Skądinąd niegłupi ludzie piszą od przeszło tygodnia „To koniec szans na pojednanie z Rosją!”.
Serio? Dlatego, że prezydent Putin przywalił jednemu nieżyjącemu dyplomacie – mielibyśmy rezygnować z procesu będącego geopolityczną szansą dla Polski? Odziecinniał ktoś? Wypowiedzi prezydenta Putina nie kończą, ale OTWIERAJĄ nowy, optymistyczny rozdział w pracy na rzecz pojednania polsko-rosyjskiego.
Dotychczasowe nastawienie rosyjskiej klasy politycznej wobec Polski sprowadzało się do jednego z trzech stanowisk:
Dominującej OBOJĘTNOŚCI – Polska jest częścią bloku zachodniego, to niech sobie będzie, nie ma żadnego powodu się nią zajmować. Wyznawcy tego poglądu nie widzieli więc żadnego powodu, by mieć wśród Polaków jakichkolwiek partnerów.
Powracającej WIARY w polski patriotyzm – w duchu „kto jak kto, ale my się dogadamy!”, co wiązało się a to z przywiązywaniem wagi do jakichś wypowiedzi Andrzeja Dudy i innych przedstawicieli obecnego zarządu III RP, a to wczytywaniem się czego to znów (nie do)powiedzieli przedstawiciele Konfederacji itp.
Mrzonki tego typu, pojawiające się na obrzeżach rosyjskich siłowników – orientowane były na oczekiwaną ewolucję PiS-u czy awans polityczny sił PiS-o-podobnych. Takim pomysłom W. Putin zadał cios najdotkliwszy.
Tlącej się jeszcze tu i ówdzie NADZIEI, że „będzie jak dawniej” w relacjach z całym Zachodem, a więc i z Polską. To pogląd typowy dla dawnych liberałów, obecnie zamaskowanych w rosyjskim obozie władzy jako technokraci. Ci zorientowani bywają na tak zwaną opozycję w III RP, nie bacząc, że w rusofobii nie ustępuje ona PiS-owi.
Zarysowanie nowej linii konfrontacyjnej kładzie kres dotychczasowym błędnym założeniom rosyjskim, zaś po stronie polskiej intensyfikuje potrzebę istnienia środowiska nie będącego częścią formacji pro-zachodniej, nie mającego historyczno-propagandowych obciążeń PiS-u i nie marzącego o liberalnym resecie. Kryzysy to przecież najlepsze czasy dla ludzi myślących!
Skąd więc owo wielkie dramatyzowanie, tak powszechne po stronie jakoś tam realistycznie dotąd myślącej o relacjach polsko-rosyjskich? Wszak to my właśnie powinniśmy najlepiej rozumieć, że zarówno rusofilia i rusofobia nie mają żadnego większego sensu. Polska i Rosja mają po prostu wspólne interesy, rozstrzygane geopolityką. Propaganda, w tym polityka historyczna – jest zaś tylko jej narzędziem.
Uświadomić zaś sobie należy przede wszystkim jedno: ignorowanie Polski przez Rosję czyniło polskie środowiska pojednawcze wobec Moskwy zbędnymi. Konfrontacja – choćby i historyczna – powoduje, że znowu stają się potrzebne.
Odrzucona ręka Rosji
Co zaś się tyczy samego przedmiotu awantury – oczywiście, już jakiś czas temu, z pełną premedytacją i wbrew własnym interesom, III RP została ustawiona na kursie kolizyjnym z polityką tożsamościową realizowaną przez prezydenta Putina. Jej istotnym elementem pozostaje ethos zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, a współczesna Rosja to kraj najumiejętniej (obok, niestety, „Izraela”) posługujący się wciąż legendą wojenną. Inaczej niż syjoniści jednak – Rosjanie dotąd ograniczali siłę tej wizji do swojej polityki wewnętrznej. Teraz – przyszedł widać czas, by wyjść z takim przekazem na zewnątrz.
Przypomnijmy w tym miejscu, że przecież trzy lata temu przyjechał do Polski rosyjski minister kultury, Władimir Miedinski (żaden „stalinista”, nastajaszczy Biały) i zaproponował Warszawie wspólny front pamięci historycznej: Polaków, Rosjan i Żydów – antyfaszystów (nie syjonistów), z symbolami takimi jak Sobibór i ostrzem antybanderowskim. W odpowiedzi władze Polski poszczuły na Miedinskigo jakąś tam Przełomiec… Nie można więc nawet powiedzieć, że nie byliśmy uprzedzeni.
Ethos wojennego zwycięstwa i niemiecka pułapka
A najgorsze, że Polska powinna być (i do lat 90-tych była…) naturalnym sojusznikiem Rosji w budowaniu tożsamości narodowej w oparciu o zwycięstwo w II wojnie światowej. Taki mechanizm świadomościowy stanowił znakomite zabezpieczenie przed rewizjonizmem niemieckim – dziś zaś byłby jeszcze lepszą obroną przed roszczeniami syjonistycznymi.
Niestety, już w latach 80-tych ta zgodna z naszym interesem narodowym polityka historyczna została odrzucona w duchu „Oj, już dziadzio skończy z tą wojną…”. Tak to przynajmniej wyglądało od ludzkiej strony, bez uświadomienia, że na przeprowadzenie tego typu zmian świadomościowych w Polsce – strony zainteresowane (czyt. – Niemcy za zgodą Amerykanów i syjoniści rozkazujący Amerykanom) musiały zapewne sporo wydać…
I potem już było z górki: bez odejścia od ethosu zdobywców Berlina – nie byłoby Krzyżowej, a bez krzyżowego uścisku Kohla z Mazowieckim – nie mielibyśmy w Polsce gospodarczych Wielkich Niemiec.
Jest w tym też jednak cień optymizmu – skoro ze szkodą dla polskich interesów daliśmy na sobie przeprowadzić transformację tożsamościową, w skutek której utraciliśmy suwerenność (gospodarczą i polityczną) – to być może wystarczy analogiczna zmiana, tylko o przeciwnym zwrocie, by niepodległość odzyskać?
Zamiast tego zarząd III RP brnie uparcie w pułapkę, kołacząc o poparcie swojej propagandy przez Berlin i Tel Awiw. Czyli żeby udowodnić, że nie było historycznego sojuszu polsko -niemieckiego – mielibyśmy teraz zawrzeć sojusz z Niemcami w sprawie historii? Przecież to PR-owe samobójstwo, potwierdzające tylko, że „z tym Lipskim i Hitlerem coś było na rzeczy”!
Przyjęcie fałszywej pomocy niemieckiej to już drugi błąd, po samej formie polemiki z prezydentem Putinem, w tym odnoszenia się do słów, których on sam nie powiedział. To przecież polska odpowiedź (?), a nie rosyjska krytyka poniosła w przestrzeń publiczną słowa o „współpracy z III Rzeszą w przygotowaniach zagłady Żydów”. Te słowa padły Z POLSKIEJ strony i to one zostaną zapamiętane, nie żadne zaprzeczanie. Znowu – „widać coś było….”.
Z kolei sama postawa niemiecka wydaje się oczywista: „skoro II wojnie światowej winni są naziści i Stalin – to przecież nie są winne Niemcy!” I jak to do nich chodzić teraz po reparacje?
Zaprawdę, polityka zagraniczno-historyczna PiS-u z każdym podskokiem głębiej zapada Polskę w bagnie…
Będzie gorzej?
Co gorsza, Polska usiłuje rozliczać Rosję z jej historii i stosunków wewnętrznych. Np. lwią część oświadczenia premiera Morawieckiego stanowiły dywagacje na temat polityki Stalina bynajmniej nie (tylko) wobec Polski czy Polaków. To jest podstawowy błąd, celowy u rusofobów, ale częsty i mimowolny także u wielu deklarujących przyjazne uczucie wobec Rosjan.
Nigdy nie wypada dobrze, kiedy jeden naród mędrkuje drugiemu „a powinniście byli mieć takich przywódców i śmaką politykę wewnętrzną”. Tak się nie tylko z Rosją, ale w ogóle z nikim nigdy nie dogadamy, a tylko otwieramy możliwość, by to inni zajmowali się wiwisekcją naszej własnej historii i jej równie swobodnym ocenianiem. Tak to już bowiem jest w polit -propagandzie – że w tym największa zabawa, by „machinator od własnej ginął maszyny…”.
Niestety, można też zakładać, że wszystkie prowokacje polit-historyczne ze strony III RP – ukierunkowane są na jeden cel taktyczny: wywołanie jakiejkolwiek reakcji rosyjskiej przeciw najważniejszemu awatarowi naszych relacji: cmentarzowi w Katyniu.
To dlatego niszczy się nie tylko pomniki sowieckie w Polsce, ale i świadomie uszkadza i dewastuje groby żołnierzy Armii Czerwonej, stąd kolejne wojny historyczne. A jakie podekscytowanie wywołała informacja o możliwości przewieszenia ze ściany na ścianę tablicy upamiętniającej rozstrzelania polskich oficerów w Twerze!
Och, gdyby Rosjanie (czy ktokolwiek, kogo można by Rosjanami ogłosić) – zrobili cokolwiek, co można by uznać za „profanację Katynia”…! Słowem, gdyby z memoriałem tym postąpiono tak, jak z setkami sowieckich cmentarzy i pomników w Polsce – wówczas władze III RP wreszcie poczułyby się spełnione! Mogłyby ogłosić: „Zobaczcie, tak jak mówiliśmy, niesprowokowani napadli na naszą narodową świętość! Bij, precz, nigdy zgody miedzy nami!”.
W związku z rangą, jaką już się nadaje przyszłorocznym obchodom katyńsko-smoleńskim w Polsce, jak i wobec obecnej wojenki historycznej – możemy już zastanawiać się czego też rządzący nami jeszcze nie wytną – i pod tym względem możemy też być pewni, że obecna awantura to faktycznie nie koniec, ale dopiero początek.
Pakt Piłsudski-Stalin – lekcja do odrobienia
Taka kumulacja błędów (?) jest rzeczywiście szkodliwa, choć na szczęście nie mieli też racji ci już krzyczący histerycznie o „antypolskim sojuszu izraelsko-rosyjskim„. Ot, po prostu w globalnej rozgrywce każdy ma swojego Żyda (i odwrotnie…), i środowiska żydowskie sprytnie obstawiają różne konie i tylko Polska znajduje się w pozycji do bicia z każdej strony, zamiast zejść syjonistom z linii strzału/roszczeń, skoro nie jest w stanie skutecznie im się przeciwstawić, ani zbudować sobie bloku wsparcia międzynarodowego.
Tymczasem, skoro już musimy (?) i rozmawiamy o historii – to przecież w nie mniej trudnym położeniu międzynarodowym potrafiliśmy się wyśliznąć z uciążliwie jednostronnych i nierównoprawnych sojuszy i to właśnie dzięki nawiązaniu dialogu z Moskwą. Nie „z miłości”, tylko w dobrym rozumieniu własnych interesów.
Zawsze bowiem rozmawiając o historycznych relacjach Polska-Wschód – należy przypominać okres, gdy decyzją samego marszałka Józefa Piłsudskiego z jednej, a Józefa Stalina z drugiej strony – uległy one wyraźnej poprawie, a nawet ociepleniu na początku lat 1930-tych. Obaj przywódcy stali bowiem na tym samy gruncie – twardej realpolitik, bez emocji i sentymentów, acz ze zrozumieniem trudnych uwarunkowań, zwłaszcza wewnętrznych i propagandowych.
Piłsudski tłumaczył: “Po kilkunastu latach mniej lub więcej wrogiego stosunku między naszymi krajami – musimy dać naszej opinii publicznej czas do oswojenia się ze zwrotem na drodze dobrosąsiedzkich stosunków, nie wykluczając stopniowego ich zacieśniania w przyszłości”.
Jednocześnie jednak jego specjalny wysłannik do Moskwy, Bogusław Miedziński, stary dwójkarz, wówczas redaktor naczelny organu sanacji, „Gazety Polskiej”, w przyszłości m.in. marszałek Senatu, najtęższa głowa grupy pułkowników – tak w kwietniu 1933 r. przekazywał ludziom Stalina posłanie swojego marszałka:
„Aby zaś nie mówić ogólnikami, nawiążę do sytuacji obecnej bez ogródek. Mówię wam: POLSKA NIE ZWIĄŻE SIĘ W ŻADEN SPOSÓB I W ŻADNEJ SYTUACJI Z NIEMCAMI PRZECIWKO ROSJI SOWIECKIEJ. Do tego oświadczenia zostałem w pełni upoważniony, z pieczęcią imienną o której już panu dziś powiedziałem. (…)
A teraz powiem swoimi słowami, co leży u podstaw takiego stanowiska, przez Polskę zajętego: nie to naturalnie, żeśmy was nagle i płomiennie pokochali, lecz nasz własny interes. Gdybyśmy się przysłużyli do niemieckiego ataku na Rosję – to jakież perspektywy: w wypadku niepowodzenia katastrofa dla nas oczywista. A w razie powodzenia? Niech pan patrzy na tę mapę i wyobrazi sobie w jakiej sytuacji znalazłaby się Polska, otoczona nowymi podbojami niebywałego dotąd imperium, na jego całkowitej łasce i niełasce. Czy myśli pan, że tego nie dostrzegamy? Jak sądzę powinniście zrozumieć, że to co panu przed chwilą oświadczyłem jest prostym wskazaniem polskiej racji stanu i wyzbyć się zastarzałej do nas podejrzliwości”.
Skądinąd fakty te wyraźnie zadają kłam twierdzeniom, jakoby marszałek Piłsudski zawsze i bez względu na okoliczności był zwolennikiem marszu przeciw Rosji, a zatem i temu, że „gdyby żył – to na pewno poszedłby z Niemcami”. Przeciwnie, wiemy przecież, że polski dyktator wyraźnie odrzucił taką ofertę, przesłaną mu przez Hitlera już w styczniu 1935 r. za pośrednictwem Hermanna Göringa. „Polska jest zainteresowana pokojowymi stosunkami z ZSSR, z którym ma tysiąc kilometrów wspólnej granicy” – uciął marszałek i szkoda, że i jego bezpośredni następcy, i ci odwołujący się do jego dziedzictwa zapomnieli tej jasnej wykładni polityki realnej.
A jak swój zwrot w stronę Polski uzasadniał wówczas Stalin? Już 30 sierpnia 1931 r. sowiecki przywódca wydał jasną dyspozycję Łazarowi Kaganowiczowi w Moskwie, pisząc:
„Dlaczego niczego nie zgłaszasz na temat polskiego projektu paktu [o nieagresji] przedłożonego przez Patka (polskiego ambasadora w Moskwie) Litwinowowi? To bardzo ważne, niemal decydujące (na następne 2-3 lata) dla zagadnienia pokoju i obawiam się, że Litwinow, ulegając presji tak zwanej opinii publicznej rozdrobni temat. Zwróćcie szczególną uwagę na tę sprawę, pozwólcie PB [Biuru Politycznemu] wziąć to pod specjalny nadzór i postarajcie się doprowadzić rzecz do końca przy pomocy wszelkich dopuszczalnych środków.
Byłoby absurdalne, gdybyśmy ulegli w tej sprawie ogólnemu filistyńskiemu przypływowi „antypolonizmu”, zapominając choć na chwilę o podstawowych interesach rewolucji i sprawy socjalizmu”.
Jak pisze rosyjski historyk Michał Narynski – Stalin osobiście dopilnował zawarcia układu z Piłsudskim, krytykując w międzyczasie dyplomację sowiecką za poważne błędy i opóźnienia utrudniające współpracę z Polakami (jak się potem okazało winnymi tego sabotażu byli dyplomaci i funkcjonariusze zaangażowani w stymulowany z Zachodu tzw. spisek Tuchaczewskiego-Jenukidze-Jagody).
Co ciekawe też, a umyka pseudo-historykom z Polski – Stalin równolegle na równi z Piłsudskim akceptował rozszerzenie zarysowującego się bloku o inne państwa, dotychczas wrogie ZSSR (jak Rumunia, a nawet kraje bałtyckie), jednocześnie akcentując dominujące po stronie sowieckiej przekonanie o nietrwałości ładu wersalskiego, w tym i ustanowionych przez niego ewidentnie tymczasowo granic europejskich. Historia dowiodła słuszności polityki obu marszałków Józefów w tym zakresie.
Sprawa między patriotami
Nawet więc proste fakty przeczą rzekomej nieuchronnej kolizyjności polityk historycznych Polski i Rosji. Tak, jak oczywistością jest nasze wspólne odwołanie się do ethosu zwycięstwa w II wojnie światowej, tak i mamy idealnie wspólne odniesienia z okresu międzywojennego, akurat do rzucenia w twarz liberalnym demokracjom Zachodu.
Jasnym też, że naszym wspólnym sojusznikiem w tym dziele mogliby być ci wszyscy, którzy na tymże Zachodzie zainteresowani są zrzuceniem będącej wynikiem wojny, a trwającej do dziś okupacji amerykańskiej. Ponieważ zaś to okupacja ta jest bezpośrednim narzędziem wykonawczym i innych zagrożeń dla Polski (RFN-owskiej dominacji gospodarczej i roszczeń syjonistycznych) – tym wyraźniejsze się staje, że tylko powtórzenie wspólnej i niestety niedokończonej drogi Piłsudskiego i Stalina mogłoby dać Polakom efekt wyzwolenia i bezpieczeństwa, bez rozdrabniania na nieistotne awanturki o jakichś trzeciorzędnych dyplomatów.
Żeby jednak wrócić na tamten szlak warto też zastanowić się czemu przynajmniej jego część udało się przejść, dlaczego na początku lat 30-tych stosunki polsko-sowieckie szybko się poprawiały? Dobrze to ilustruje anegdota z pierwszej wizyty wspomnianego Miedzińskiego w Moskwie. Podczas bankietu na jego cześć wydanego przez red. nacz. „Izwiesti”, Karola Radka (wówczas jeszcze zaufanego Stalina) z udziałem prominentnych sowieckich dziennikarzy i działaczy – gość zaczął wygłaszać toast po rosyjsku. Gospodarz przerwał mu to dobrotliwym: „Pan mówi po polsku, my tu wszyscy polscy Żydzi…”. Teraz to się nazywa lobbing i soft-power. Które w Moskwie utraciliśmy – i które koniecznie należy odbudować, oczywiście jasno i wyraźnie akcentując interesy polskie.
Nikt nigdy na Kremlu nie dogada ani z żadną osadzoną w Warszawie marionetką Zachodu, ani z jakimś oślizgłym typem przysięgającym, że Rosję kocha bardziej od Polski. Te sprawy muszą między sobą załatwić polscy i rosyjscy patrioci.
Konrad Rękas
http://xportal.pl
http://xportal.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz