wtorek, 24 września 2019

Globalna demaskulinizacja

Jakiś czas temu opowiadano taki oto dowcip: dziewczyna hipstera przychodzi do matki i mówi: „Mamo, a dzisiaj w szkole to dwóch chłopaków się o mnie popłakało”.

Dziś żart ten nie śmieszy, podobnie jak przedstawione w Pythonowskim Żywocie Briana kpiny z faceta, który uważa, że możliwość bycia kobietą jest jego niezbywalnym prawem jako mężczyzny. Wszystko to stało się smutną rzeczywistością.
Wojownicy i teoretycy
Wedle tradycyjnego podejścia, jeśli pewna społeczność zostanie zaatakowana, najpierw chroni kobiety i dzieci. Co do tego panowała w świecie zgoda, niezależnie od różnic kulturowych i historycznych, za wyjątkiem cywilizacji żydowskiej, której wzorce zakładają, że słabszych poświęca się jako pierwszych.
Jednak ta obrona kobiet i dzieci możliwa jest wtedy, gdy owa społeczność dysponuje odpowiednią siłą do obrony, taką zaś zapewniają mężczyźni. Dlaczego kobiety i dzieci nie bronią się same? Bo nie są do tego zdolne – z przyczyn fizycznych i psychicznych. Tylko mężczyźni posiadali cechy niezbędne do ochrony grupy: siłę fizyczną i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji, a zatem skutecznego rozwiązywania problemów. Wyjątki tylko potwierdzały regułę.
Tradycyjny podział męskich ról był prosty: z jednej strony wojownicy, z drugiej teoretycy, jednych wyróżniała siła mięśni, drugich intelektu, ci ostatni wyznaczali cele, ci pierwsi je realizowali. Każda wspólnota, w której udało się skoordynować te dwie grupy, odnosiła sukcesy, nie tylko skutecznie broniąc się przed innymi, ale dokonując podbojów, czy to militarnych, czy to geograficznych, czy to naukowych – w każdym wypadku chodziło o poszerzenie władzy i umocnienie własnej pozycji.
Jeśli pobieżnie choćby przyjrzymy się zwycięskim cywilizacjom i kulturom – egipskiej, greckiej, rzymskiej, łacińskiej, a także chińskiej, japońskiej czy perskiej – dostrzeżemy działanie tego właśnie schematu. Jednocześnie, jeśli będziemy chcieli znaleźć przyczyny upadku wspólnoty, powinniśmy zacząć od przyjrzenia się upadkowi wzorców męskości.
Kodeksy i reguły
Wzorce męskich zachowań tradycyjnie ujmowane były w niepisanych kodeksach, które w różnych miejscach na świecie i w różnych czasach przybierały podobną postać. Wystarczy porównać choćby tradycyjny kodeks rycerski obowiązujący na Zachodzie z japońskim bushido, drogą wojownika, obwiązującą samurajów. W każdym wypadku cenione są takie cechy, jak panowanie nad sobą (swoimi emocjami, pragnieniami), odwaga (a przede wszystkim brak lęku przed śmiercią), wierność zasadom, zaangażowanie i praca nad sobą.
Zauważmy, że podobne cechy obowiązywały w męskich wspólnotach zakonnych, zarówno na Zachodzie, jak i Wschodzie, których celem było doskonalenie się duchowe, a nie tylko fizyczne. We wspólnotach tych zrodziło się zaś życie naukowe, które z kolei za cel stawiało sobie doskonalenie się intelektualne.
W ten sposób realizowane były naturalne skłonności mężczyzn – do walki, do modlitwy, do nauki, kształtując grupy wojowników, kapłanów i mędrców czy uczonych, przy czym każda z tych grup mogła dostarczać ludzi zdolnych sprawować władzę. Optymalnym władcą był zaś ten, kto łączył w sobie siłę fizyczną z duchową i intelektualną, dzięki czemu mógł organizować wspólnocie ochronę, rozwój i ekspansję.
Oczywiście nie wszyscy mężczyźni mieścili się w wymienionych grupach, poza nimi byli bowiem również rolnicy, rzemieślnicy czy robotnicy, w każdym jednak wypadku, aby skutecznie uprawiać swój fach, niezbędne były typowo męskie cechy i skłonności: siła fizyczna, zdrowy rozsądek i twardość duchowa. Czynności nie wymagające tych cech nie cieszyły się poważaniem, a mężczyźni wykonujący je znajdowali się niżej w hierarchii.
Szynkarze, kramarze, handlarze czy lichwiarze, a także zawodowi dworacy, aktorzy i inni dostarczyciele rozrywek w naturalny sposób traktowani byli jako wykonujący zawody „niemęskie”, a więc gorsze. Lekceważenie, jakie im okazywano, było tak samo naturalne, jak podziw, który budzili opiewani w mitach i sagach wojownicy, zdobywcy i władcy.
Zniewieściałość
Nie trzeba wielkiej wnikliwości, aby stwierdzić, że siła danej społeczności zależy od siły jej mężczyzn: ich siły fizycznej, duchowej i intelektualnej. Zachodowi udało się podbić świat dlatego, że pozwolił na ekspansję naturalnych męskich cech, dzięki czemu z jednej strony dysponował siłą intelektualną uczonych, filozofów, eksperymentatorów i techników, z drugiej zaś siłą i twardością, wojowników, odkrywców, konkwistadorów, podróżników i awanturników. Siła każdej innej cywilizacji również opierała się na takich cechach, a kiedy one wygasały, gasła też cywilizacja.
Zasadą przetrwania było więc utrzymanie na wysokim poziomi standardów męskości i zapobieżenie temu, co określa się mianem zniewieściałości. Zniewieściałość rozumiana jest nie tylko jako zanik fizycznych atrybutów męskości, ale przede wszystkim jako zaburzenie charakteru: zniewieściały mężczyzna to taki, który nie panuje nad sobą, nie potrafi szybko podejmować decyzji, jest rozchwiany i pozwala, aby emocje i chwilowe nastroje dominowały nad rozumem i zasadami. Jedną z jego cech jest to, że więcej mówi niż słucha (gadatliwość uważana zawsze była za typowo kobiecą, niemęską cechę), jego wypowiedzi są zaś niekonkretne (zamiast prostych „tak” i „nie”), wybory zmienne, a cele nieokreślone.
Ktoś taki, co oczywiste, nie może być ani gwarantem ochrony wspólnoty, ani źródłem jej siły i narzędziem ekspansji. Kimś takim łatwo sterować, wykorzystując go do swoich celów.
Praworęczni, leworęczni i gender
Można teraz zadać sobie pytanie: czy przedstawione tu wzorce męskości są czymś naturalnym, związanym z cechami biologicznymi, czy raczej kulturowym wynalazkiem? Biologiczny redukcjonizm stwierdziłby, że są one wytworem samej biologii, a więc są stałe i niezmienne, z kolei redukcjonizm kulturowy uznałby, że są one jedynie kulturową konstrukcją, a zatem można je dowolnie modyfikować.
Każde z tych skrajnych rozwiązań jest błędne, kultura ludzka bowiem jest rodzajem biologicznej adaptacji do środowiska, a zatem przy opisie ludzkiego zachowania żaden z tych czynników nie może zostać zlekceważony. Wzorce, o których mowa, są kulturową aktualizacją pewnych biologicznych potencji, co oznacza, po pierwsze, że w zależności od kultury mogą przybierać różną formę (rycerze, samuraje, kowboje), ale też w pewnych sytuacjach mogą nie zostać zaktualizowane, a więc rozwinięte, a nawet wyparte przez inne, choć ze szkodą dla jednostek i całych grup.
Wygląda to mniej więcej tak, jak z nauką pisania: jeśli człowiek w naturalny sposób jest praworęczny, można bez trudu nauczyć go pisać, malować czy władać mieczem prawą ręką, dzięki czemu będzie działał poprawnie i skutecznie. Nie znaczy to jednak, że nie można doprowadzić do tego, żeby zamiast prawą ręką robił to – niejako wbrew swojej naturze – lewą.
Odpowiednia presja, indoktrynacja czy przymus są w stanie sprawić, że praworęczni używać będą jako podstawowej lewej ręki, choć oczywiście z miernym skutkiem i poczuciem dyskomfortu. Można również doprowadzić do sytuacji skrajnej i amputować prawe kończyny: wówczas nie będzie już wyjścia, a leworęczność stanie się jedyną możliwością.
Wszystko to ma związek z doktryną znaną jako gender studies. Wbrew pewnym opiniom, doktryna ta nie jest zbiorem nonsensów, lecz próbą wyciągnięcia praktycznych i politycznych wniosków z opisanego wyżej faktu biologiczno-kulturowej podstawy wzorców postępowania. Aby właściwie zrozumieć, o co tu chodzi, należy najpierw przywrócić właściwy sens terminowi „gender”. Nie oznacza on żadnej „płci kulturowej”, opozycyjnej wobec płci biologicznej określanej terminem „sex”, lecz odnosi się do kulturowych wzorców zachowań płciowych, a więc do kulturowych sposobów aktualizacji biologicznej potencji.
[Niestety, świat rozumie „gender” w taki sposób, jaki narzuciły mu „międzynarodowe” media – admin]
Jeśli w taki sposób spojrzymy na tą doktrynę, zobaczymy, że w owym rozróżnieniu na „gender” i „sex” nie ma nic nadzwyczajnego ani oburzającego: tak jak istnieją kulturowe wzorce związane ze sferą kulinarną, militarną czy estetyczną, tak też istnieją wzorce zachowań związanych ze sferą płciową, przy czym różnica dotyczy tego, jaki typ biologicznej potencji aktualizują.
Są takie sfery naszej natury, które łatwiej poddają się modyfikacji, są takie, które zmieniać trudniej, ale faktem jest, że bardzo wiele z nich można zmienić, czasem dogłębnie, jeśli dysponuje się odpowiednimi metodami przymusu bądź indoktrynacji. Systemy totalitarne, począwszy od rewolucji francuskiej, pokazały, że działając odpowiednio brutalnie i metodycznie można człowieka formować w niemal dowolny sposób, do tego niemal stopnia, że zatraci on swoją naturę.
Doktryna gender jest więc groźna i szkodliwa nie dlatego, że jest zbiorem niedorzeczności, które ktoś próbuje wdrażać na siłę, ale dlatego, że w oparciu o poprawne rozpoznanie relacji między sferą biologiczną i kulturową dostarcza narzędzi do modyfikowania i kontrolowania ludzkich zachowań, a co za tym idzie, kontrolowania i ostatecznie zniewalania całych wspólnot.
Nawiązując do wcześniejszego przykładu, można powiedzieć, że jest to doktryna, która dostrzegła, że mając odpowiednie narzędzia propagandy i nacisku, można ludzi praworęcznych skłonić do tego, aby zaczęli używać tylko lewej ręki. Tradycyjne systemy totalitarne w takim celu po prostu odrąbałyby prawe dłonie, jednak nowoczesny demokratyczny totalitaryzm ma lepsze sposoby: prowadząc działania na poziomie politycznym, prawnym i kulturowym doprowadza do tego, że praworęczni sami z siebie wybierają lewą rękę.
Mentalne przecwelenie
Z tej perspektywy widzimy, jaki jest cel całej tej akcji. Chodzi najpierw o modyfikację, a następnie całkowitą likwidację tradycyjnych wzorców zachowań związanych z męskością i zastąpienie ich zniewieściałością jako podstawowym schematem postępowania. W ten sposób zamiast ludzi silnych fizycznie i duchowo, twardych i odważnych, szybko rozwiązujących problemy i panujących nad sobą otrzymamy ich przeciwieństwo: słabych, rozchwianych, lękliwych, płaczliwych, grzęznących w dylematach i wewnętrznym nieładzie.
Tacy ludzie nie mogą być wojownikami, kapłanami, uczonymi, odkrywcami czy awanturnikami, a jeśli obsadzi się ich w tych rolach, wypaczą i ostatecznie doprowadzą do ich likwidacji. Tacy ludzie mogą być co najwyżej dworzanami, kramarzami, szynkarzami, kelnerami, subiektami, a także wykonywać wszelkie zawody związane z działaniem przemysłu rozrywkowego.
Do czego to prowadzi? To oczywiste. Ostatecznym celem jest pozbawienie wspólnoty jedynej ochrony, tą bowiem zapewniali jej mężczyźni realizujący tradycyjne wzorce kulturowe. Pozbawiona wojowników, kapłanów i mędrców społeczność jest jak człowiek bez rąk, serca i mózgu – to kukła, z którą można zrobić to, co się tylko chce.
W takie właśnie kukły pragnie się zmienić mężczyzn i takie wzorce chce się utrwalić po to, aby ułatwić sobie panowanie. Tradycyjny, brutalny system totalitarny wybrałby w tym miejscu powszechną kastrację – jako odpowiednik amputacji dłoni – zakładając, że łatwo jest rządzić społecznością eunuchów. Nowoczesny totalitaryzm jest jednak bardziej przemyślny i zamiast fizycznego, szybkiego, ale też niepewnego rozwiązania, wybiera rozwiązanie bardziej skomplikowane i rozciągnięte w czasie, ale też dużo bardziej skuteczne: powszechne mentalne przecwelenie.
Termin „przecwelenie” pochodzi z gwary więziennej i oznacza proces, wskutek którego mężczyzna zostaje sprowadzony do obiektu zaspokajania pragnień innych, w tym pragnień seksualnych. Przekształcenie mężczyzny w „cwela” oznacza pełne uprzedmiotowienie go, złamanie, osłabienie, a co za tym idzie przymusowe zniewieścienie i wskutek tego ulokowanie na samym dole hierarchii władzy. Cwel to jednostka pozbawiona siły, twardości, honoru i władzy nad sobą, rozbrojona nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, niezdolna do oporu i walki. Nie musi być eunuchem w sensie fizycznym, ponieważ został wykastrowany i zgwałcony duchowo.
Wzorce zachowań, które cechują cwela, są przeciwieństwem tradycyjnych wzorców męskich zachowań, chodzi bowiem nie tylko o zniewieścienie, ale również o upokorzenie i uprzedmiotowienie. Dla tradycyjnego mężczyzny bycie cwelem to ostateczna klęska, większa niż kastracja i zazwyczaj nieodwracalna; to klęska większa niż śmierć, gdyż sama śmierć, zwłaszcza honorowa, w walce albo podczas realizacji trudnego zadania, nie odbiera godności.
Dlatego też jeśli chce się podbić czy ujarzmić daną społeczność, zwłaszcza mając długofalowe cele, zamiast zabijać mężczyzn bądź ich kastrować lepiej ich przecwelić: nie stracą swej wartości jako towar bądź siła robocza, ale stracą wszelką siłę jako mężczyźni. Nie będą w stanie bronić ani siebie, ani innych.
Nowe wzorce
Z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie. Zmiany kulturowe związane ze sferą seksualności są skierowane przede wszystkim przeciwko mężczyznom, a jedynie wtórnie przeciwko rodzinie, kobietom czy dzieciom. Celem jest wdrożenie nowych wzorców zachowań i wyhodowanie nowego typu mężczyzny – nie rycerza, nie samuraja, awanturnika, odkrywcy czy choćby macho, ale cwela.
Oto nowy ideał kulturowy, którego realizację zapewnić ma system prawny, korygujący dorosłych, oraz edukacyjny, indoktrynujący młodszych już od przedszkola. Przy czym, co oczywiste, ideał ten przedstawiany jest jako coś pozytywnego i godnego naśladowania.
Cwel an sich jest kimś w rodzaju nowego Pawki Morozowa, małego donosiciela, który stawiany był jako wzór do naśladowania w okresie stalinowskim: nowy, postępowy model oświeconego człowieka, który wyzwolił się z tradycyjnych norm prawdomówności. Jednocześnie wzorce sprzeczne z nim automatycznie jawią się jako negatywne, reakcyjne, zacofane i przez to groźne dla prawidłowego funkcjonowania społeczności.
Tradycyjne wzorce męskości – perswadują kandydatom do przecwelenia propagandziści – niosły za sobą przemoc, wojny, krew, konflikty i nieszczęście, na szczęście okazało się, że nie są one niezmienne, a skoro tak, to my, ludzie postępowi i oświeceni, możemy pójść inną ścieżką i niczym cwelowska międzynarodówka uczynić świat miejscem równości, wolności, braterstwa, pokoju i szczęścia.
Schemat, na którym opiera się ta propaganda, nie jest oczywiście nowy. Mniej więcej tak samo argumentowali teoretycy i praktycy komunizmu, kiedy przekonywali, że rezygnacja z tradycyjnych wzorców własności i hierarchii społecznej przyczyni się do budowy ziemskiego raju. Przy czym im również chodziło nie tylko o to, aby dokonać zmian na poziomie materialnym, znosząc własność prywatną i siłą egalitaryzując ludzi, ale przede wszystkim na poziomie mentalnym: ludzie nie tylko mieli zostać pozbawieni własności, ale przede wszystkim należało wykorzenić z nich chęć jej posiadania.
Dobrze ujął to Orwell w książce Rok 1984: celem systemu totalitarnego nie jest jedynie to, aby bohater był posłuszny poleceniom Wielkiego Brata; prawdziwy cel polega na tym, by pokochał on Wielkiego Brata.
I tak samo jest w tym wypadku. Chodzi nie tylko o to, aby mężczyźni wyrzekli się tradycyjnych wzorców i siłą zostali doprowadzeni do zniewieścienia, ale przede wszystkim o to, aby dokonali tego sami z siebie – aby autoprzecwelenie stało się powszechną praktyką, podobnie jak w czasach komunizmu autodenuncjacja.
Zadanie to realizowane jest na wielu poziomach. Nowe wzorce zachowań najłatwiej propagować w ramach kultury masowej, której propaganda jest najbardziej powszechna i wyjątkowo skuteczna. Poprzez kino, literaturę wszelkiego rodzaju, muzykę, telewizję, internet i prasę powoli, metodycznie i skutecznie rozpowszechnia się nowy ideał mężczyzny-cwela – słabego, delikatnego, podległego, rozchwianego emocjonalnie, niedojrzałego i lękliwego – przekonując mężczyzn, że tacy właśnie powinni chcieć być, kobiety zaś, że takich mężczyzn powinny szukać.
Model cwelowski upowszechnia się także w dosłownym sensie, propagując homoseksualizm i rozmycie tożsamości płciowej, zwłaszcza u ludzi młodych. Nie od dziś wiadomo, że seksualne zdominowanie młodego mężczyzny czy dziecka dożywotnio wypacza jego charakter, nie tylko ustawiając go na stałe w pozycji przedmiotu realizacji cudzych celów, ale zarazem czyniąc z niego narzędzie uprzedmiotawiania innych. W tym sensie homoseksualizm może być zaraźliwy w taki sam sposób jak wampiryzm – ukąszenie sprawia, że człowiek sam zaczyna kąsać innych, roznosząc truciznę. I podobnie jak na wampiryzm, nie ma na to lekarstwa.
Innym sposobem niszczenia tradycyjnych męskich wzorców jest zmiana wzorców zachowań kobiet i poddanie ich transformacji będącej żeńskim odpowiednikiem przecwelenia. Feminizacja mężczyzn odbiera im siłę i zdecydowanie, maskulinizacja kobiet z kolei niszczy w nich wdzięk i typową dla tradycyjnych wzorów lekkość. Proces ten na Zachodzie zaszedł już dość daleko, co widać porównując na przykład Amerykanki czy Niemki z Japonkami i Chinkami, które trzymają się wciąż starych wzorców.
Kobiety hodowane wedle nowych zasad przestają być atrakcyjne dla mężczyzn starego typu, jawiąc się jako rodzaj dziwadeł czy mutantów, z kolei one same, aby móc odgrywać nowe role, potrzebują nowego typu mężczyzn, dla których naturalnym odruchem staje się bycie zdominowanym. Rzut oka na zaludniających wielkie miasta wyfryzowanych pożeraczy tofu, ważących niewiele więcej niż rower, na którym kursują między modną kawiarnią a pracą, polegającą na świadczeniu usług – kelnerskich, sklepowych, finansowych i innych – wystarczy, aby zrozumieć, że nowy ideał już został zrealizowany. Żart o hipsterach, którzy popłakali się o dziewczynę, jest już opisem codzienności.
Nowe wzorce zachowań wdrażane są również na innych poziomach: politycznym, prawnym, naukowym, medycznym, ale nie miejsce tu, aby szczegółowo je omawiać. Cała akcja hodowania nowego mężczyzny, podobnie jak to się działo w wypadku hodowania nowego człowieka komunistycznego, prowadzona jest skrupulatnie i długofalowo. Przy tym w odróżnieniu od narzędzi stosowanych przez komunizm, w tym wypadku środki miękkie zdecydowanie przeważają nad brutalną siłą, co zawdzięczamy rewolucji informatycznej, która pozwoliła na stworzenie instrumentów propagandowych o niespotykanej dotąd sile, zasięgu i skuteczności.
Nieskuteczny opór
Podsumujmy dotychczasowe rozważania: procesy społeczne związane ze sferą płci i seksualności mają na celu wytworzenie nowych wzorców męskości, sprzecznych z tradycyjnymi, dzięki czemu zostanie zneutralizowana jedyna siła mogąca bronić wspólnoty i zapanować nad nią.
Jeśli mężczyźni zostaną zastąpieni cwelami, nikt nie obroni już kobiet i dzieci, a w kolejnych pokoleniach nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że mógłby stawiać opór, słabość fizyczna i duchowa oraz brak charakteru uchodzić bowiem będą za cnotę. W takiej sytuacji zarządzanie masami staje się łatwiejsze niż kiedykolwiek: nie tylko wszelki opór zostaje bowiem zduszony w zarodku, ale nawet sama myśl o nim.
Wszystko to, co czyniło mężczyzn zdolnych do zmiany świata – upór, hardość, fantazja, pomysłowość, gwałtowność, odwaga granicząca z brawurą, stawianie na swoim za wszelką cenę, a przede wszystkim naturalne dążenie do panowania, nad sobą i innymi – zostaje zablokowane już w punkcie wyjścia.
Biorąc pod uwagę globalność i dogłębność indoktrynacji, a także dodatkowe środki, takie jak hormonalnie wzbogacana żywność czy stały kontakt z obniżającymi poziom testosteronu ftalanami, wystarczy kilka pokoleń, aby stare wzorce zanikły. I jeśli nawet w tym nowym wspaniałym świecie pojawi się kilku dzikusów hołdujących dawnym skłonnościom, zawsze będzie dla nich dość miejsca w rezerwatach.
W tym miejsc zwykle pojawia się pytanie o to, czy można temu zapobiec: czy można powstrzymać albo osłabić ten proces? Bez wątpienia można – tak jak można było powstrzymać komunistyczny projekt zniesienia własności prywatnej albo plany powszechnej kolektywizacji, choć można oczywiście zastanawiać się, czy rozwiązania te nie zostają mimo to wprowadzane, choć w nieco inny sposób.
Niszczenie wzorców męskości nie jest koniecznością cywilizacyjną ani nieuchronnym skutkiem rozwoju technicznego, czego przykładem są kraje Dalekiego i Bliskiego Wschodu, gdzie mimo zaawansowania cywilizacyjnego tego typu destrukcyjne procesy nie zachodzą, a jeśli nawet, to w dużo mniejszej skali (można tu znów odnieść się do społeczeństwa japońskiego, koreańskiego czy chińskiego, w których dawne wzorce są czasem modyfikowane, ale nie negowane).
Czym różnią się owe kraje od państw Zachodu? Wśród ważnych różnic można wskazać dwie: brak tradycji chrześcijańskiej i brak tradycji demokratycznej. Pierwsza kwestia wiąże się z innym podejściem do kwestii moralności, a zwłaszcza moralności mężczyzn, druga z innym podejściem do problemów hierarchii i ról społecznych, a istotną rolę odgrywa tu naturalny niemal antyegalitaryzm.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego w niechrześcijańskich społeczeństwach Dalekiego Wschodu mimo zaawansowania technicznego udaje się przechować tradycyjne wzorce społeczne, to temat na osobny artykuł. Tutaj należy zwrócić uwagę na jedną tylko kwestię, związaną z moralnością. Otóż walka z nurtem dążącym do eliminacji tradycyjnych wzorców zachowań odbywa się często pod hasłem obrony „tradycyjnej rodziny” i „tradycyjnej moralności”.
Sęk w tym, że owa „tradycyjna” rodzina i moralność są wytworem epoki wiktoriańskiej, a u ich podstaw leży purytańska moralność i kalwiński etos pracy. Jako takie niewiele mają wspólnego z wzorcami funkcjonującymi w cywilizacji łacińskiej od antyku greckiego i rzymskiego aż do późnego średniowiecza, są wręcz obcym wtrętem, efektem protestantyzmu, który jako taki jest jednym z głównych czynników judaizacji cywilizacji łacińskiej.
Purytańskie przesądy
Należy uświadomić sobie, że walka z ideologią gender i tym podobnymi ruchami poprzez odwołanie się do purytańskiej moralności i dziewiętnastowiecznych modeli rodziny jest chybiona, gdyż to one właśnie umożliwiły pojawienie się tej ideologii.
To purytański kult ascezy, wywodzący się z między innymi z katarskich, gnostycznych prądów myślowych, tropienie grzechów i nieczystości, a także wiktoriańska obsesja na punkcie seksu i metodyczne podtrzymywanie poczucia winy związanego z ta sferą były pierwszymi kagańcami, jakie próbowano założyć na mężczyzn, sprowadzając potencjalnych wojowników, zdobywców i odkrywców do roli „tatusiów”, których zadaniem była ciągła troska – o pracę, żonę, dzieci, wnuki itp. – i „służenie” innym.
Felicjan Dulski ze sztuki Gabrieli Zapolskiej, zaszczuty i zawłaszczony przez wyemancypowaną i zarazem trzymającą się wiktoriańskich wzorców żonę oraz rozpuszczone córki, to zapowiedź nowego typu mężczyzny, którego wolność zostaje ograniczona do możliwości zaspokajania pragnień jego rodziny. Niezaspokojenie tych pragnień czyni z mężczyzny nieudacznika – i taki wzorzec powiela dziś literatura i kino popularne, zwłaszcza filmy dla młodzieży, w których pojawia się archetypowa postać ojca-nieudacznika, niedojrzałego fantasty, skontrastowanego z odpowiedzialną matką i dziećmi, o których łaski musi się łasić (oto tylko kilka przykładowych tytułów z ostatnich lat: Noc w muzeum, Wojna światów Spielberga, Jak zostać kotem itd.).
Purytański kult ascezy, tropienie grzechów i nieczystości, a także wiktoriańska obsesja na punkcie seksu i metodyczne podtrzymywanie poczucia winy związanego z ta sferą były pierwszymi kagańcami, jakie próbowano założyć na mężczyzn.
Idea, w myśl której dla mężczyzny najważniejsza powinna być rodzina, on sam zaś ma poświęcić wszystkie siły i talenty, aby pracować dla dobra owej rodziny, wywodzi się z tego samego nurtu, z którego wyprowadzono doktrynę gender i przekonanie o konieczności zmiany wzorców męskości.
Uczynienie z mężczyzny – tradycyjnie realizującego się poza domem jako wojownik, odkrywca, awanturnik itp. – jednostki, która realizować ma się w domu, było pierwszym krokiem na drodze jego ujarzmienia i zniewieścienia. Epoka wiktoriańska, w której mimo wszystko trwały jeszcze dawne ideały, powoli, pokolenie po pokoleniu, zaczynała wbijać do głowy chłopcom wstępne poczucie winy z powodu niedopełnienia obowiązków wobec żon i dzieci.
Tradycyjna sytuacja, w której jedynym obowiązkiem mężczyzny jako męża i ojca było zapewnienie utrzymania, prawem zaś egzekwowanie posłuszeństwa, została zastąpiona modelem, w którym od mężczyzny oczekiwano zaangażowania, troski, udziału w wychowaniu dzieci i organizacji życia rodzinnego, a ostatecznie służenia rodzinie i bycia posłusznym jej wymaganiom.
Najbardziej destrukcyjnym elementem tego modelu było wyrobienie w mężczyznach przekonania, że zadowolenia i życiowej satysfakcji mogą szukać tylko i wyłącznie w rodzinie, a co za tym idzie, że znajdowanie takiego zadowolenia poza nią jest moralnie naganne. Skutkowało to ograniczeniem wolności i szlabanem dla naturalnej męskiej ciekawości świata, co nie pozostało bez wpływu na samoocenę tych, dla których – w przeciwieństwie do kobiet – rodzina nie mogła być ostatecznym celem, a którym zabroniono szukać ostatecznych celów poza nią.
Do tego doszła trwająca już od dawna walka z konkubinatem, który w wielu kulturach, również w cywilizacji łacińskiej, pełnił rolę skutecznego regulatora napięć. Dlatego właśnie Felicjan Dulski jest przegrany: w normalnych warunkach znalazłby sobie młodą kochankę i nowe wyzwania, a choćby ciekawe hobby, co więcej, być może odesłałby kłótliwą żonę, co możliwe było jeszcze w wiekach średnich, jednak wiktoriańskie poczucie winy całkowicie go ubezwłasnowolnia, pozwalając mu jedynie na samotne spacery jako żałosny wyraz sprzeciwu.
Podsumowując: ideologia rodziny wiktoriańskiej nie jest przeciwieństwem tego, co kryje się pod określeniem ideologia gender, ale jej wcześniejszą postacią i dopełnieniem, celem zaś jest – powtórzmy raz jeszcze – zniesienie tradycyjnych wzorców męskości, a przez to możliwość sprawowania władzy nad populacją. Dlatego też walka z nowymi prądami w imię obrony „tradycyjnej rodziny” jest nieskuteczna: to kłótnia w – nomen omen – rodzinie o to, w jaki sposób uprzedmiotowić i złamać mężczyznę.
*                        *                         *
Zmiany dokonujące się na Zachodzie we wzorcach zachowań płciowych oraz w sferze seksualnej oznaczają nie tylko rewolucję społeczną, ale też psychiczną, ponieważ tworzą nowy typ mentalności – nowych mężczyzn i nowe kobiety. Psychika tych nowych ludzi za kilka pokoleń będzie tak samo zdewastowana jak dzieci wychowywanych w rodzinach homoseksualnych, jednak dewastacja ta stanie się jedyną opcją, podobnie mańkuctwo dla ludzi, którym odebrano możliwość posługiwania się prawą ręką.
Przecwelenie całych pokoleń osobników płci męskiej uczyni z nich doskonałych niewolników, karnie dostosowujących się do reguł dostarczanych przez nadzorców za pośrednictwem mediów w postaci mód, trendów i zaleceń. Nie ma najmniejszej szansy, aby urodził się wśród nich jakiś Spartakus, a jeśli nawet, szybko skieruje się go na terapię hormonalną estrogenami.
Aby móc w jakikolwiek sposób opierać się tym procesom, należy najpierw zrozumieć ich źródła, naturę i cel, a nie można tego zrobić kultywując purytańską moralność i wiktoriański model rodziny i ojcostwa. Oba te rozwiązania są jedynie elementami rozkładu cywilizacji łacińskiej, takimi jak rewolucja francuska czy sowiecka, oraz służą jako narzędzia nadzoru, podobnie jak freudowska psychoanaliza czy obecnie ideologia gender.
Również posoborowy Kościół nie jest w stanie służyć jako wsparcie, wskutek protestantyzacji i judaizacji odszedł od łacińskiego dziedzictwa, stając się z wolna sojusznikiem nowego ładu światowego. Należy sobie wszakże uświadomić, że wzorce zachowań płciowych, z którymi dziś się walczy, są starsze niż chrześcijaństwo i znajdujemy je również poza cywilizacją łacińską (która, nawiasem mówiąc, również opiera się na tradycjach starszych niż chrześcijaństwo). I z tej perspektywy cała sytuacja może wydawać się mniej beznadziejna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...