poniedziałek, 18 listopada 2024

Amerykanie to nie Europejczycy



Publikujemy tłumaczenie wywiadu z francuskim intelektualistą, współtwórcą nurtu Europejskiej Nowej Prawicy, Alainem de Benoist.

Wywiad ukazał się na francuskim portalu breizh-info.com 8 listopada 2024 roku.

Zwyciężyła Ameryka kontynentalna

Jaka jest Pana wstępna analiza zdecydowanej wygranej Donalda Trumpa?

– Generał de Gaulle, gdy usłyszał jak ktoś zachwalał mu amerykański system polityczny, odpowiedział, że „we Francji Sądem Najwyższym jest lud”.

Donald Trump był kandydatem klasy robotniczej i dlatego wygrał. Jego zwycięstwo jest tym bardziej znaczące, że poza głosami w kolegium elektorskim (co nie jest tak naprawdę demokratyczne), uzyskał też większość głosów wyborców, dystansując znacznie swą żałosną konkurentkę, czyli dokonując czegoś, co nie udało mu się w 2016 czy w 2020 roku (i coś, czego nie uzyskał żaden kandydat republikański od 2004 roku).

Innymi słowy, zwycięstwo Trumpa to przede wszystkim zwycięstwo ludu nad establishmentem. We Francji odpowiednikiem tego ludu byłaby „Francja peryferyjna”. Za Atlantykiem oznacza to wygraną Ameryki kontynentalnej nad Ameryką morską.

Wreszcie, co rzadziej podkreślano, to także zwycięstwo konkretnych odniesień nad abstrakcją. Trump mówił o istniejącej rzeczywistości Ameryki, a jego rywalka opowiadała o pojemnych, uniwersalnych terminach, takich jak „demokracja”, walka o „wolność”, „cywilizacja”, które – podobnie jak wszystkie pojęcia bez konkretnego, jednoznacznego wydźwięku – są jedynie pozbawionymi wszelkiego znaczenia mantrami.

UE w stadium przedśmiertnym

Jak, Pana zdaniem, prezydentura Trumpa wpłynie na relacje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Europą, szczególnie w najistotniejszych kwestiach, jak Ukraina, europejska polityka obronna, protekcjonizm? Niektórzy wierzą, że Trump może doprowadzić do wzmocnienia jakiejś postaci strategicznej niezależności Europy. Czy uważa Pan, że druga kadencja Trumpa może jakoś przyspieszyć dążenia do większej autonomii europejskiej w sferze polityki obronnej i zagranicznej?

– Stosunki z Europą ulegną zmianie. Donald Trump jest tradycyjnie obojętny wobec więzi transatlantyckich. Uważa, że NATO kosztuje Amerykanów zbyt dużo, a niewiele im daje. Czy wstrząśnie to Europejczykami, którzy zazwyczaj wyobrażali sobie, że „w razie kłopotów, zawsze możemy liczyć na naszych amerykańskich sojuszników”? Czasem rzeczywiście mogli na nich liczyć, lecz często wcale nie.

Trump chce zerwać z „demokratyczno-misjonarską” rolą Ameryki i powrócić do klasycznej logiki wielkich mocarstw. Chce skończyć z wojnami, które do niczego nie prowadzą.

Co do Ukrainy, to jego inicjatywy nie będą zbyt przyjemne dla Zełenskiego – nie dlatego, że Trump sympatyzuje z Putinem, lecz dlatego, że chce zakończyć wojnę, która nie osiągnęła swych celów i którą Ukraina już przegrała.

Jednak ci, którzy oczekują, że będzie on prowadził politykę jakiejś formy uznania Rosji za „akceptowalnego” partnera, będą rozczarowani. Podobnie jeśli chodzi o Bliski Wschód – raczej nie zdecyduje się on na wsparcie konfrontacji militarnej z Iranem, o której marzy Netanjahu. Rosja pozostanie dla Amerykanów wrogiem, lecz głównym rywalem będą dla nich Chiny i oczywiste jest, że to na nich skoncentruje się Trump.

Inna kwestia to protekcjonizm. Trump nigdy nie ukrywał, że zamierza podnieść cła na towary eksportowane do Stanów Zjednoczonych. Chińczycy obawiają się, że ich produkcja będzie objęta cłem na poziomie 60%, zamiast obecnych 20%.

Europejczycy również są na jego celowniku; Trump nie zamierza ich uprzywilejowywać. Generalnie nowy prezydent będzie zachowywał dobre stosunki z niektórymi krajami europejskimi, lecz nie będzie zabiegał o wszystkich Europejczyków. Przejdzie na poziom relacji bilateralnych, w których będzie mógł lepiej bronić swych interesów.

Czy w tych nowych warunkach Europejczycy zaczną przejawiać większe dążenie do autonomii w sferze polityki obronnej i zagranicznej? Można jedynie mieć taką nadzieję. W najlepszym wypadku będą zmierzać w tym kierunku, ale w sposób niezdecydowany.

Unia Europejska jest w stadium przedśmiertnym. Jej największą porażką jest rezygnacja z kategorii, które niegdyś napełniały treścią „Europę” (tożsamość, władza, granice, zasady), i pójście w kierunku utożsamiania jej z „wartościami uniwersalnymi”, które w zastosowaniu do konkretnych sytuacji kompletnie nic nie znaczą.

Amerykanie nie są Europejczykami

Trump jest często postrzegany jako symbol oporu przeciwko globalizacji i wokeizmowi. Czy sądzi Pan, że jego ponowny wybór może wzmocnić ruchy nacjonalistyczne w Europie oraz populistycznych polityków prawicowych?

– Bardzo w to wątpię. Doskonale rozumiem sympatię, z którą pewne środowiska nacjonalistyczne podchodzą do niektórych poglądów Trumpa. Rozumiem również wsparcie, jakiego udzielali mu Giorgia Meloni i Viktor Orbán.

Czy to jednak oznacza, że z Trumpa można brać przykład? Ani trochę, bo życie polityczne w Ameryce i życie polityczne po naszej stronie Atlantyku są diametralnie odmienne. Podobnie jak Afrykańczycy nie są Europejczykami o ciemniejszym kolorze skóry, tak Amerykanie nie są Europejczykami mówiącymi po angielsku.

Głęboko zakorzenione źródła jego zwycięstwa wyrastają z rzeczywistości całkowicie innej niż europejska. Rola odgrywana przez Elona Muska, znaczenie chrześcijaństwa ewangelikalnego (i chrześcijańskich syjonistów), idealizującego Biblię i Konstytucję, a także agresywny styl wypowiedzi Trumpa – to wszystko nie ma żadnych odpowiedników w Europie.

Ludzie leniwi intelektualnie reagują emocjonalnie na kluczowe słowa – imigracja, wokeizm itd. – lecz dostrzegają tylko jedną stronę medalu. Każda próba odwzorowywania Trumpa w Europie jest, w moim przekonaniu, skazana na porażkę. Europejczycy powinni raczej zastanawiać się nad tym, co „uczynienie Ameryki znów wielką” oznaczać będzie dla nas. Jeśli się ono powiedzie, staniemy przed obliczem autentycznego niebezpieczeństwa.

Europa na marginesie

A jak postrzega Pan dynamikę relacji między Stanami Zjednoczonymi, Chinami i Rosją? Czy Europa będzie jeszcze bardziej izolowana, czy też będzie mogła poszukiwać jakiejś nowej formuły partnerstwa strategicznego?

– Stany Zjednoczone nadal postrzegać będą Rosję, a w szczególności Chiny, jako podstawowe źródła zagrożeń dla ich kruszejącej już teraz hegemonii. Bardzo szybko dojdą do wniosku, że skoro nie udało im się sprowadzić Rosji na kolana, to muszą zmniejszyć zaangażowanie na scenie europejskiej, która obecnie nie jest już dla nich zbyt istotna.

Ograniczą się do uczynienia wszystkiego, by tylko Europa nie stała się potęgą, czyli ich konkurentem. Europa zostanie pozostawiana sama ze swymi zobowiązaniami, których nie jest w stanie udźwignąć.

Największym ryzykiem dla Europy nie jest zatem jej „izolacja”, lecz ciągłe bezpodstawne liczenie na nie wiadomo co. Tak będzie nadal, przynajmniej dopóki nie nastąpi konieczna zmiana systemowa, której tak potrzebujemy.

Kapitalizm źródłem patologii imigracji

Czy sądzi Pan, że twarde stanowisko Trumpa w sprawie imigracji może być podejściem, które zainspiruje bardziej restrykcyjną politykę migracyjną w Europie?

– Być może tak, ale powtórzę: nie możemy kopiować tego, czego nie da się do nas przenieść. Mówienie o imigracji jako takiej jest używaniem terminu zbyt szerokiego, który sam w sobie nic nie znaczy.

Kwestia imigracji w Stanach Zjednoczonych jest zasadniczo odmienna od tej samej kwestii w Europie. Imigranci latynoscy próbujący za wszelką cenę przekroczyć Rio Grande nie są muzułmanami, lecz katolikami. Zazwyczaj podziwiają oni kraj, w którym chcą się osiedlić i zasymilować. To istotne różnice (wyjaśnia to dlaczego Trump zyskał 12% głosów Czarnych i 45% Latynosów).

Kwestia granic również jest całkiem odmienna, zarówno z przyczyn historycznych, jak i geograficznych. Wreszcie, nie powinniśmy zapominać o tym, że ogólne zwiększenie mobilności związane jest z ekspansją systemu kapitalistycznego, który stanowi podstawowe źródło patologii społecznych związanych z imigracją, których jesteśmy świadkami.

Wojna domowa całkiem realna

Ujmując ten problem nieco szerzej, zwycięstwo Donalda Trumpa stanowi odzwierciedlenie istotnych podziałów w Stanach Zjednoczonych. Czy sądzi Pan, że w najbliższych dekadach możliwe będzie w tym kraju wystąpienie secesji?

– Problem rzeczywiście istnieje. Jesteśmy świadkami powrotu i intensyfikacji polaryzacji politycznej w Stanach Zjednoczonych, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni. Niegdysiejsze głosowanie Południa na Demokratów (Dixie-kraci), wynikające z przyczyn historycznych (Lincoln był Republikaninem), przez dłuższy czas prowadziło do rozmycia granicy pomiędzy platformą demokratyczną i republikańską, aż do stanu, w którym stały się one trudne do rozróżnienia, szczególnie dla obserwatorów z zagranicy.

Stopniowe przechodzenie Południa do Republikanów odwróciło tą dynamikę. Pojawiła się polaryzacja i dziś Demokraci z Republikanami już nie rozmawiają. Mamy teraz dwie różne Ameryki, które czują wobec siebie nawzajem wyłącznie nienawiść.

W perspektywie średniookresowej wszystko jest możliwe, poczynając od wojny domowej w tym nasyconym bronią kraju (liczba sztuk broni palnej jest tam większa od liczby mieszkańców), co osobiście uważam za znacznie bardziej prawdopodobne w Stanach Zjednoczonych niż w Europie.

W tygodniach poprzedzających głosowanie w wyborach prezydenckich już pojawiła się nerwowość związana z tym, co może się wydarzyć, jeśli Trump nie zostałby wybrany. Te emocje tak szybko nie znikną. Trump zrobi rozsądnie, jeśli zatrudni dobrą ochronę…

Establishment we własnej bańce

Zwycięstwo Trumpa to również policzek dla mediów establishmentowych głównego nurtu, które – zarówno we Francji, jak i w innych krajach – zaangażowały się w kampanię Harris. Czy sądzi Pan, że ta porażka kasty medialnej skłoni ją do zmiany podejścia i poglądów na ewolucję świata, czy może ideologia zaślepiła ich już nieodwracalnie?

– Symbolem Partii Demokratycznej jest słoń. Jak wszyscy wiemy, słoń głośno trąbi. Przyznam, że oglądanie tych spuszczonych na kwintę nosów, zmarszczonych brwi i wyuczonych tłumaczeń dyrektorów medialnego cyrku, którzy wyobrażali sobie już Kamalę Harris wprowadzającą się do Białego Domu po zdobyciu poparcia „niezdecydowanych”, było fascynującym przedstawieniem.

Żadne sygnały ostrzegawcze do nich nie docierały. Nie wyciągnęli żadnych wniosków z porażki Hillary Clinton w 2016 roku. Nie są w stanie zrozumieć jak to możliwe, że Trump wygrał. A dokładniej – nie mogą pojąć, że Trump wygrał nie wbrew temu, co oni sami uznają u niego za odrażające, lecz właśnie dzięki temu.

Ma Pan rację: ci ludzie są ślepi. Są ślepi, bo funkcjonują w bańce informacyjnej i nie dostrzegają, że realny świat coraz bardziej różni się od tego rodem z ich myślenia życzeniowego. Są niereformowalni politycznie, moralnie, fizycznie i intelektualnie. Ciągle tańczą i szczebioczą na pokładzie „Titanica”, nieświadomi tego, że ich świat odchodzi, a świat, który go zastąpi będzie znacznie brutalniejszy. Promują rytualnie swoje terminy, mówiąc o „populizmie”, „mowie nienawiści”, „systemowym rasizmie”, „toksycznej męskości”, ale nikogo to już nie obchodzi. Niech bełkoczą, niech tkwią w letargu. Historia pisze się zupełnie gdzie indziej, bez ich udziału.

Źródło: https://www.breizh-info.com/2024/11/08/240130/alain-de-benoist-trump-usa/

Tytuł i śródtytuły pochodzą od Redakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trump jest głównym syjonistą USA

Trump jest głównym syjonistą USA O głównej tajemnicy politycznego przetrwania i sukcesu ekscentrycznego miliardera Dzisiejszy artykuł poleca...