Nawet pobieżny nasłuch języka politycznego używanego ostatnio w III RP na jednym z pierwszych miejsc z pewnością wyłapie odmieniane przez wszystkie przypadki, choć zawsze z tą samą wrogością słowo: ROSJA.
Tymczasem, choć to nie najważniejsze – należy zauważyć, że rusofobia w Polsce nie powstała bynajmniej od razu po 1989 r. Ba, nawet w środowiskach antykomunistycznych w okresie PRL-u nie występowała wrogość do narodu rosyjskiego. Przeciwnie – czy to z pozycji demokratyczno-liberalnych, czy narodowo-patriotycznych deklarowano raczej chęć do współpracy i budowy partnerskiej współpracy z wolną Rosją.
Stąd właśnie można być pewnym, że współczesna rusofobia jest zjawiskiem narzuconym Polakom z zewnątrz, produktem nie-polskiej kuchni propagandowej, wdrożonym w III Rzeczypospolitej dla cudzych interesów i korzyści.
A jakich? To akurat jest łatwo policzalne, zwłaszcza przy takich okazjach, jak wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie. To samonapędzający się kombajn finansowy: wykreowano wizję „zagrożenia rosyjskiego dla Polski” tylko po to, by uzasadnić idące w miliardy dolarów wydatki polskiego budżetu na amerykańskie uzbrojenie, utrzymywanie wojsk amerykańskich w Europie, amerykański gaz czy sprowadzaną od arabskich wasali USA ropę.
Jest to dla Polski obciążenie tym poważniejsze, że równolegle nasz kraj nie ma żadnej istotnej samodzielnej siły gospodarczej, będąc od trzech dekad częścią gospodarki… niemieckiej, dla której wykonuje mniej skomplikowane i wymagające niewykwalifikowanej i nisko płatnej siły roboczej. Biorąc pod uwagę także całkowitą niemal utratę kontroli nad sektorem bankowym w Polsce – oznacza to, że Polacy nie mają już instrumentów kreowania swojej polityki ekonomicznej, a zostaje im tylko płacić rachunki.
Dominacja amerykańska osłabia Wojsko Polskie
Rusofobia jest więc najważniejszym faktorem polskiej ekonomii – decydując o kierunkach i wielkości wydatków budżetowych. Jest także dominantą polityczną, a ściślej propagandową – wszystkie partie głównonurtowe nawzajem wymyślają sobie od „ruskich agentów”, dywagują przez kogo częściej „Putin otwiera szampana” itd.
Rusofobia jest więc najważniejszym faktorem polskiej ekonomii – decydując o kierunkach i wielkości wydatków budżetowych. Jest także dominantą polityczną, a ściślej propagandową – wszystkie partie głównonurtowe nawzajem wymyślają sobie od „ruskich agentów”, dywagują przez kogo częściej „Putin otwiera szampana” itd.
Skutkuje to także szantażem moralnym, uniemożliwiającym jakąkolwiek dyskusję nad sensownością podejmowanych decyzji i ponoszonych kosztów. Te zaś nie tylko są absurdalnie wysokie, ale i nie mają żadnego związku choćby z polską polityką obronną. Nikt bowiem przecież nie zabrania polskim Siłom Zbrojnym posiadania najnowocześniejszego, a więc i najdroższego uzbrojenia – musi ono jednak być powiązane z realnymi wyzwaniami.
Tymczasem rzeczywiste zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa polskiego nie wynikają dziś ani z lęków i fobii republik bałtyckich (stopniowo wyludniających się, co sprzyjającym stanie rzeczy mogłoby doprowadzić do podzielenia się wpływami w nich przez Polskę i Rosję), ani z imperialnych interesów Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie.
Wojsko Polskie musi być gotowe do interwencji zbrojnej w obronie interesów mniejszości polskiej na Litwie (stale zagrożonych szowinistyczną polityką rządu w Wilnie) oraz, przede wszystkim do działania w obrębie polskich Kresów, obecnie znajdujących się w obrębie rozpadającego się państwa ukraińskiego.
Dodając do tego powszechne przeszkolenie wojskowe nowych roczników – daje to stosunkowo niskokosztową, ale zracjonalizowaną wizję rozwoju Sił Zbrojnych RP, całkowicie przy tym sprzeczną z zadeklarowanymi przez prezydenta Dudę zakupami. Ich cel militarny również został już jasno wyłożony przez propagandystów PiS-u. F-35 to broń OFENSYWNA, mająca stanowić instrument ewentualnego ataku na Armię Rosyjską zgrupowaną w okręgu kaliningradzkim oraz na Białoruś. Nie trzeba chyba dodawać, że z czysto polskiego punktu widzenia – obie takie operacje oznaczałaby narodowe samobójstwo…
Niestety, wiemy też, że nie jest to koniec rachunków wystawianych Polsce do zapłacenia przez Amerykę. Do uiszczenia będzie jeszcze przede wszystkim osławiony Act 447 – czyli absurdalnie wysokie, sięgające 300 miliardów dolarów roszczenia organizacji syjonistycznych, które domagają się wypłaty przez Polskę rekompensat dla rzekomych „ofiar holokaustu”, choć kwestie te zostały uregulowane jeszcze w latach 60-tych dzięki porozumieniom zawieranym przez komunistyczne władze Polski i Stany Zjednoczone. Tymczasem obecny polski rząd wpadł w podwójną pułapkę.
Po pierwsze – jednostronności geopolitycznej. Polska pozbawiona sojuszy i przyjaciół międzynarodowych stoi osamotniona wobec rosnącego nacisku Waszyngtonu.
Po drugie zaś – obsesyjny antykomunizm władz polskich, udawanie, że między 1944 a 1989 rokiem Polski po prostu nie było, wywołują zupełnie naturalny skutek: zewnętrzni gracze uznają, że skoro Polska nie istniała, to i zawierane z jej rządem porozumienia nie mają mocy prawnej, bo przecież Warszawa się do nich nie odwoła.
Jak się to ma do lansowanej w państwowej telewizji wizji „polskiego dobrobytu”, nie mówiąc już o „polskim imperium”? Czyż w ustach klakierów prezydenckiego zaoceanicznego „sukcesu” hasła te nie brzmią już tylko jak wyjątkowo okrutna drwina?
Konrad Rękas
http://www.klubinteligencjipolskiej.pl
http://www.klubinteligencjipolskiej.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz