Tygodnik „Do Rzeczy” – raczej sympatyzujący z PiS-em – zamieścił rozmowę „Super Expresu” z Adamem Lipińskim – wiceprezesem PiS, który opowiada jak dyscyplinuje posłów, sprawiających „kłopoty”.
Pod tym pojęciem należy rozumieć po prostu posłów, którzy mają własne zdanie i nie zawsze gotowi są ślepo deklamować partyjne slogany, powtarzać „przekazy dnia”, czy też czasem ośmielają się wyrazić wątpliwości co do takiej czy innej decyzji partii.
Lipiński pytany jakie mogą być konsekwencje dla takich kłopotliwych posłów odpowiada: – One mogą być bardzo daleko idące, łącznie z niewystawieniem na listy – powiedział Lipiński i dodał, że podczas trudnych rozmów posługuje się „argumentami oraz siłą własnego autorytetu”.
Przekładając na język zrozumiały – „siła autorytetu” Adama Lipińskiego, to nie jest przecież żaden jego osobisty dorobek, osiągnięcia intelektualne – bo niczym takim Adam Lipiński się nie splamił, ale po prostu partyjna pozycja wiceszefa PiS. który może z posłem zrobić wszystko. Łącznie z przekreśleniem jego dalszej politycznej kariery.
Biorąc pod uwagę, że posada posła niesie z sobą liczne przywileje jak owo skromne uposażenie w wys. ok. 10 tys. zł, kilometrówki, podróże zagraniczne czy ogólny prestiż w społeczeństwie, jest jasne że wielu ludziom te walory odbierają chęć posiadania własnego zdania, zwłaszcza wobec groźby nie wystawienia na listę wyborczą w kolejnych wyborach i utraty wszystkich tych „konfitur”.
Stąd rozsądni posłowie wyciągają prosty wniosek, że jeśli chce się dalej cieszyć posadą posła trzeba po prostu słuchać się partyjnego szefa, popisywać partyjną gorliwością i bron Boże nie mieć własnego zdania. W PiS-ie tym szefem okazuje się Adam Lipiński, w Platformie jest jakiś inny aparatczyk, ale mechanizm jest taki sam we wszystkich tych tam „partiach”.
Z sytuacji opisanej bez żadnej krępacji przez Adama Lipińskiego, płyną dwa wnioski. Po pierwsze, że o wyborze posła na kolejną kadencję, nie decydują w istocie wyborcy, ale partyjny kacyk, którzy może go wstawić na listę, albo z niej wyrzucić. Albo dać na jakieś dalsze miejsce – ze znacznie mniejszymi szansami na wybór. Co to ma wspólnego z demokracją – ja doprawdy nie wiem.
Drugi wniosek dotyczy samej partii, która działa na zasadzie bezwzględnego podporządkowania się kierownictwu. Taka „partia” to nie to samo co partia demokratyczna, która reprezentuje jakąś część wyborców, ich poglądy itd. To partia „wodzowska”, w której prawdziwą władzę i prawo decydowania o polityce – ma Wódz, a masy członkowskie mają pokornie słuchać i wykonywać rozkazy „góry”.
Wszystkie tam jakieś kongresy, wybory władz czy „prawybory” w takich partiach są czystą fikcją mającą zasłonić przed publicznością smutna prawdę, ze tam żadnej demokracji nie ma. Ale lud lubi pozory i naśladując prawdziwe partie z państw demokratycznych, trzeba takie pozory stwarzać.
Partia, w której są dwie struktury: prawdziwe, wąskie kierownictwo i bezwolne masy – to partia opisana przez Lenina w broszurze „O partii nowego typu”. Tak właśnie były zorganizowane wszystkie partie komunistyczne. Wąski krąg liderów skupiony wokół Pierwszego Sekretarza i szeregowi członkowie, partyjne mięso armatnie, którzy na awans zasługiwać mieli bezwzględnym posłuszeństwem. My ludzie pamiętający PRL widzimy przed oczyma nieboszczkę PZPR z jej „centralizmem demokratycznym”, czyli bezwzględnym posłuszeństwem wobec ówczesnych, komunistycznych Kaczyńskich i ich naganiaczy Lipińskich.
Nasi zwolennicy PiS oburzą się, że Kaczyński nie jest komunistą. W sensie ideologii – oczywiście, że nie jest. Jednak jeśli idzie o praktykę polityczną stosuje leninowskie zasady kierowania partią i… społeczeństwem. Żeby być sprawiedliwym – tak samo postępuje lider opozycji Grzegorz S. tudzież horda innych „liderków” partyjnych. No bo czyż taka bezwzględna władza wobec swoich poddanych nie jest słodka?
Żeby było śmieszniej Adam Lipiński jest pełnomocnikiem rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego, a także ds. równego traktowania.
Janusz Sanocki
http://mysl-polska.pl
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz