
Jakub Janda
Od kilku lat z uporem godnym lepszej sprawy lansowana jest w krajach szeroko rozumianego Zachodu teza o zagrożeniu informacyjnym ze strony mediów rosyjskich.
Jej rdzeniem jest przekonanie, że media te specjalizują się w zakresie dezinformacji, choć niektórym wystarcza wyrażana bez skrępowania teza, że po prostu prezentują one narrację odmienną od obowiązującej w danym kraju, mającą rzekomo stać w sprzeczności z jego interesami.
Nadużywane jest przy tym pojęcie wojny informacyjnej nie zdefiniowane w jednoznaczny sposób w istniejących naukach społecznych, szczególnie w politologii i medioznawstwie. Jest to zatem termin publicystyczny. Na dodatek pozwala on na stosowanie praktyk w myśl teorii demokratycznego państwa prawa całkowicie niedopuszczalnych, godzących wręcz w podstawowe prawa człowieka.
Na naszych oczach dochodzi do powrotu cenzury, gdzieniegdzie w sposób zawoalowany, a w kilku przypadkach – szczególnie w niektórych krajach Europy Środkowo-Wschodniej – wprowadzanej w sposób jawny, ewidentny i pozbawiony skrupułów.
Teoretyczną podbudowę działań mających postawić tamę rzekomej agresji informacyjnej dokonywanej przez Rosję, a w mniejszym stopniu Chiny i kilka mniej istotnych państw (np. Iran, Wenezuelę), tworzą działające z reguły w krajach naszego regionu think tanki, grupy nierzadko samozwańczych ekspertów formułujące wytyczne do decyzji politycznych podejmowanych przez miejscowe elity. Rzecz jasna, większość z tych organizacji zależna jest bezpośrednio lub pośrednio od sponsorów i grantodawców, którymi zazwyczaj są amerykańskie fundacje rządowe i quasi rządowe.
W ostatnich miesiącach widoczna jest aktywizacja działań jednego z takich podmiotów. Chodzi o zarejestrowane w Pradze Centrum Wartości Europejskich na rzecz Polityki Bezpieczeństwa (ang. European Values Center for Security Policy).
Jeden z ostatnich raportów sygnowanych przez ten ośrodek nosi znamienny tytuł „Strategia walki z wrogimi wpływami Rosji. 20 proponowanych działań dla nowej Komisji Europejskiej i krajów członkowskich UE” (ang. „Strategy for countering hostile Russian interference. 20 suggested measures for the new European Commision and EU member states”). Warto zwrócić uwagę na zawarte w nim postulaty, częściowo już obecnie wcielane w życie przez władze niektórych krajów Europy Środkowej i Wschodniej.
Wypada jednak na wstępie spojrzeć na listę ekspertów współpracujących z czeskim centrum, bo nazwiska, które się tam pojawiają rzucają pewne światło na charakter i cele działań organizacji. Wydaje się, że wiodąca rolę odgrywają przedstawiciele kuratorów działalności centrum – Amerykanie. Wśród nich szczególną uwagę zwraca obecność dwóch postaci. Frederick Fooy to były starszy analityk w Centrum Komunikacji Strategicznych NATO, jednostce odpowiedzialnej za walkę z informacjami w jakiś sposób niekorzystnymi dla Sojuszu Północnoatlantyckiego, nie bez powodu rozlokowanej na Łotwie. Jeszcze ciekawsza jest postać innego obywatela Stanów Zjednoczonych; John Sipher był niegdyś zastępcą szefa komórki CIA odpowiedzialnej za tajne operacje na terytorium Rosji.
Możemy wobec tego przyjąć, że czeskie centrum jest w istocie tzw. przykrywką będącą de facto ekspozyturą amerykańskiego wywiadu, realizującą politykę Waszyngtonu w regionie. Reszta współpracowników i współautorów wspomnianego raportu sygnowanego przez praski think tank to przede wszystkim obywatele państw poradzieckich (Litwa, Gruzja, Ukraina) reprezentujących dość jednoznacznie antyrosyjski i proamerykański kierunek polityki zagranicznej, rzecz jasna grupa miejscowych Czechów, ale także – i tu nastąpić może pewna konsternacja – Polacy.
Wśród tych ostatnich są dr Sławomir Dębski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, a wcześniej dyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, obecnie uznany przez władze Federacji Rosyjskiej w ramach retorsji za persona non grata; dr Adam Eberhardt, dyrektor rządowego Ośrodka Studiów Wschodnich; Kamil Basaj, szef dość zagadkowej fundacji Info Ops, a wcześniej doradca w Ministerstwie Obrony Narodowej; oraz Zbigniew Pisarski, prezes Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, doradca prezydenta). Są to zatem osoby związane lub współpracujące z ośrodkami państwowymi, w domyśle dość poważnymi i dbającymi o wizerunek. Ich obecność wśród byłych funkcjonariuszy amerykańskiego wywiadu nie dziwi, biorąc pod uwagę kierunek polskiej polityki zagranicznej uznającej bezalternatywność hegemonii Białego Domu.
Pewne zaskoczenie może wszakże budzić fakt, iż znaleźli się wśród osób legitymizujących działalność ośrodka, na którego czele stoi osoba niezbyt predestynowana do pracy analitycznej i eksperckiej, pozbawiona kierunkowego wykształcenia i doświadczenia, a znana raczej z innej branży. Chodzi o dyrektora wykonawczego centrum niejakiego Jakuba Jandę (nie mylić ze znanym skoczkiem narciarskim o tym samym imieniu i nazwisku), na temat którego przed kilkoma laty rozpisywały się czeskie media, w tym prasa plotkarska i bulwarowa. Zanim bowiem Janda został doradcą czeskiego resortu spraw wewnętrznych znany był przede wszystkim jako aktor w adresowanych do środowisk homoseksualnych filmach pornograficznych.
Zaskakująca kariera tej postaci do dziś – pomimo spowiedzi samego zainteresowanego – budzi różne spekulacje nad Wełtawą. Po drugie, co może nawet bardziej istotne, polscy eksperci legitymizują swoimi nazwiskami ewidentne błędy merytoryczne, nieprzystające nawet studentom pierwszych lat stosunków międzynarodowych czy politologii. Tym samym obniżają rangę instytucji, na czele których stoją, w tym tych kontrolowanych przez państwo polskie.
Wróćmy jednak do wspomnianego raportu, a przede wszystkim najbardziej interesującej jego części, jaką są rekomendacje udzielane przez szacownych ekspertów rządom krajów europejskich i strukturom UE.
Materiał zaczyna się jednak od gorzkich utyskiwań na ciężki los pozarządowca walczącego z „rosyjską propagandą” w kontynentalnej Europie. O ile bowiem, według autorów, Anglosasi znakomicie zrozumieli naturę rzekomych zagrożeń, o tyle ich niemieccy, francuscy czy włoscy koledzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji, a przez to nie łożą odpowiednich środków na rozwój badań i przygotowanie analiz na temat tzw. wojny informacyjnej. Pierwszym celem działań struktur pozarządowych i państwowych, zdaniem ekspertów Jakuba Jandy, powinno być uświadomienie społeczeństwom skali niebezpieczeństwa.
Uzasadniałoby to następnie powołanie nowych służb specjalnych, które funkcjonowałyby obok tych już istniejących i zajmowałyby się wyłącznie zwalczaniem zagrożeń informacyjnych. Autorzy nawołują zatem wprost do powołania wydzielonych jednostek bezpieki odpowiedzialnych za cenzurę, w tym prewencyjną.
To jednak, ich zdaniem, nie wystarczy – potrzebne są działania na szczeblu unijnym. Dlatego postulują wzmocnienie, w tym finansowe powołanej w 2015 roku przez służbie zagranicznej UE grupy ds. komunikacji strategicznej East StratCom Task Force, oskarżając jednocześnie dotychczasowe kierownictwo europejskiej dyplomacji z Federicą Mogherini na czele o bierność w tym zakresie i bagatelizowanie problemu.
Wizja proponowana przez praski think tank momentami przypomina znaną powieść George’a Orwella „Rok 1984”. Jego eksperci proponują m.in. przeprowadzanie badań opinii publicznej, które miałyby wyjawić zakres oddziaływania rosyjskiej narracji na poszczególne społeczeństwa europejskie. Wpływy rosyjskie – to już chyba inspiracja zza oceanu – miałyby demaskować specjalne komisje śledcze powoływane przez krajowe parlamenty, które działałyby w oparciu o metodologię wypracowaną w Stanach Zjednoczonych w „śledztwie” Kongresu przeciwko Donaldowi Trumpowi.
Uznanie autorów dokumentu budzą też ostatnie działania kontrwywiadów krajów bałtyckich związane z zatrzymaniami miejscowych publicystów, dziennikarzy i działaczy mających rzekomo współdziałać z władzami rosyjskimi. Nagłośnienie tego rodzaju „sukcesów” specsłużb ma pomóc w szerzeniu świadomości społecznej zagrożeń. Owa świadomość społeczna ma zaś dopomóc w rekrutacji tzw. trolli internetowych, których zdaniem będzie stawianie czoła rosyjskiej „propagandzie” w sieci. Jako przykład sukcesu w tym obszarze autorzy przywołują grupę znaną jako bałtyckie elfy, prowadząca kampanię wpływu w wirtualnej przestrzeni.
Kolejny postulat to wprowadzenie sankcji przeciwko wszystkim osobom fizycznym i prawnym z Federacji Rosyjskiej, które powiązane są w jakikolwiek sposób z tamtejszym sektorem pozarządowym. Przyjęto bowiem założenie, że w realiach rosyjskich sektor ten jest całkowicie kontrolowany przez tamtejsze organy państwowe. Sankcje takie miałyby obejmować również procedurę deportacyjną wobec tych Rosjan, którzy w jakikolwiek sposób mieliby się przyczyniać do działań „propagandowych” w Europie.
Praskie centrum apeluje też o narzucenie sztywnego gorsetu poprawności politycznej miejscowym politykom, w szczególności parlamentarzystom. Mają oni zostać objęci zakazem jakichkolwiek kontaktów z mediami rosyjskimi, a ci spośród nich, którzy ośmielą się odwiedzić np. włączony de facto w skład Rosji Krym mieliby tracić automatycznie wszelkie istotne funkcje w parlamencie (np. odwoływano by ich ze stanowisk przewodniczących i wiceprzewodniczących komisji parlamentarnych).
O poziomie przygotowanego przez ekspertów byłej gwiazdy filmów porno raportu trudno doprawdy wypowiadać się w sposób poważny. Jak bowiem ocenić fakt, że jego autorzy uznają słynny Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych (MGIMO), działającą przy rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych kuźnię kadr dyplomatycznych, za… organizację pozarządową?
Przynajmniej w teorii powinny istnieć pewne granice śmieszności, których przekroczenie oznaczałoby dyskredytację intelektualną całej instytucji. To właściwie kamyczek do ogródka polskich analityków firmujących dokumenty na takim poziomie swoimi nazwiskami. To też pytanie do rządowych organów nadzorujących PISM czy OSW, czy zdają sobie sprawę do jakiej działalności wykorzystywane są ich instytucjonalne szyldy.
Od strony merytorycznej rekomendacje praskiego centrum są dość przejrzyste. Sprowadzają się do wprowadzenia wszechogarniającej cenzury, uruchomienia policji politycznej odpowiedzialnej za walkę z szerzeniem nie odpowiadających władzom poglądów, likwidacji obiegu informacji pomiędzy Rosją i krajami Unii Europejskiej. W dużej mierze zalecenia te realizowane są konsekwentnie w ostatnich latach przez kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Wystarczy wspomnieć represje wobec dziennikarzy i korespondentów, z osadzaniem ich w aresztach włącznie, na Ukrainie.
Warto też przypomnieć przykład nam chyba najbliższy: wydalenie z Polski w 2015 roku, bez żadnych podanych do publicznej wiadomości, lub choćby do wiadomości samego zainteresowanego, przyczyn, wieloletniego korespondenta wiodących rosyjskich mediów w Warszawie Leonida Swiridowa.
Najnowszy zaś przykład to pacyfikacja krajowej redakcji portalu Sputnik przez władze Estonii. W tym przypadku posunięto się wprost do szantażu; wszystkim miejscowym współpracownikom i korespondentom tego medium zagrożono zarzutami karnymi, choć estońskie prawo nie przewiduje, przynajmniej w obecnej redakcji, penalizowania działalności dziennikarskiej czy publicystycznej.
Wnioski nasuwają się same. Demokratyczny i oparty o doktrynę praw człowieka sztafaż został otwarcie i zdecydowanie odrzucony. Nikt już nawet nie udaje, że w Europie Środkowo-Wschodniej jakąkolwiek wagę przywiązuje się do wolności słowa i pozyskiwania informacji. Konsekwencją rusofobii stał się autorytaryzm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz