wtorek, 29 października 2024

Trzy teorie czyli dlaczego korporacje porzuciły zyski na rzecz propagandy



Wojna kulturowa nie jest jakimś marginalnym zjawiskiem, widowiskiem pobocznym do głównego wydarzenia. Jest głównym wydarzeniem. Jest celową, systematyczną próbą rozmontowania samej struktury naszego społeczeństwa, zastąpienia tradycyjnych wartości i norm radykalnym, ideologicznie napędzanym programem. 

I każdy, niezależnie od swoich poglądów politycznych lub poziomu zaangażowania, odczuje skutki tej wojny.

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org


Dlaczego korporacje porzuciły zyski na rzecz propagandy

Jak gospodarka współdzielenia [Sharing Economy] tworzy świat wymuszonego dostosowania [Forced Conformity]

Kinowa apokalipsa w końcu nadeszła, a samozwańczy kinomani na YouTube drapią się po głowach, zdezorientowani upadkiem przemysłu kinowego. Gromadzą się wokół cyfrowego ogniska, wymieniając się niedopracowanymi teoriami i uproszczonymi ekonomicznymi banałami. Zdesperowani, by wyjaśnić swoje najnowsze klapy kasowe.

Przeszukując swój mentalny spis wymówek, nieuchronnie trafiają na pandemię covid-19, zakładając, że w jakiś sposób uwarunkowała ona publiczność do preferowania wygody usług przesyłania strumieniowego. Ubolewają również nad frustracjami związanymi z doświadczeniem chodzenia do kina, powołując się na niefrasobliwych gadułów, którzy ośmielają się zakłócać ich kinową zadumę.

Ale oczywiście są to tylko objawy o wiele bardziej podstępnej choroby. Prawdziwym problemem, o którym się nie mówi, tym, o którym nie ośmielają się wspomnieć, jest wojna kulturowa.

Prawie jakby celowo nie zdawali sobie sprawy z faktu, że przemysł filmowy został przejęty przez ideologów, którzy propagują toksyczny rodzaj polityki tożsamościowej, produkując bezduszne, motywowane ideowo bzdury, które obrażają inteligencję widzów na całym świecie.

Pomysł, że ostatnie klapy z dużym budżetem były w jakiś sposób ofiarą okoliczności, a nie wyrachowanymi próbami narzucenia dzielącej, rasistowskiej narracji nieświadomej publiczności, jest po prostu śmieszny. Fakt, że nie potrafią spojrzeć obiektywnie, że bardziej zależy im na zachowaniu własnego świata przebudzonych [woke] słodkości niż na konfrontacji z oczywistym problemem, jest druzgocącym oskarżeniem ich zdolności krytycznych.

Rozmyślna ignorancja tych krytyków filmowych przypomina nam, że wojna kulturowa jest rzeczywistością, którą wielu desperacko chce zignorować. Odrzucając pogląd, że ludzie bojkotują Hollywood z zasady, tak naprawdę chowają głowy w piasek, udając, że sejsmiczne zmiany w krajobrazie kulturowym nie zachodzą. To oszałamiający pokaz dysonansu poznawczego, odmowa uznania bardzo realnych i bardzo celowych prób przekształcenia narracji kulturowej.

A jednak ta nieświadomość nie jest czymś wyjątkowym dla tych krytyków filmowych. Istnieje niezliczona liczba osób, które decydują się pozostać błogo nieświadomymi wojny kulturowej, decydując się zamiast tego na wygodne, apolityczne istnienie. Uważają się za stojących ponad konfliktem, lepszych od tych, którzy odważają się zaangażować w chaotyczny, skomplikowany świat polityki i problemów społecznych. Ale to nic więcej niż mechanizm radzenia sobie, sposób na uniknięcie konfrontacji z niewygodną prawdą, że nasza cywilizacja rzeczywiście rozłazi się w szwach.

Wojna kulturowa nie jest jakimś marginalnym zjawiskiem, widowiskiem pobocznym do głównego wydarzenia. Jest głównym wydarzeniem. Jest celową, systematyczną próbą rozmontowania samej struktury naszego społeczeństwa, zastąpienia tradycyjnych wartości i norm radykalnym, ideologicznie napędzanym programem. I każdy, niezależnie od swoich poglądów politycznych lub poziomu zaangażowania, odczuje skutki tej wojny.

Chaos, który się rozwija, nie jest przypadkowy. To starannie zaplanowana kampania mająca na celu przekształcenie krajobrazu kulturowego wg wzorca radykalnej „lewicy”. Ignorowanie tej rzeczywistości to proszenie się o katastrofę, lunatykowanie w przyszłość, która jest celowo projektowana tak, aby była wroga tradycyjnym wartościom i swobodom.

Świat filmu, często lekceważony jako trywialny, jest w rzeczywistości fascynującym studium przypadku konfliktu kulturowego. To okno na ideologiczne podstawy naszego społeczeństwa, odzwierciedlenie wartości i narracji, które kształtują naszą zbiorową świadomość. A co więcej, to potężne narzędzie propagandy establishmentu, sposób rozpowszechniania starannie opracowanych wiadomości dla zniewolonej publiczności.

Katastrofalna porażka prób Disneya, by wstrzyknąć sekciarstwo spod znaku przebudzenia [woke] do serii Gwiezdne Wojny, jest doskonałym przykładem tego zjawiska. «The Acolyte» [pol. Gwiezdne wojny: Akolita] to śmiechu warta katastrofa, problemy relatywnych moralnie lesbijskich czarownic w kosmosie, który został powszechnie skrytykowany przez publiczność.

I chociaż nie mam nic przeciwko lesbijskiej głównej bohaterce samej w sobie, problem pojawia się, gdy jedynym celem włączenia takiej postaci jest schlebianie określonej agendzie. Ta agenda jedynie posłużyła do stworzenia toksycznego środowiska, w którym ja, jako lesbijka, czuję coraz większe wahanie, czy choćby w niewielkim stopniu wspomnieć, że nie interesują mnie mężczyźni.

Ciągłe bombardowanie wymuszoną reprezentacją i afiszowanie się moralną wrażliwością doprowadziło do powstania społeczeństwa, które jest coraz bardziej poirytowane i wrogie, co sprawia, że ​​jest to spektakl, który nie tylko mnie obraża, ale także szkodzi grupie ludzi, którą ma reprezentować.

Zamiast przyznać się do własnego bankructwa twórczego, Disney i media szybko przerzucają winę na samych konsumentów. Nie chodzi o to, że produkt jest zły. Rozumiecie, chodzi o to, że wy, widzowie, jesteście w jakiś sposób wadliwi, skoro nie chcecie go oglądać.

To klasyczny podręcznik propagandysty: gdy przekaz jest nietrafiony, obwiniaj posłańca. Gdy produkt nie wywołuje oddźwięku, obwiniaj konsumenta za to, że nie jest wystarczająco oświecony, by to docenić. To oszałamiający pokaz elitarnej arogancji, protekcjonalnej postawy, która zakłada, że ​​odbiorcy są zbyt głupi, by wiedzieć, co jest dla nich dobre.

Wiadomość z ostatniej chwili! Jeśli ludzie nie chcą oglądać twojego rasistowskiego, przesiąkniętego strategią DEI bełkotu, to nie dlatego, że są bigotami lub filistrami. To dlatego, że twój produkt to śmieci! Ale oczywiście to prawda, której Disney i media za wszelką cenę chcą uniknąć, ponieważ wymagałoby to od nich zmierzenia się z otchłanią porażki ich własnej ideologicznej agendy.

Komunistyczne rugowanie prawa konsumentów do wyboru to zjawisko, które rozwija się na naszych oczach. Wielkie korporacje rozpoczynają bowiem bezlitosną krucjatę mającą na celu narzucenie zachodniemu światu skrajnie lewicowego ekstremizmu.

W ciągu ostatnich kilku lat nastąpiła fala wojny przebudzonych [woke], w której firmy takie jak Bud Light poświęcały swoją bazę klientów na ołtarzu czystości ideologicznej. Sama bezczelność tej korporacyjnej rebelii jest oszałamiająca, ponieważ starają się dyktować, co mamy myśleć, w co wierzyć i co cenić.

Coroczny spektakl „Miesiąca Dumy” [“Pride Month”] jest tego przykładem. To nie jest ruch oddolny, ale starannie zaplanowana kampania międzynarodowych korporacji i organizacji non-profit, mająca na celu narzucenie masom swojej ideologii. Społeczność LGB, która już zapewniła sobie równe prawa na mocy prawa, jest teraz wykorzystywana jako koń trojański do forsowania radykalnego programu, którego celem jest rozmontowanie tradycyjnych wartości i norm.

Ta agenda ma na celu zastąpienie powyższych zakorzenioną w pseudonauce ideologią trans, która stała się miejscem zgromadzeń osób pragnących uciec od rzeczywistości ich własnego nieudanego istnienia. Rozprzestrzenianie się tej ideologii doprowadziło do powstania dochodowego przemysłu, w którym osoby mogą gromadzić studenckie długi w pogoni za dyplomem, który pozwoli im rozwodzić się nad wymyślonymi różnicami między 700 nieistniejącymi płciami.

To obrzydliwy przykład tego, jak niegdyś legalny ruch, który został już zaakceptowany przez społeczeństwo, został przejęty przez marginalną ideologię, która stawia na pierwszym miejscu oddawanie się perwersyjnym fantazjom, udzielanie schronienia i zabieganie o względy chorych jednostek, szargając tym samym reputację wszystkich innych.

To samo można powiedzieć o inicjatywach DEI (Diversity, Equity, and Inclusion), które są niczym więcej niż korporacyjną próbą wstrzyknięcia przebudzonej [woke] polityki do każdego aspektu naszego życia. Inicjatywy te nie mają na celu promowania prawdziwej różnorodności lub inkluzywności, ale tworzenia kultury ideologicznego dostosowania, w której sprzeciw nie jest tolerowany, a wolność słowa jest ograniczana.

Najbardziej podstępnym aspektem tej korporacyjnej rebelii jest sposób, w jaki próbuje ona dyktować moralność społeczeństwu. Firmy pozycjonują się teraz jako arbitrzy naszych norm społecznych, mówiąc nam, co jest akceptowalne, a co nie.

Tworzą kulturę moralnego szantażu, w której ci, którzy odmawiają podporządkowania się ich ideologii, są zawstydzani, wykluczani i karani. To nie jest wolny rynek w działaniu. To jest korporacyjny totalitaryzm, w którym interesy nielicznych są narzucane wielu.

Pytanie brzmi, kto dał tym korporacjom prawo do dyktowania nam wartości i moralności? Kto mianował je strażnikami naszych norm społecznych? Odpowiedź brzmi oczywiście: nikt. Po prostu przyjęły tę rolę, wykorzystując swoje ogromne zasoby i wpływy, aby narzucić światu swoją ideologię.

Czas przeciwstawić się tej korporacyjnej rebelii i odzyskać prawo do tego by myśleć, wierzyć i cenić to, co sami wybierzemy.

Oligarchia korporacyjna rzeczywiście przeszła głęboką transformację, która wywróciła do góry nogami tradycyjne relacje biznes-konsument. Minęły czasy, gdy firmy zaspokajały potrzeby i pragnienia swoich klientów, starając się tworzyć produkty, które odbiorców zachwycą i zadowolą.

Obecnie korporacje przyjęły paternalistyczne i autorytarne podejście, traktując konsumentów jak niewolników, którym trzeba mówić, co mają myśleć, czuć i w co wierzyć.

To przejaw socjalistycznej konstrukcji, która leży u podstaw świata korporacji. Nie zadowalając się już prostym manipulowaniem konsumentami za pomocą sprytnego marketingu, korporacje obecnie starają się dyktować swoje wartości, swoją politykę i swoją tożsamość. Klient nie jest już królem. Korporacja jest najwyższym arbitrem tego, co jest akceptowalne, a co nie.

Konsekwencje tej zmiany są jaskrawe. Kiedy konsumenci odważą się sprzeciwić ideologii „woke” lub przekazowi DEI, które to korporacje tak lubią, spotykają się z zaciekłą reakcją.

Firma, wspomagana i podżegana przez media establishmentu, uwalnia potok obelg i jadu, nazywając klientów, którzy się sprzeciwiają, rasistami, bigotami, mizoginami lub faszystami. Przekaz jest jasny: podporządkujcie się naszej ideologii albo zostaniecie wyrzuceni na pustkowie.

A gdy to, co nieuniknione się przydarza, a produkty korporacji nie znajdują oddźwięku u konsumentów, kogo obwiniają? Oczywiście, nie siebie. Nie. Obwiniają „fanatyków i rasistów”, którzy odważyli się przeciwstawić ich ideologicznej agendzie. To klasyczny przypadek projekcji psychologicznej, w której własne niepowodzenia korporacje przypisują tym samym ludziom, których próbują kontrolować.

Ironią jest to, że korporacje wciąż próbują szerzyć mit, że są orędownikami kapitalizmu wolnorynkowego, gdy w rzeczywistości są niczym więcej jak tylko instrumentami kontroli społecznej.

Są awangardą nowej formy totalitaryzmu, która dąży do uregulowania każdego aspektu naszego życia, od tego, co myślimy, po to, co kupujemy. A jeśli się nie podporządkujemy, zostaniemy ukarani, wykluczeni i zdemonizowani.

Prawdziwy powód, dla którego korporacje wydają się porzucać swoje tradycyjne dążenie do zysku i zadowolenia klienta, jest pytaniem, które zastanawia wielu obserwatorów. Chociaż prawdą jest, że te firmy mogą działać samodestrukcyjnie, istnieją alternatywne teorie, które sugerują bardziej złowrogą i przemyślaną strategię.

Teoria 1 zakłada, że ​​ramy ESG (Environmental, Social, and Governance), które początkowo były reklamowane jako narzędzie do promowania zrównoważonych i odpowiedzialnych praktyk biznesowych, mogły być beta testem bardziej wszechstronnego i przymusowego systemu. A co jeśli ostatecznym celem jest stworzenie systemu w stylu komunistycznym, w którym rządy i banki centralne staną się głównym źródłem finansowania dla firm zgodnych z ESG? W tym scenariuszu korporacje, które trzymają się linii polityki postępowej, byłyby nagradzane ciągłymi subwencjami [bailouts], podczas gdy tym, które tego nie robią, pozwalano by na upadek.

Teoria 2 sugeruje, że liderzy korporacyjni mogli zostać poinformowani, że system jest na skraju upadku i że zyski nie mają już znaczenia. Jeśli gospodarka rzeczywiście zmierza w kierunku destabilizacji podobnej do Wielkiego Kryzysu, to możliwe, że prezesi porzucili swój tradycyjny mandat dążenia do zysków i zamiast tego stali się handlarzami propagandy. To wyjaśniałoby, dlaczego wydają się być bardziej skupieni na promowaniu ideologii przebudzenia [woke] niż na tworzeniu produktów, których konsumenci naprawdę chcą.

Teoria 3 zakłada, że ​​koncepcja klienta jako pracownika kontraktowego korporacji jest kamieniem milowym w kierunku bardziej orwellowskiej przyszłości. Idea „gospodarki współdzielenia” [“Sharing Economy”] promowana przez Światowe Forum Ekonomiczne, w której rząd zapewnia wszystko, a jednostki niczego nie posiadają, może być ostatecznym celem.

W tym scenariuszu społeczeństwo byłoby zmuszone zadowolić się dowolnymi produktami i usługami, które zostaną mu dostarczone, bez żadnego wyboru ani autonomii. Obecny trend zawstydzania konsumentów, aby zaakceptowali dowolne produkty, które zostaną im dostarczone, może być sposobem na przystosowanie społeczeństwa do tego rodzaju kultury.

Wszystkie trzy teorie sugerują, że obecne zachowanie korporacji nie jest jedynie wynikiem niekompetencji lub krótkowzroczności, ale raczej celową strategią tworzenia nowego rodzaju porządku ekonomicznego i społecznego. Takiego, który charakteryzuje się brakiem wyboru, brakiem autonomii i całkowitą zależnością od państwa.

Ostateczna rozgrywka to ponura perspektywa, gdzie granice między władzą korporacyjną a rządową są rozmyte, a jednostka zostaje sprowadzona do roli zwykłego poddanego, zmuszanego do akceptowania wszystkiego, co jest jej dane, bez pytania i narzekań. Gospodarka współdzielenia, z jej obietnicą wygody i wydajności, jest w rzeczywistości koniem trojańskim dla systemu kontroli i ucisku.

Wojna kulturowa nie dotyczy tylko abstrakcyjnych idei lub ideologii. Dotyczy samej struktury naszego społeczeństwa. Chodzi o to, czy chcemy żyć w świecie, w którym jednostki mają swobodę dokonywania własnych wyborów, czy też w świecie, w którym państwo i korporacje dyktują każdy aspekt naszego życia.

Kult przebudzenia [woke cult], kładący nacisk na myślenie grupowe i konformizm, jest kluczowym elementem tego dystopijnego systemu. To sposób na warunkowanie ludzi do akceptowania tego, co nie do przyjęcia, do oddania swojej indywidualności i autonomii na rzecz zbiorowości. A ci, którzy stawiają opór, którzy odmawiają dostosowania się, są określani jako wrogowie państwa.

Ale są jeszcze tacy, którzy widzą przez tę maskaradę, którzy dostrzegają zło, które jest czynione w imię postępu i sprawiedliwości społecznej. To oni stawiają opór, bojkotują kult przebudzonych i odmawiają uczestnictwa w Gospodarce Współdzielenia. To oni trzymają się swojej wolności, swojej indywidualności i swojego człowieczeństwa.

Sceptycy, którzy pozostają nieświadomi tej wojny, mogą myśleć, że ich ona nie dotyczy, że trzymają się z dala od kłopotów. Ale się mylą. Ta wojna dotyczy przyszłości naszego społeczeństwa, a jej wynik wpłynie na każdego.

Why Corporations Abandoned Profits for Propaganda, A Lily Bit, Aug 22, 2024

https://ekspedyt.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kacapia wzmacnia swoją pozycję na arenie międzynarodowej! Czy zwiększy swój wpływ w ONZ?

Między 22 a 24 października w Kazaniu doszło do szesnastego z kolei spotkania przywódców państw tworzących blok współpracy gospodarczej, czy...