niedziela, 16 marca 2025

Zakazane strefy oceanu, które przerażają żeglarzy



Ocean skrywa w swoich głębinach niezliczone tajemnice, które wciąż czekają na odkrycie. Choć technologia pozwala nam sięgać coraz dalej i głębiej, istnieją miejsca na powierzchni oceanów, które nawet najbardziej zaawansowane okręty podwodne omijają szerokim łukiem.

Nie są to mroczne otchłanie, do których jeszcze nie dotarliśmy, lecz obszary w zasięgu ludzkich możliwości – a mimo to pozostają niemal nietknięte. Kanał Popular Science wskazał trzy takie miejsca, nazywając je ulicami jednokierunkowymi oceanu. Dlaczego? Bo każdy, kto spróbuje je pokonać, ryzykuje, że już nie wróci.

Pierwszym z nich jest Cieśnina Duńska, położona między Grenlandią a Islandią. To tutaj znajduje się największy podwodny wodospad na świecie, zwany kataraktą Cieśniny Duńskiej. Wyobraź sobie kaskadę wody o wysokości ponad 3,5 kilometra, gdzie zimne, gęste wody Arktyki spotykają się z lżejszymi wodami Atlantyku, tworząc potężny prąd opadający z prędkością nawet 2 kilometrów na godzinę.

To zjawisko brzmi jak cud natury, który mógłby przyciągać tłumy turystów – gdyby tylko dało się go bezpiecznie podziwiać. Rzeczywistość jest jednak brutalna: siła tego wodospadu jest tak ogromna, że żaden okręt podwodny nie przetrwałby jego naporu. Spadająca masa wody mogłaby zmiażdżyć kadłub, a turbulentne prądy wciągnąć statek w nieprzewidywalną otchłań. To miejsce, gdzie natura pokazuje, że wciąż ma przewagę nad ludzką technologią.

Kolejnym punktem na mapie jest Cieśnina Drake’a, nazywana przez żeglarzy „południowym koszmarem”. Rozciąga się między Ziemią Ognistą a Antarktydą, łącząc Ocean Atlantycki z Pacyfikiem. To jeden z najtrudniejszych akwenów na Ziemi, a wszystko za sprawą Antarktycznego Prądu Okołobiegunowego – najpotężniejszego prądu morskiego na świecie. Pędząc z zachodu na wschód, transportuje ogromne ilości wody, tworząc warunki, w których okręty podwodne tracą kontrolę.

Prąd ten potrafi wypchnąć je na powierzchnię, gdzie czekają gigantyczne fale, często przekraczające 15 metrów wysokości. Te monstrualne ściany wody nie tylko niszczą zewnętrzne wyposażenie, jak anteny czy peryskopy, ale także odkształcają kadłuby, czyniąc je bezużytecznymi. Żeglarze od wieków opowiadają historie o sztormach, które sprawiają, że Cieśnina Drake’a przypomina bardziej pole bitwy niż szlak morski. Nawet nowoczesne technologie nie są w stanie w pełni okiełznać tego żywiołu.

Trzecim miejscem, które budzi grozę, jest Przylądek Horn, najdalej na południe wysunięty punkt Ameryki Południowej. To tutaj huraganowe wiatry osiągają prędkości nawet 200 kilometrów na godzinę, a fale wznoszą się na wysokość ponad 10 metrów. Pogoda w tym rejonie jest tak nieprzewidywalna, że prognozy często zawodzą, a warunki mogą zmienić się w ciągu minut.

Naukowcy porównują tutejsze burze do tych szalejących na gazowych olbrzymach, jak Jowisz czy Saturn – choć Przylądek Horn nie jest planetą, jego atmosfera zdaje się naśladować kosmiczne piekło. Wiatry napędzane różnicą temperatur między zimną Antarktydą a cieplejszymi obszarami na północy tworzą chaos, który zatopił niezliczone statki. Dla okrętów podwodnych to miejsce jest równie niebezpieczne – gwałtowne prądy i fale uniemożliwiają stabilne zanurzenie, a ryzyko kolizji z dryfującymi górami lodowymi dodatkowo komplikuje sytuację.

Te trzy miejsca – Cieśnina Duńska, Cieśnina Drake’a i Przylądek Horn – to nie tylko dowód na potęgę natury, ale i przypomnienie, że nawet w XXI wieku ocean wciąż skrywa strefy, gdzie człowiek jest zaledwie gościem. Ich niedostępność nie wynika z braku technologii, lecz z brutalnych sił, którym nie potrafimy się w pełni przeciwstawić.

https://innemedium.pl

Szczęka opada

Akurat Thierry Meyssan opublikował tekst, po którego lekturze szczęka mi opadła. Nie będę się długo rozwodzić – proszę przeczytać. Początek ...