piątek, 4 października 2024

Pobocza wielkiej wody



Tematy, jakimi na co dzień zajmują się dziennikarze, w zaistniałej sytuacji musiały odejść na plan dalszy. Ważne jest co dzieje się tam, na południowym zachodzie. 

Niczym w meczu o wszystko, uwaga rodaków kieruje się na miasta i wsie, na które napiera wielka woda. Uda się i wały nie pękną? Czy się nie uda? Będziemy mieć szczęście i klęska nas ominie?

A jeśli nie, to co? Tam, gdzie tego szczęścia brakło, ogłuszeni tragedią ludzie mogą liczyć tylko straty. Wyliczanka skrajnie dramatyczna. Temu woda zniosła dom, innemu tak zrujnowała, że nie ma co ratować. Kilka rodzin utraciło bliskich.

Co dalej? Tego nikt na razie nie wie. Na razie nie skończyła się walka z najgroźniejszym żywiołem jaki istnieje. Z nim nie da się ot, tak wygrać. Nie da się go zaaresztować, zagadać, pogonić zarządzeniem.

Jednak niekoniecznie musieliśmy być aż tak bezradni. Warunkiem ocalenia była wcześniejsza troska o rzetelne przygotowanie do ewentualnego kataklizmu. Czy Polska przygotowana była? Pytanie to wymaga wielowątkowych odpowiedzi specjalistów.

Nie jestem hydrologiem, posługuję się jak większość prostym rozumowaniem. Wskazuje ono na konieczność szczegółowości. Rozwijając: chodzi o każdy element, jaki może zdecydować o naszym być albo nie być w przypadku wielkiej wody. Nawet o drobiazgi, wydawałoby się bzdety, duperelki. Ot, chociażby to, o czym, od kiedy pamiętam trudniąc się dziennikarstwem, napomykali znawcy tematu, czasem robiąc to głośno i ostrzegawczo niczym Kasandra bolejąca nad zbliżającym się upadkiem Troi.

Polska jest idiotycznie, paskudnie zabetonowana. Byle chałupka ma przy wjeździe betonową wylewkę, nie mówiąc o zabetonowanych miastach, osiedlach, placach. Ulewny deszcz przez beton nie przecieknie. Wylewa się więc wszystkimi dostępnymi poboczami, zapełniając nawet najmarniejsze potoczki albo rowy, skąd obficie spływa do rzek.

Rozum nakazuje ten „betonowy raj” ostatecznie unicestwić. Jest to możliwe i nieskomplikowane. W miejsce przydomowego chodnika i podjazdu z betonu można dać np. płytki ażurowe z otworami. Takie leżą przed naszym domem, więc nigdy nie mamy tu kałuż i błota. Że nie jedzie się po tym, np. rowerem, gładko jak po betonie? Dolegliwość niewielka. Za to ochrona przed zalaniem oczywista. Pora już, by usuwanie betonu stało się OBOWIĄZKOWE. Ktoś warknie, że naruszy to „święte prawo własności”. A co ze świętym prawem do bezpieczeństwa?

Sumując relacje z zalanych terenów widać jak na dłoni, że najważniejszą i najczęściej poruszaną kwestią jest niedostateczna ilość zbiorników retencyjnych oraz różnej wielkości tam i zapór. Dosadnie mówiono o tym już w czasie poprzedniej powodzi, która zrujnowała dziesiątki ludzkich siedlisk, zalewając dramatycznie szczególnie te duże: Opole i Wrocław. Wówczas coraz głośniej zaczęła wykuwać się idea zabezpieczania przed wielką wodą właśnie takimi budowlami, co powinny ułatwiać odpowiednie przepisy oraz państwowe dotacje.

Kolejne rządy różnie na to reagowały. Najmocniej potrzeby te podkreślał (można to sobie sprawdzić w Internecie) rząd Morawieckiego. Niestety, natknął się na mur. Różni „mądrale” powiedzieli NIE! W tej, wcale nie małej grupie, byli oczywiście tzw. ekolodzy, którzy już zwyczajowo pokrzykiwali, żonglując frazesami, jak straszliwie takie konstrukcje wodne wpłyną na naturę.

Do tej zawsze rozwrzeszczanej grupy dołączyli, zachęceni propagandą, mieszkańcy kilku miejscowości Dolnego Śląska. Pamiętam te ich protesty i hasła sprzeciwu. Ostatnie odbyły się ledwie 4 lata temu. Powód poza ekologiczny rzucał się w oczy. Jako że proponowali to wówczas rządzący, trzeba było „bohatersko” wrzasnąć „NIE!” W tym porywie obrony (kogo? czego?) dzielnie uczestniczyli nie tylko ekolodzy i mieszkańcy, ale też agitatorzy totalnej opozycji i powiązani z nią samorządowcy: Typowe działania w stylu „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Miast, gdzie odbywały się protesty, litościwie nie wymienię.

To co się dzieje, to WIELKA NAUCZKA. Czy ludzie wyciągną z niej wnioski? Skorzystają z udzielonej lekcji? Czy życiem naszego kraju ciągle ma sterować bój o władzę w wykonaniu różnych nadambitnych dżentelmenów? Czy ich okrągłe gadanie jak to walczą o Polskę i usilnie pracują na jej rzecz, odbuduje zrujnowane domy? Zapełni stajnie i obory zwierzętami w miejsce tych potopionych? Przywróci poczucie bezpieczeństwa ludziom, którzy nadaremnie lub długimi godzinami oczekiwali pomocy, dla rozrywki oglądając jak pan premier, znany tytan pracy, wcina szczawiową?

Każdy z nas ma obowiązek udziału w tym, co dotyka jego Ojczyzny. Moim obowiązkiem, jako dziennikarza jest obserwacja zdarzeń. Nawet jeśli te moje słowa niewiele zmienią.

Anna Kowal
https://prawy.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...