Czy ukraiński prezydent Zełeński narąbał się gorzałą, czy też coś mocnego palił, albo zażywał? Takie wrażenie można by odnieść po opublikowaniu kolejnej jego „koncepcji” (nawiasem mówiąc, „koncepcje” odnośnie ostatecznego zwycięstwa, mnożą mu się ostatnio w głowie niczym Kukuńkowi) zakończenia wojny na Ukrainie.
Przybrała ona postać ultimatum, które jednak nie zostało postawione zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi, tylko… zachodnim sojusznikom Ukrainy.
Jeśli mianowicie Zachód nie przyjmie Ukrainy do NATO, nie zgodzi się na atakowanie celów w głębi Rosji, nie da kolejnych bajońskich sum oraz broni i amunicji na kontynuowanie wojny aż do ostatecznego zwycięstwa, a po ostatecznym zwycięstwie nie zgodzi się na zastąpienie wojsk amerykańskich w Europie rezunami ukraińskimi, to Ukraina zbuduje sobie broń jądrową i wtedy zobaczymy.
Ten „projekt”, jeśli w ogóle można go tak nazwać, przypomina trochę bredzenie Adolfa Hitlera, który nawet gdy ruskie sołdaty były już w odległości kilometra od Kancelarii Rzeszy w Berlinie, jeszcze przesuwał na mapie nieistniejące dywizje i kazał rozstrzeliwać „defetystów” w rodzaju Fegeleina.
Rzecz w tym, że zimny ruski czekista Putin systematycznie spycha ,ukraińskie wojska do defensywy nie tylko na terenie obwodów przyłączonych do Rosji, ale również – w obwodzie kurskim, gdzie wiąże walką ukraińskie pierwszorzutowe wojska, nie pozwalając na ich przegrupowanie na teren Ukrainy, gdyż wobec rosyjskiej przewagi każda taka próba mogłaby przekształcić się w paniczną ucieczkę i katastrofę.
Co za idiota doradził Ukraińcom tę wyprawę na Kursk i jak im to uzasadnił – tego nieprędko się dowiemy. Mam tylko nadzieję, że nie był to pan generał Skrzypczak, ani pan generał Polko, którzy jeszcze latem nie mogli się tego uderzenia nachwalić, ani przez chwilę nie dopuszczając do siebie myśli, że trudno przypisać mu jakiś rozsądny, perspektywiczny cel militarny, ani nie przypuszczając, że może ono stać się dla wojska ukraińskiego pułapką – co właśnie obserwujemy.
Mniejsza jednak o naszych strategosów, którzy na szczęście niczym już nie dowodzą i mam nadzieję, że tak już zostanie – bo ważniejsza jest ocena ostatniego wyskoku prezydenta Zełeńskiego.
Na pierwszy rzut oka wygląda to na jakieś wariactwo. Wykluczyć tego oczywiście z góry nie można, bo – jak mówi poeta – „paraliż postępowy najzacniejsze trafia głowy” – ale zanim przyjmiemy, że to wariactwo, wypada nam sprawdzić inne możliwości.
Warto zwrócić uwagę, że tę „koncepcję” prezydent Zełeński najpierw przedstawił nie żadnym Ukraińcom, tylko trójce Amerykanów: prezydentowi Józiowi Bidenowi, jego faworycie Kamali Harris i Donaldowi Trumpowi. Najwyraźniej chciał najpierw uzyskać ich opinię, zanim ujawni cokolwiek Ukraińcom z Wierchownego Sowieta, a za jego pośrednictwem – tamtejszej opinii publicznej.
Jest ona oczywiście zakneblowana i sterroryzowana przez ukraińską soldateskę – ale kto wie, czy w jakimś momencie nie będzie mogła dojść do głosu? A w jakim momencie? Ano w takim, kiedy Zachód, a zwłaszcza europejscy członkowie NATO, mający już dosyć drenowania swoich gospodarek i szlamowania swoich obywateli dla potrzeb amerykańskiej operacji „osłabiania Rosji”, który jeszcze daje Ukrainie forsę, ale już tylko pochodzącą z odsetek od zamrożonych tam rosyjskich aktywów, skończy Ukrainę futrować.
Wtedy prędzej, czy później ktoś postawi pytanie, kto z ukraińskich polityków odpowiada za tę wojnę, której można było uniknąć, a która prawdopodobnie doprowadzi do trwałej utraty przez Ukrainę co najmniej 20 procent terytorium państwowego, a doprowadziła już do ogromnych strat w ludziach oraz dewastacji sporych połaci kraju, a zwłaszcza – infrastruktury krytycznej.
Najlepszym kandydatem na winowajcę jest oczywiście prezydent Zełeński, który z pewnością zdaje sobie z tego sprawę i pragnie się jakoś asekurować. Dlatego uważam, że przedstawiając swoje „folies bergere” trójce amerykańskich ważniaków, chciał uzyskać ich aprobatę dla tej asekurayjnej operacji. i najwyraźniej ją uzyskał, podobnie jak obywatel Tusk Donald uzyskał ze strony Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen aprobatę dla swoich planów ”zawieszenia azylu” i innych pokrzykiwań przeciw migrantom.
Ponieważ, zwłaszcza po ostatniej nagonce na prezydenta Dudę, w której, obok obywatela Tuska Donalda, wzięła udział również resortowa „Stokrotka”, a nawet autorytety pacanowskie, m.in. w osobie pana prof. Zolla, prawdopodobieństwo podpisania przez prezydenta stosownych ustaw – a ustawy muszą być – jest bliskie zera, no to zarówno Reichsfuhrerin, jak i my, doskonale wiemy, że to nie na serio, a tylko gwoli przelicytowania byłego Naczelnika Państwa w kampanii prezydenckiej.
Nie wiadomo nawet, czy ustawa o zawieszeniu azylu w ogóle by przeszła, jako że obydwie lewice się przeciw temu zbuntowały. Mają one co prawda tylko 26 mandatów, ale bez tego może nie być większości, zwłaszcza gdyby Konfederacja też zagłosowała przeciwko.
W podobnej, a nawet gorszej sytuacji jest prezydent Zełeński. Jeśli przynajmniej niektóre państwa NATO sprzeciwią się nawet zaproszeniu Ukrainy do Sojuszu – czego wykluczyć się nie da co najmniej przypadku trójki państw członkowskich – to żadnej, wymaganej przez traktat waszyngtoński, jednomyślności nie będzie, a pozostali członkowie, Ameryki nie wyłączając – zirytowani do żywego bezczelnym ukraiński ultimatum, wstrzymają finansowanie i dozbrajanie Ukrainy, to będzie dobrze, jak skończy się tylko na „zamrożeniu konfliktu” – o którym jeszcze w pierwszym roku wojny mówiła amerykańska ambasadoressa przy NATO, jako o najbardziej prawdopodobnej ,możliwości.
Czy wtedy Kijów spełni groźbę, że samodzielnie zaopatrzy się w broń atomową? Wydaje się to wątpliwe, nawet w postaci udostępnienia części swego arsenału nuklearnego przez Izrael – a jeśli komuś się wydaje, że zimny ruski czekista czekałby cierpliwie, aż to się stanie, to raczej się myli.
Po co w takim razie prezydent Zełeński wystąpił ze swoją „koncepcją”? Myślę, że jedynym celem było przekonanie nie tyle do niej, co uświadomienie powagi sytuacji członkom ukraińskiego Wierchownego Sowieta, którzy też muszą odczuwać ciarki na myśl o dniu sądu.
To się nawet mogło mu udać, ale za cenę uświadomienia Zachodowi trafności opinii Jeremiego Wiśniowieckiego, który w XVII wieku, podczas wojen z hajdamaczyzną twierdził, że klemencję można okazać tylko zwyciężonym, którzy wtedy mogą być nawet z tego powodu wdzięczni – chociaż w przypadku Ukraińców trudno na to liczyć – natomiast by w żadnym wypadku nie uginać się przed szantażem.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz