komponowanych przez Volksdeutsche Partei i jej satelitów, oczywiście suflowanych dyskretnie z Berlina.
Co prawda Wielce Czcigodny pan Arkadiusz Mularczyk, który dzięki reparacjom został specjalistą od spraw niemieckich twierdzi, jakoby Tusk w Berlinie był już „passe”, ale skoro tyle koloryzował w sprawie reparacji, to czy można mu wierzyć w sprawie obywatela Tuska Donalda?
Wracając tedy to rządowej telewizji i jej kłamstw, to najwyraźniej muszą być one dla Voklsdeutsche Partei i jej niemieckich mocodawców przydatne, skoro vaginet Donalda Tuska co i rusz futruje rządową telewizję podatkowymi pieniędzmi, że daj Boże każdemu.
Co prawda forsa podobno nie pochodzi z podatku od posiadania telewizora, ale to bez znaczenia, bo na pieniądzach nie pisze, skąd pochodzą i czy na przykład nie pochodzą z tajnej drukarni BND w Berlinie. To zresztą tylko takie fałszywe pogłoski, podobne do tych o pani Cichanouskiej, jakoby przepoczwarzyła się w Petera Magyara i może w nich nie być ani słowa prawdy.
No dobrze – ale skoro pani Cichanouska nie przepoczwarzyła się w Petera Magyara, to kto się w niego przepoczwarzył? Ktoś przecież musiał, skoro pan Peter Magyar najsampierw robił karierę w obozie rządowym, aż tu nagle, ni z tego, ni z owego, przepoczwarzył się w płomiennego szermierza wolności, wałczącego ze znienawidzonym Wiktorem Orbanem?
Takie rzeczy się zdarzają, czego przykładem jest casus św. Pawła – no ale nie możemy zapominać, że przed swoją przemianą św. Paweł, jako Szaweł, był ubekiem i to groźnym, mniej więcej takim, jak zabójca księdza Popiełuszki, Grzegorz Piotrowski.
Czy również w sprawie przepoczwarzenia Petera Magyara mielibyśmy podążać tym tropem? Ładny interes! Zresztą podążanie tym tropem może zaprowadzić nas na manowce, bo gdyby nawet, a zwłaszcza gdyby nie „nawet”, a tylko gdyby to po prostu była prawda, to przecież pan Magyar za żadne skarby się do takiej metamorfozy nie przyzna i nie ruszymy z punktu wyjścia.
W tej sytuacji jesteśmy skazani na domysły – ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy, ile dusza zapragnie!
Ja na przykład się domyślam, że pan Peter Magyar mógł dostąpić oświecenia. Takie rzeczy też się zdarzają i na przykład Izaak Newton sformułował prawo powszechnego ciążenia dopiero wtedy, jak na głowę spadło mu jabłko. Dobrze, że nie dynia, ale mniejsza z tym.
Jednak w życiorysie Petera Magyara w Wikipedii nie ma ani słowa o tym, by na głowę spadła mu dynia, albo chociaż jabłko. Gdyby tak coś my spadło na głowę i spowodowało tak daleko idącą metamorfozę, a właściwie przepoczwarzenie, to niewątpliwie zostałoby to odnotowane dla potomności. Skoro zaś nie, to nieomylny to znak, że czynnik inicjujący metamorfozę musiał być znacznie bardziej dyskretny.
No dobrze – ale kto posługuje się takimi dyskretnymi czynnikami? Hier bergraben ist der Hund, czyli tu jest pies pogrzebany! Takimi dyskretnymi środkami posługują się tajne służby. Przy takim założeniu wszystko wydaje się jasne i proste, jak budowa cepa.
Oto do Petera Magyara mógł przyjść ktoś starszy i mądrzejszy z BND i powiedział jemu tak: wiecie, rozumiecie, Magyar, wy dostąpcie oświecenia, porzućcie tego całego Orbana i zostańcie ulubieńcem zagniewanego ludu. My wam wtedy pomożemy i jak dobrze pójdzie, to wystrugamy was z banana na premiera w tym całym waszym bantustanie, a jak będziecie trwać w zatwardziałości swojej, to sami rozumiecie, że będzie z wami brzydka sprawa.
Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk. A skoro jakoś musiało być, to dlaczego akurat nie tak? Jak znamy życie to już prędzej mogłoby być właśnie tak, niż nie tak.
Na taką możliwość wskazuje koordynacja. Jak tylko Peter Magyar urządził w Budapeszcie demonstrację przeciwko Wiktorowi Orbanowi, że kazał niezależnym mediom kłamać, to zaraz Rechsfuhrerin Urszula von der Leyen zaczęła Wiktora Orbana sztorcować w Parlamencie Europejskim, nie tylko, że kazał mediom kłamać, ale w dodatku bez pozwolenia spotkał się z Putinem, nie słucha się Reichsfuhrerin, a w ogóle to jeszcze bije Murzynów.
Pojawiły się w związku z tym kolejne fałszywe pogłoski, jakoby Reichsfuhrerin podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Kijowa załatwiła z „naszym” Władymirem tak zwaną łapówkę zwrotną. Komisja Europejska miała kijowskim oligarchom przekazać 50 mld euro odsetek od zamrożonych w UE ruskich depozytów, no a parchy-oligarchy miały od tego odpalić dolę między innymi dla Reichsfuhrerin.
Wszystko było dogadane, aż tu wtrącił się złowrogi Orban i wszystko popsuł. Nic dziwnego, że wobec utraty takich alimentów Reichsfuhrerin w słuszną cholerę wpaść mogła i stąd tyle goryczy wylała Wiktoru Orbanu na głowę.
Rzeczywiście, Reichsfuhrerin w przeszłości miewała takie zagadkowe epizody, a wymowni Francuzi powiadają, że kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat – czy jednak spostrzeżenie wymownych Francuzów, chociaż skądinąd całkowicie słuszne, może stanowić wystarczającą podstawę do takich fałszywych pogłosek?
Pojawiają się wątpliwości, a skoro tak, to może bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tej koordynacji byłaby okoliczność, że i Reichsfuhrerin też może być zadaniowana przez BND? Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, aby być skutecznym politykiem w naszym bantustanie, to trzeba być czyimś agentem. A w Niemczech nie?
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz