Propagatorzy amerykańskiego gazu jak mantrę powtarzają, że zakupy LNG „pomogą negocjować lepsze ceny od Gazpromu”.
Jednak absurd tej tezy bije po oczach – jak zakupy drogiego gazu przekonają innego dostawcę do obniżenia swoich cen?
Najłagodniejszym wyjaśnieniem tego procederu jest brak wiedzy, więc może go uzupełnię i pokażę, jak naprawdę negocjuje się niższe ceny i naciska na dominującego dostawcę. Przykład jest bardzo blisko Polski – to Białoruś i jej prezydent Łukaszenko, który od dziesięcioleci stacza boje z Rosją o niskie ceny ropy i gazu. Walki te są spektakularne i przynoszą doskonałe efekty. Gdy w 2003 r. gaz z Rosji był 4-krotnie tańszy (32 USD wobec 120 USD dla zachodniej Europy) i Rosjanie nie przedłużyli tak korzystnych warunków, w styczniu 2004 r., Białorusini przez miesiąc nie odbierali gazu, a potem zaczęli podbierać gaz z Jamału.
To doprowadziło do kilkudniowego wstrzymania eksportu do Polski i Niemiec. Po ciężkiej walce, Łukaszenko i Putin siedli do stołu negocjacyjnego i Białoruś wybroniła się drastycznych podwyżek.
Podobnie z rafineriami. W 2007 r. gdy Rosja zakończyła dostarczanie ropy po niezwykle niskich cenach, Mińsk odpowiedział retorsjami – nałożył specjalny podatek tranzytowy. Rosjanie wstrzymali dostawy do Polski, po 3 dniach zaczęto negocjować, i Łukaszenko wywalczył kolejne upusty, umożliwiające rafineriom zyskowny przerób ropy.
Najbardziej widowiskowy był konflikt w 2016 roku, gdy władze w Mińsku ogłosiły, że cena gazu (130 dolarów/1000 m 3) jest „niesprawiedliwa”. Za cenę „sprawiedliwą” uznano 73 dolary. Dlaczego tyle? Taka jest cena w Rosji, która mając dość dopłacania do Łukaszenki, podliczyła wszystkie ulgi od początku wieku i ogłosiła, że „dopłaciła” do białoruskiej gospodarki prawie 50 miliardów dolarów.
Wtedy też miały skończyć się złote czasy dużo tańszej ropy. Gdy Polska kupowała ropę po 105 dolarów za baryłkę, Białoruś miała ją po 55 dolarów. Jednak w 2016 r, różnica w cenie skurczyła się dramatycznie, więc spadły zyski z eksportu paliw. Białoruskie rafinerie u siebie sprzedawały zaledwie 20% swojej produkcji, reszta eksportowano po cenach międzynarodowych, bardzo dobrze przy tym zarabiając.
Białoruś na dodatek nie płaciła Gazpromowi, więc Moskwa ograniczyła dostawy ropy. Wtedy prezydent Łukaszenko ogłosił, że „uważamy to za nacisk na Białoruś”. I zagroził: „nie pozwolimy się zamienić w marionetkowe państwo, Rosja musi szanować niezależność Białorusi”. Słowa wzniosłe, ale prezydent nie zapomniał o interesach.
Jednak konfliktu przez cały rok nie udawało się rozwiązać, Białorusini przystąpili więc do pokazowej operacji „dywersyfikacja”. Zakupili statek ropy z Azerbejdżanu (85 tys. ton), z hukiem zamówili ropę w Iranie. Powtarzali manewr sprzed pięciu lat, gdy „operacja dywersyfikacji” polegała na sprowadzeniu ropy aż z Wenezueli. Wtedy na chwilę uruchomiono rurociąg Odessa – Brody, który dzisiaj stoi pusty i rdzewieje.
Oczywiście były to działania pod publiczkę, gdyż ropa z każdego innego źródła niż rosyjskie jest dużo droższa, a do tego dochodzą koszty transportu.
W końcu na spotkaniu Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenki dobito targu, bardzo korzystnego dla Białorusi. Na spłatę długów wobec Gazpromu (726 mln USD) Rosja dała kredyt, dodając do tego tańszy gaz na najbliższe lata, który zamiast 150 USD kosztował 129 USD, Na dodatek zwiększając ilość taniej ropy dla Mozyrza i Nowopołocka. I ten niezły układ Białoruś zapewniła sobie aż do 2024 roku.
W zamian za ustępstwa finansowe Łukaszenko zrewanżował się wylewnymi deklaracjami, nazywając prezydenta Putina „rodzonym bratem”. Jednak „Bat’ka” to chytry gracz, ugrywa swoje, a po latach Rosjanie się dziwią, że wciąż nie mogą dostać zgody na stacjonowanie swoich wojsk na Białorusi.
I jak to w ogóle porównywać z transakcjami typu: drogi gaz za obce wojska?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz