sobota, 28 grudnia 2019

Bronisław Łagowski: Zapomniane królestwo.


Królestwo Polskie (1815-1832) spadło Polakom jak z nieba. Najpierw cała Polska właściwa została zajęta przez państwa niemieckie, następnie klęska napoleońskiego i walczącego z Rosją Księstwa Warszawskiego i oto niespodziewanie wraca Polska na mapę.
Z zaciekawieniem przeczytałem artykuł pana Macieja Wisniowskiego poświęcony książce profesora Łagowskiego „Polska chora na Rosję” zamieszczony w polskiej wersji portalu Sputnik ( patrz też Bogusław Jeznach: Polska chora na Rosję ).
Przy okazji – nie wstydze się przyznać, iż czasami zaglądam na ruski Sputnik i wcale nie dlatego, że ruskim agentem będąc mam to w obowiązkach służbowych, ale żeby zobaczyć, jaki jest ruski pogląd na tę czy inną sprawę.
Podobnie zresztą, ażeby poznać poglądy suwerena amerykańskiego zaglądam do wPolityce, żeby zapoznać się z programem neo-konów i ich planem dla Polski sięgam po banialuki George’a Friedmana (Stratfor) nt. naszego Kraju, zaś spragniony propagandy banderowskiej zaglądam do Strefy Wolnego Słowa.
[A żeby poznać poglądy Żydów i innego michnigówna – zaglądamy (przez gumowe rękawiczki) do G*** Wyborczego – admin]
Jak pisze znany z charakterystycznego zwrotu „Braciszkowie moi mili!” bloger:
„w polskim przypadku stan obecny jest potrójnie niebezpieczny, bowiem właścicielami większości mediów są w potomkowie odwiecznych wrogów nas Polaków. Powiecie może, że to nie ma znaczenia? Taaaa ….
To wyobraźcie sobie, że „Rydzyk Media Investment” jest właścicielem choćby 50% mediów w RFN i uczy naszych zachodnich sąsiadów jak piec wurst, pić piwo, meblować i budować domy, dokąd jeździć na wakacje, co oglądać, a czego nie, o takich sprawach jak gdzie i do kogo się modlić, albo na jaką partię głosować nie wspominając! Wyobraźni nie starczyło?
A u nas niejaki Aksel Szpringuś tak właśnie od dekad ma. Ot tak, bo se za czapkę śliwek kupił, bo mu resortowe sprzedali. To nie jest stan akceptowalny dla żadnego normalnego państwa! I nie dlatego, że nie lubimy kapitalizmu i wolnego rynku, ale właśnie dlatego, że ów wolny rynek kochamy. I nie ma tu żadnej sprzeczności! Dlaczego? Ano dlatego, że wolnego rynku w Polsce nigdy nie było! Zamieniono tylko monopole medialne, z pezetpeerowskiego na niemiecko-żydowski, Polakom nie dając najmniejszych szans na odrodzenie mediów zdolnych konkurować, choćby kapitałowo, z molochem. Tak stało się z każdą dziedziną gospodarczą w Polsce”
( za Repolonizowanie Polski, całej Polski! )
A tymczasem to nie niemiecki właściciel mediów, które pouczają nas, co Polakom wolno, co wypada i co przystoi, ale ruski Sputnik jest wg mikrocefali od Sakiewicza ważnym elementem „wojny hybrydowej” przeciw Polsce.
[Chciałbym podkreślić:
Sputnik nie jest żadnym obiektywnym medium i przedstawia wyłącznie ROSYJSKI punkt widzenia, który niestety część jego polskich czytelników przyjęła za obiektywny, co widać po części komentarzy.
Za przykład niech posłuży wyjątkowo bezczelny i kłamliwy artykuł o przekopie Mierzei Wiślanej:
Mierzeja Wiślana: awantura geograficzna – na złość Rosji – cytowany Anton Alichanow łże jak bura suka, zaś tekst mógłby ukazać się u Michnika i nikt nie zauważyłby, że to ciało obce].
[Wolimy Sputnika jakieś pięćśet osiemdziesiąt siedem razy od szwiatowych żydomediów – admin]
Nie wiem, czy czytelnik wybaczy mi dygresję w dygresji, a zresztą za chwilę sam zapomnę, o czym jest ten wpis …. ale samo „nowe” pojęcie wojny hybrydowej doprowadza mnie do szału (jakby ktoś chciał prowadzić przeciwko mnie wojnę hybrydową, to wystarczyłoby mu używać terminu „wojna hybrydowa” w każdym zdaniu).
Wojnę hybrydową zalecał Sun Tzu, pisał o niej von Clausewitz (por. „wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”), przeprowadzili ją skutecznie przeciwko Polsce Niemcy po roku 1989 poprzez dezindustrializację i powstanie gospodarki uzupełniającej wobec niemieckiej a także faktyczny monopol medialny, a tymczasem wg mikrocefali od Sakiewicza „wojna hybrydowa” to wynalazek złowrogiego Putina, który nasyła nam tituszki, zielonych ludzików, trolle itp.
Co za ironia losu – byłem wychowany na poezji romantycznej („Nie dziw, że nas tu przeklinają, Wszak to już mija wiek Jak z Moskwy w Polskę nasyłają samych łajdaków stek”) i na kulcie powstań antyrosyjskich , szczególnie powstania styczniowego, oraz jego bohaterów, takich jak kandydat na ołtarze Romuald Traugutt (polecam cudowną książkę skazanego przez żydokomunę na zapomnienie ś.p. Jana Dobraczyńskiego „Piąty akt”).
Za młodu skorupka nasiąkła mi rezerwą i ostrożnością do wszystkiego co rosyjskie, a nawet pewną wobec Rosjan i ich kultury wyższością (czy słusznie, to inna sprawa). Mój ojciec (rocznik 1930) opowiadał mi, jak widział we wrześniu 39 roku ruskich obdartusów, półbosych, z karabinami na sznurkach, wkraczających do jego wsi, witanych przez oszalały z radości żydowski kahał (Żydówki wciskały maszerującym sołdatom bułki i krzyczały „nasz, nasz”), jak zatoczono na rynku (tzw. majdanie) beczkę, na którą wlazł ruski oficer i zaczął przemawiać – ku przerażeniu polskich chłopów – że „my was pryszli oswobodit’ ot własti polskich panow”, jak najgorsze szumowiny i kryminaliści nagle założyły czerwone opaski, tworząc podwaliny nowej, sowieckiej kadry … po czym po dwu tygodniach, w ramach jakichś korekt granicznych sowieci wycofali się bez słowa, zaś ich miejsce zajął Wehrmacht … ten sam, który od tego roku stacjonuje w republice kowieńsko-wileńskiej w ramach kolejnego „sukcesu” polskiej polityki wschodniej.
Ale jednocześnie – za co jestem wdzięczny rodzicom, a zwłaszcza skądinąd organicznie nie cierpiącej ruskich mamie – zawsze w dzień zaduszny zapalaliśmy jedną małą świeczkę na grobie żołnierzy radzieckich, często młodych chłopaków, poległych daleko od swoich domów i rodzin.
I teraz, niejako z moralnego obowiązku i z troski o mój Kraj muszę robić za „etatowego ruskiego trolla” i stawiać zaporę przeciwko jakiejś zoologicznej do ruskich nienawiści, którą już to durnie już łajdacy chcą nam wszczepić (niczym na filmie „Incepcja”), by potem wykorzystać nas jako mięso armatnie w wojnie o „pokój i demokrację”.
Co ciekawe, ta kampania nienawiści i resentymentów w stosunku do ruskich narasta wprost proporcjonalnie do czasu, jaki upłynął od zadanych nam przez nich krzywd. Od jakiegoś czasu uderza mnie intensywność, z jaką w mediach Sakiewicza eksploatowane są np. rocznice rzezi Pragi 1794, rozumianej ma się rozumieć jako zapowiedź i prefiguracja obecnej „agresji Putina”. [Czytałem w jakiejś książce historycznej, ze w pewnym momencie pijany generał Suworow złapał dwie kury i potrząsając nimi wołał do rabujących i mordujących sołdatów: „bratcy, chociaż tych dwóch puście żywcem” – żartowniś!].
W powstaniu warszawskim, m.in, wskutek masakr urządzanych przez oddziały niemieckie zginęło do 200 tys. cywilów, kolejnych 600 tys. cywilów wypędzono z Warszawy i okolic, z czego 150 tys. wywieziono na roboty przymusowe lub do NIEMIECKICH obozów koncentracyjnych (pisanie o „polskich obozach” jest przykładem wojny hybrydowej par excellence).
No ale nie przypominam sobie, żeby w rocznice Powstania czy wywózek organizowano manifestacje pod niemiecką ambasadą, z transparentami „Potomkowie hitlerowskich zbrodniarzy, oddajcie nam 500 mld euro za wasze zbrodnie”.
Bardzo dziwny jest ten brak równowagi w tym względzie.
Wracając do profesora Łagowskiego, ze wspomnianego artykułu wynotowałem sobie dwa najważniejsze uważam spostrzeżenia dotyczące naszego stosunku do Rosji:
Rusofobia jest w nas nie dlatego, że ją wyssaliśmy z mlekiem matki, ale dlatego, że ktoś nas przekonał niemałym nakładem sił i środków, że powinna być immanentną cechą polskiej polityki zagranicznej
(to jest własnie wojna hybrydowa w całym tego słowa znaczeniu: wcisnąć niezbyt rozgarniętym Polakom jak cyganka babie dziecko w brzuch, że „immanentną cechą polskiej polityki zagranicznej” ma być rusofobia właśnie, a nie np. polski interes państwowy, narodowy, gospodarczy, że mając do wyboru miłość do Polski i nienawiść do Rosji musimy wybrać to drugie)
„Problemem polskiej „polityki” wschodniej nie jest jej misyjność, ekshumowany prometeizm czy ciemny, irracjonalny napęd ani służalczość wobec Ameryki wyprzedzająca życzenia. Wszystko to można znieść.
Najgorsze jest to, że tej „polityce” brakuje analizy rzeczywistości, odniesionej do realnego interesu narodowego. Tak jak przed wiekiem Polska kultywuje „rozmyślną ignorancję” w stosunku do Rosji(określenie Hercena).
Niezdolność i niechęć zobaczenia faktów, takimi, jakie one są, nadmiar ocen, przewaga trybu postulatywnego nad opisem, zupełne pomijanie punktu widzenia drugiej strony, odrzucanie z góry racji, jakie druga strona mogłaby mieć za sobą; do tego dochodzi pyszałkowatość zwalniająca z obowiązku uzasadnienia pewników, jakie się rzekomo posiada itp. przywary moralne i intelektualne składające się na polską mentalność zbiorową i nadające karykaturalną treść „polityce” wschodniej. Ta „polityka” nas ośmieszy prędzej czy później i oby tylko na ośmieszeniu się skończyło”.
(Por. Amerykanie zażądali, by Rosja zaprzestała okupacji fikcyjnego kraju:
https://pl.sputniknews.com/swiat/201702044752753-sputnik-amerykanie-rosyjska-agresja-na-fikcyjne-panstwo/ )
(Czytaj też: FELIETON Szybciej Sakiewicz w psychiatryku niż Putin w kajdanach:
http://prawy.pl/49498-szybciej-sakiewicz-w-psychiatryku-niz-putin-w-kajdanach/ ).
Tymczasem, zainteresowany postacią profesora Łagowskiego zacząłem szukać w sieci i natrafiłem na bardzo ciekawy artykuł sprzed prawie trzech lat i z wstydem muszę stwierdzić, iż sam miałem lukę w historii Polski, którą dopiero teraz zapełniam:
Bronisław Łagowski: Zapomniane Królestwo
Grono historyków prawa polskiego i dyscyplin pokrewnych opublikowało trzy tomy artykułów poświęconych Królestwu Polskiemu (Wydawnictwo von Borowiecky). Inicjatywa zrodziła się z okazji zbliżającej się dwusetnej rocznicy Królestwa. W podtytule podkreślono fakt, że Królestwo Polskie po okresie całkowitego niebytu państwa polskiego odrodziło się w formie unii personalnej z Cesarstwem Rosyjskim. W tej postaci zostało uznane międzynarodowo przez kongres wiedeński, a po wojnach napoleońskich nie było większego autorytetu międzynarodowego i oczywistszego źródła legitymizmu niż ten kongres.
O losach Europy decydowały największe, do tego zwycięskie, mocarstwa, kto się sprzeciwiał ich woli, tego sprawa wisiała na włosku. Polscy „patrioci” się sprzeciwili.
Elita rządząca Królestwem Polskim – trzeba dodać, że najwybitniejsza z elit, jakie Polską rządziły – potrafiła docenić unię rosyjsko-polską, ale obok niej istniał inny władca, a mianowicie opinia patriotyczna. Opinia rządzi światem – mówili filozofowie oświeceniowi – polskimi losami rządziła opinia patriotyczna.
Królestwo otrzymało rozumną konstytucję – jedną z liberalniejszych w Europie, język urzędowy był polski, urzędy pełnili Polacy, wojsko było polskie, istniała wolność druku, a o innych zdobyczach za chwilę wspomnimy.
Przeciętnie wykształcony inteligent, nie mówiąc o studencie, może w pierwszej chwili nie wiedzieć, o czym mówimy, mówiąc o Królestwie Polskim. W języku potocznym, a nawet w historiografii mówi się o Królestwie Kongresowym.
Chętnie wymieniłbym wszystkich autorów, których prace złożyły się na obszerne trzy tomy, ale za bardzo obciążyłoby to krótki przecież niniejszy tekst. Już same tytuły tomów dużo nam powiedzą: „System polityczny, prawo, konstytucja i ustrój Królestwa Polskiego 1815-1830”, „Przemiany ustrojowe Królestwa Polskiego w latach 1830-1833”, „Aleksander Wielopolski. Próba ustrojowej rekonstrukcji Królestwa Polskiego w latach 1861-1862”.
Redaktorem wszystkich tomów, a jeszcze bardziej animatorem tego przedsięwzięcia intelektualnego jest prof. Lech Mażewski, którego znamy m.in. jako autora książki „Powstańczy szantaż” i krytyka innych konwencjonalnych, a panoszących się w piśmiennictwie historycznym poglądów. Lech Mażewski ponadto jest autorem największej liczby tekstów w tych książkach.
Najciekawszy wydał mi się artykuł „O ciągłości między Księstwem Warszawskim i Królestwem Polskim”. Z pewnych względów autor za istotną uważa ciągłość, nie zamykając oczu także na nieciągłość. W napoleońskim Księstwie kraj pracował dla wojny, wskutek tego biedniał, rujnowało się rolnictwo i gospodarka miejska. W Królestwie przeciwnie, bogacił się systematycznie, modernizował, poprawiał się stan finansów. W Księstwie rządzonym dla potrzeb wojska nie było gwarancji wolności, w Królestwie przeciwnie, zachowało się wiele tradycyjnego polskiego parlamentaryzmu.
A jednak w opinii narodowej – autentycznej czy zmanipulowanej – Księstwo jest wyżej oceniane niż Królestwo. Lelewel miał powiedzieć, że w Królestwie nikt nie zauważył gwarancji wolności, a w Księstwie nie zauważono braku takich gwarancji. Usytuowanie geopolityczne okazało się ważniejsze dla Polaków niż warunki życia.
Jak wspomniałem, konstytucja Królestwa była tworem ludzi dobrej woli i rozumnych – nadał ją Polsce cesarz Rosji Aleksander I. Jednakże im norma jest doskonalsza, tym trudniej w kraju nieprzyzwyczajonym do rządów prawa jest utrzymać się w jej granicach, a każde jej przekroczenie przez władzę tym łatwiej wywołuje oburzenie.
Jednak naruszanie konstytucji nie było głównym powodem niezadowolenia w Królestwie. Tym powodem było odłączenie ziem litewsko-ruskich. I to było głównym powodem powstań.
Lech Mażewski zastanawia się, dlaczego Królestwo Polskie nie dążyło do odebrania Prusom Wielkopolski, lecz wbrew wszelkiej logice domagało się od Rosji, z którą pozostawało w unii personalnej, prowincji, gdzie Polacy byli mniejszością w ruskim i prawosławnym narodzie.
Polska szlachta nie myślała i nie wiedziała, że jest mniejszością. Objaśnia częściowo ten fakt Adam Zamoyski: „Rosja zagarnęła tak duży obszar dawnej Rzeczypospolitej (trzeba zdawać sobie sprawę, co się kryje pod nazwą Rzeczpospolita, przecież nie Polska w dzisiejszym znaczeniu – B.Ł.), że w 1815 r. szlachta imperium Romanowów składała się w 64% z osób pochodzenia polskiego.Ponieważ zaś odsetek ludzi posiadających elementarne wykształcenie był wyższy wśród Polaków niż wśród Rosjan, liczba poddanych cesarstwa umiejących czytać i pisać po polsku była większa niż liczba tych, którzy potrafili czytać i pisać po rosyjsku” („Polska”). Autorzy polscy tamtego czasu robią wrażenie, jak gdyby nieszlachta i analfabeci nie należeli do żywych.
Królestwo Polskie zwane potocznie Kongresowym spadło Polakom jak z nieba. Najpierw cała Polska właściwa została zajęta przez państwa niemieckie (zabawcie się i zapytajcie znajomych, pod jakim zaborem znalazła się Warszawa; trzeba erudyty, żeby wiedział, że pod pruskim), następnie klęska napoleońskiego i walczącego z Rosją Księstwa Warszawskiego i oto niespodziewanie wraca Polska na mapę.
Napoleon nawet nazwy „Polska” nie chciał dać. Słusznie twierdzi Lech Mażewski, że dwusetną rocznicę utworzenia Królestwa Polskiego należy uroczyście uczcić.
Wystarczyłaby szczypta rozumu i w 1830-31 roku jedna z najlepiej wyćwiczonych armii europejskich (tzn. armia Królestwa Polskiego) pod wodzą księcia Konstantego odzyskałaby dla Polski ziemie zaboru pruskiego, najprawdopodobniej doprowadzając do likwidacji tego pasożytniczego państwa (tzn. Prus).
Bez powstań styczniowego i listopadowego nie doszłoby do rugowania polskości na kresach, nie byłoby hekatomby polskiej krwi i polskiej młodzieży, nie byłoby „wasze ulice nasze kamienice”, nie byłoby „dwużydzianu Polaka”, nie byłoby zmarnowanego XIX wieku, zaś w momencie rozwodu z imperium Romanowych wschodnie granice sięgałyby pierwszego i drugiego rozbioru, a kto wie, czy język polski nie byłby drugim oficjalnym językiem w Rosji.
No ale nie, przecież kadeci Szkoły Podchorążych Piechoty wobec przeciągającego się pokoju mieli zamkniętą ścieżkę awansu … dlatego też (za moim umiłowanym poetą)
Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi
No i plunęliśmy na Królestwo Polskie.
Ostatnia refleksja nad jeszcze jedną ironią losu, który najwyraźniej zawziął się na nas-Polaków jak na mało kogo:
W latach porozbiorowych dla elity Królestwa Polskiego największą krzywdą było niewłączenie do niego terenów, które dziś nazywamy (najczęściej niesłusznie) kresami wschodnimi – nie mogąc mieć wszystkiego i nie mając cierpliwości i rozsądku by poczekać, straciliśmy wszystko.
Dziś gazeto-polacy i inne popłuczyny po Giedroyciu czyli banda kretynów która ma dominujący wpływ na naszą politykę wschodnią nie tylko odcina się od Kresów, nie tylko frymarczy losem mieszkających tam od wieków Polaków, ale wręcz na wyprzódki dokonuje masakry polskości piłą mechaniczną sztucznie hodowanych nacjonalizmów kowieńsko-litewskiego i ukraińskiego, strasznie przy tym ubolewając, że zły Łukaszenka nie pozwala na swobodny rozwój antypolskiego nacjonalizmu białoruskiego.
W 1815 szlachta nie mogla przeboleć odłączenia ówczesnych kresów, podchorążowie tupali nogami, bo nie mieli szans na awans – można to jakoś zrozumieć (co nie znaczy zaaprobować).
Ale jak zrozumieć postawę gazeto-polaków dwa wieki później, w 2017, jak zrozumieć Sakiewicza wołającego podczas zorganizowanej przez siebie chucpy przed ruską ambasadą:
„Rosjanie nie są tacy silni, na jakich wyglądają. Są silni naszą słabością i swoją bezczelnością. Dlatego musimy twardo stawiać warunki. I zobaczycie, że tu wróci nie tylko wrak, ale też będzie tu Putin w kajdankach, który będzie musiał odpowiedzieć za to, co zrobił w Smoleńsku. I za to, co robił dla Ukrainy. I za to co robi w Syrii. Każda totalitarna władza kiedyś upada. I życzymy Putinowi, aby znalazł się w polskim więzieniu, a nie rosyjskim, bo jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. To jest jego jedyna szansa na przeżycie”
Jak pisze Mikołaj Miłosz:
„Tak więc nie wiem komu w Polsce miałby służyć cyrk, który urządził Sakiewicz ze swoimi zwolennikami pod rosyjską ambasadą? Wiem komu na pewno służy w wymiarze międzynarodowym – pogrążającej się w odmętach wojny domowej i banderoanarchii Ukrainie, dążącym do wojny amerykańskim neokonserwatystom, nawet Rosji, która może śmiało powiedzieć, że Polska jako podmiot polityki zagranicznej jest kompletnie nieobliczalna.
Tak więc czyim agentem wpływu jest pan Sakiewicz? Cóż, jeżeli jemu i jemu podobnym uda się wywołać konflikt z Rosją to się przekonamy [tylko wtedy po co komu będzie potrzebna taka wiedza – McG]. Jeżeli będzie co sił wiał w stronę Zachodu i modlił się o to, żeby dać radę uciec do Berlina przed rosyjskimi czołgami. Jednocześnie się modląc, żeby go Niemcy nie wydali Rosjanom – jak kilkakrotnie już w historii bywało to okaże się agenturą wpływu Ukrainy i Zachodu. Jeśli zostanie w Warszawie, a po wejściu armii rosyjskiej nic mu się nie stanie to okaże się, że reprezentował interesy Rosji. Jest jeszcze jedna możliwość – nie jest niczyim agentem, ale wtedy za takie wypowiedzi i działania w normalnym kraju kolejny po Michniku Nadredaktor znalazłby się w psychiatryku. Na co ma o wiele większe szanse, niż zobaczyć Władymira Putina w więzieniu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...