poniedziałek, 24 lutego 2020

Fiodor Łukjanow: „Polska była jednym z beneficjentów Jałty”

Polska dzisiaj aktywnie i agresywnie promuje swoją wizję historii i świata po Jałcie. Najprawdopodobniej wśród państw członkowskich Unii Europejskiej nie ma kraju, który w taki sposób formułowałby i realizował swoją politykę historyczną i mity historyczne.

Na postawie rezultatów II wojny światowej Warszawa otrzymała ogromne terytoria, tzw. ziemie odzyskane. Tak w Polsce przyjęło się nazywać dawne ziemie na wschodzie Niemiec, z których znaczna część została przekazana Polsce na podstawie ustaleń konferencji jałtańskiej i poczdamskiej w 1945 roku.
Podczas wyzwalania Polski spod nazistowskiej okupacji zginęło ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich. Teraz Warszawa nazywa ich okupantami i masowo demontuje pomniki żołnierzy-wyzwolicieli.
Co przyniosła Polsce konferencja jałtańska? Czy ziemie odzyskane były prezentem Józefa Stalina? Do czego może doprowadzić rewizja historii?
Na pytania komentatora Agencji Sputnik Leonida Swiridowa odpowiadał redaktor naczelny czasopisma „Rosja w globalnej polityce”, szef Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej, dyrektor naukowy Międzynarodowego Kluby Dyskusyjnego „Wałdaj” Fiodor Łukjanow.
Niedawno miała miejsce 75. rocznica konferencji jałtańskiej, która wywołała wiele dyskusji na świecie, w Europie i w Polsce. Co przyniosła Jałta światu? Co przyniosła Jałta Europie?
— To prawidłowa dychotomia, bo Jałta dała światu i Europie nieco inne rzeczy. Jałta dała Europie podział. Na podstawie wyników II wojny światowej zawarto porozumienie faktycznie między trzema głównymi zwycięzcami, które podzieliło Europę na strefy wpływów zgodnie z wynikami tej potwornej wojny, która zakończyła się do tego czasu.
Z jednej strony przyniosło to pewną stabilizację przez następne dziesięciolecia, z drugiej – naturalnie – stabilizacja ta opierała się na ostrych konkurencyjnych i konfrontacyjnych podstawach i, jak to często bywało w historii, nikt nie pytał o opinie poszczególnych małych i średnich państw. W Jałcie w ogóle się w to nie zagłębili, tak już wcześniej bywało wielokrotnie i potem też.
Osiągniętym porozumieniom towarzyszyły różnego rodzaju okoliczności, w tym dość bolesne przesiedlenie ludzi i ekscesy, które miały miejsce w kolejnych latach w Europie Wschodniej i Zachodniej. Ale ogólnie rzecz biorąc, była to umowa geopolityczna jako rezultat wielkiej wojny światowej.
Światu Jałta przyniosła zupełnie coś innego, a mianowicie unikalny system, który nadal działa w swoim głównym zarysie. To wielkie osiągnięcie. Ten system to Organizacja Narodów Zjednoczonych.
Rozumiemy, że kiedy mówimy o „Jałcie”, mamy na myśli szereg wydarzeń, poczynając od konferencji w Teheranie, a następnie konferencje w Poczdamie i San Francisco. Ale Jałta jest naprawdę znacząca, bo powstał system międzynarodowy, który na następne dziesięciolecia i, dzięki Bogu, do tej pory zabezpieczał przed kolejnymi wojnami światowymi.
Fiodor Łukjanow
Na czym polegała jego wyjątkowość? Najbardziej wpływowe mocarstwa światowe zgodziły się – i nadal tego przestrzegają – że uznają prawo weta za substytut wojny.
System Organizacji Narodów Zjednoczonych, który również został uzgodniony w Jałcie, zakłada, że jeśli jeden z najważniejszych krajów nie zgadza się, informuje o tym, a reszta szanuje tę decyzję, rezygnując z podjęcia kontrowersyjnej decyzji. I to jest całkowicie unikalne dla całej historii świata. W pewnym sensie apoteoza, kulminacja całego politycznego rozwoju systemu światowego.
Pomimo tego, że system ONZ jest słusznie krytykowany za wiele rzeczy, mówi się, że znajduje się w kryzysie, ale główny wynik – weto, słowa zamiast wojny światowej – pozostaje.
Oczywiste jest, że mogą istnieć różne poglądy na temat Jałty, w tym zrozumiała jest opinia tych, którzy twierdzą, że Jałta położyła podwaliny pod pewien system tłumienia. Ale jeśli spojrzymy w globalnej retrospektywnie, to Jałta i cały system powstały w wyniku II wojny światowej nie mają odpowiedników i wymagają wszelkich możliwych wysiłków, aby go nie podważać.
Na konferencji jałtańskiej Polska otrzymała wiele. I, moim zdaniem, najważniejsze jest to, że Polska dostała ogromną część niemieckich ziem. Towarzysz Stalin, jak wiadomo, faktycznie promował interesy Polski, przekonywał sojuszników, aby zachowano państwo polskie. Aktualnie Polacy nie są z tego zadowoleni…
— Bądźmy realistami, towarzysz Stalin nie troszczył się o Polskę, ale o geopolityczną pozycję Związku Radzieckiego, za którą ZSRR zapłacił ogromną cenę. Oczywiście uważał, że ma prawo do tego, aby szanowano jego opinii. To było najważniejsze.
Jednocześnie, oczywiście, dzięki temu stanowisku, państwo polskie nabyło ziemie, których w innym przypadku prawdopodobnie nigdy by nie otrzymało. Co więcej, jeśli spojrzymy nieco w przyszłość, nie tylko na okres stalinowski, ale także na to, co się działo 30 lat później – na akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z Helsinek. Związek Radziecki zainicjował to spotkanie i z powodzeniem przeprowadził je do końca, przede wszystkim w celu ostatecznego ustalenia granic, co zostało zrobione.
W związku z tym, gdyby polscy politycy chcieli i mogli mniej lub bardziej bezstronnie patrzeć na rozwój historyczny, musieliby stwierdzić, że to działania Związku Radzieckiego, a zwłaszcza jego pozycja dyplomatyczna w Jałcie i w trakcie innych negocjacji, zapewniły im granice, które istnieją dzisiaj.
Inną rzeczą jest to, że przede wszystkim zostało to osiągnięte dzięki zwycięstwom wojskowym. Niemcy jako agresor zostały poważnie ograniczone w prawach na konferencji w Jałcie, a ten stan rzeczy utrzymywali wszyscy przywódcy Wielkiej Trójki. Ale znowu, oddając sprawiedliwość, należy powiedzieć, że Polska była jednym z beneficjentów powojennej ugody.
Aktualna sytuacja nie jest wyjątkowa w historii, kiedy zmieniają się okoliczności historyczne, a politycy, nie tylko polscy w tym przypadku, wielu, ale polscy w szczególności, zaczynają wierzyć, że to co było i będzie, rozumie się samo przez się.
Teraz dla Polski jest o wiele ważniejsze, aby podkreślić, od czego zaczęliśmy, że dla Europy Wschodniej konferencja jałtańska przyniosła bardzo różne efekty. Jest to czysto polityczna interpretacja historii, a wynika to z prób pozycjonowania się wewnątrz Unii Europejskiej, zwłaszcza że UE wchodzi obecnie w niezwykle trudną fazę wewnętrznej transformacji. Oczywiście nie z powodu Polski, ale z własnych przyczyn. Ale Polska, zdając sobie z tego sprawę, bardzo aktywnie chciałaby w tym uczestniczyć, a może nawet coś z tego uzyskać [… uzyskać… chyba dla Izraela i Ukrainy – admin]
Powojenna Europa jako taka, a zwłaszcza Europa Zachodnia, bazowała na pewnym konsensusie, że wynik wojny ma różne wymiary, zarówno terytorialno-geopolityczne, jak i moralne. I są one nierozerwalnie powiązane. Niemożliwe jest rozpoczęcie erozji i zniesienia jednego z wymiarów, a mianowicie moralnego, związanego z ocenami tego, co reprezentował sobą nazizm.
Ponownie nie chcę powiedzieć, że Polska jest okrętem flagowym, relatywizacja ma miejsce w krajach bałtyckich i na Ukrainie, gdzie kolaboranci, ci, którzy współpracowali z nazistami, są usprawiedliwiani w stylu „to nie my, a życie jest takie”, że tak naprawdę znaleźli się w trudnej sytuacji…
Absolutnie nie można sobie tego wyobrazić w Europie Zachodniej – we Francji, Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, że ktoś zacząłby mówić o kolaborantach „spójrzmy szerzej na ten problem, wtedy wszystko było bardzo skomplikowane i dwuznaczne…”. Jest to tam wykluczone.
W odniesieniu do Europy Wschodniej nagle okazało się, że jest to dopuszczalne. Jest to jednak również niebezpieczne dla tych, którzy to inicjują. Ponownie: wynikiem wojny jest kompleks fabuł. I jeśli zacznie się dokonywać rewizji jednej z nich, a mianowicie oceny moralnej i moralno-politycznej, to prędzej czy później pojawią się inne, aż do kwestii terytorialnej.
A w Europie Zachodniej dość aktywnie umacniają swoje pozycje te siły, które w niewielkim stopniu, ale nadal są zakorzenione w skrajnych prawicowych siłach lat 30. ubiegłego wieku, które faktycznie doprowadziły do tej wojny.
Władimir Putin, przemawiając w Izraelu na forum w Jad Waszem 23 stycznia tego roku, powiedział, że kraje założycielskie ONZ – 5 mocarstw – są szczególnie odpowiedzialne za zachowanie cywilizacji, i zaproponował zorganizowanie spotkania szefów państw – stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ w dowolnym kraju, w dowolnym pasującym im miejscu na świecie – i omówienie „nowego życia”.
Może to być nowa Jałta, nowa konferencja pokojowa na temat nowego ładu światowego, czy zmodyfikujemy ONZ?
— Zawsze istnieje potrzeba modyfikacji ONZ, ponieważ ONZ jest żywym organizmem, co powinno być odzwierciedleniem globalnej sytuacji jako całości. ONZ jest często nazywane biurokratyczną organizacją, żyjącą według własnego programu, i niestety jest w tym trochę prawdy, jeśli weźmiemy pod uwagę cały ten wielki konglomerat instytucji oenzetowskich. A to prędzej czy później doprowadzi do upadku autorytetu i utraty unikalnego mechanizmu ONZ. Ale nie oznacza to, że istnieje potrzeba, a nawet możliwość porzucenia samego rdzenia. Dlaczego Putin to oferuje? Nie sądzę, aby rosyjski prezydent był tak naiwny, że wierzy, iż nowa Jałta jest możliwa.
„Jałta” jest wynikiem wojny. Teraz tego nie ma i mam nadzieję, że nie będzie. Dlatego chodzi właśnie o to, że przy wszystkich zmianach, jakie zaszły w świecie, przy całej różnorodności procesów, które obserwujemy, nie ma alternatywy dla obecnych instytucji światowych i opierają się one właśnie na tym, że pięć głównych krajów wzięło na siebie szczególną odpowiedzialność. Nadały sobie przywilej, bo prawo weto jest przywilejem, a także wzięły odpowiedzialność.
Należy podkreślić, że ta zasada i ten element systemu ONZ nie zniknie. Wiele zależy przede wszystkim od stanowiska Stanów Zjednoczonych: czy prezydent Trump zechce uczestniczyć w takim spotkaniu w roku wyborczym. Ale jeśli spotkanie się odbędzie, będzie miało wielkie symboliczne znaczenie – mianowicie pokazanie ciągłości tradycji w polityce i dyplomacji. Wskazanie na ciągłość odpowiedzialności, która zachowała się, jest najważniejsze, jak rozumiem.
Jeśli to spotkanie zostanie zorganizowane i opracowany zostanie porządek obrad, pojawia się pytanie: jaka powinna być Rada Bezpieczeństwa i czym jest obecnie bezpieczeństwo – 75 lat od zakończenia ostatniej wojnie światowej? Co obejmuje? Oczywiście obejmuje nie tylko geopolitykę i równowagę strategiczną, ale także inne kwestie. Właśnie to należy omówić.
I omawiać powinni to ci, którzy byli u początków Organizacji Narodów Zjednoczonych. Czy to się uda, to kolejne pytanie.
Chciałbym zacytować wypowiedź dotyczącą Chin przewodniczącego Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Wolfganga Ischingera: „Chiny w trakcie swojego wzrostu nie stały się częścią liberalnego systemu międzynarodowego, jak wszyscy mieliśmy nadzieję, i rozwijają się we własnym kierunku z dala od Zachodu. Wszystko to ma wpływ na nasze bezpieczeństwo”. Oczywiste jest, że oczekiwania Europy nawet w zasadzie nie mogły okazać się słuszne zarówno wobec Chin, jak i Rosji. Dlaczego Europejczycy mieli tak wysokie oczekiwania?
— Zawyżone oczekiwana były od dawna, bo ogólnie świat zachodni wychodził z założenia, że wszyscy przyjdą do jednego wspaniałego pałacu, w którym mieszkają inteligentni ludzie zwani „liberalnymi demokratami”.
Chiny, które gwałtownie rozwijały się ekonomicznie, stawały się odnoszącą ogromne sukcesy gospodarką kapitalistyczną, wobec której żywiono szczególne nadzieje. Istnieje dogmat, że rozwój gospodarczy, gospodarka rynkowa i tworzenie się klasy średniej nieuchronnie prowadzą do zapotrzebowania na liberalną demokrację. Tak się nie stało. Nie tylko w przypadku Chin, ale przede wszystkim z nami. Chiny rozwijały się zupełnie inaczej.
Teraz to uznano. Teraz, właściwie mówiąc, świat zachodni nastawiony jest na konfrontację z Chinami. Ameryka już, a Europa miota się, ale na razie nie wie, jak ma się zachować.
Dlatego Monachijska Konferencja, z całym szacunkiem, jak zawsze stwierdza fakty, które od dawna są wszystkim znane. To jest ich specyfika.
Co dalej zrobi Europa?
— Teraz nie ma szczególnie wysokich oczekiwań. Europa sama się o siebie zatroszczy. I nie tylko Europa. Trump odegrał już swoją historyczną rolę: zostanie czy nie na drugą kadencję, to, w związku z czym historia powołała go na to stanowisko, już się dokonało. Każdy za siebie to zasada, którą ogłosił Trump.
Bez względu na to, czy chcą tego Europejczycy, Rosjanie, Chińczycy i inni, jeśli Stany Zjednoczone zaczną kierować się tą zasadą, a jest to jedna czwarta światowej gospodarki i lwia część światowej siły militarno-politycznej, to reszta po prostu nie ma wyboru. Będą zmuszeni się temu podporządkować.
W przypadku Europy jest to dodatkowo spowodowane tym, że model integracji europejskiej znajduje się w kryzysie, wymaga transformacji, po prostu się wyczerpał. Nie w tym sensie, że był zły, po prostu osiągnął swoje cele w takiej formie, w jakiej istniał, ale na nowym etapie potrzebne jest coś innego. Zajmie to dużo czasu, energii i nie jest jeszcze jasne, w jakim kierunku się to rozwinie. Dlatego Europa daleka jest od oczekiwań wobec Chin, Rosji lub USA. Europa sama się o siebie zatroszczy.
I wracając do początku rozmowy. Tak zwane „wojny pamięci” są bardzo ważne, ponieważ jest to kwestia własnej tożsamości. Jedną z opcji jest próba budowania przez Polskę tożsamości, na przykład na konfrontacji z Rosją. Inną opcją jest próba budowania tożsamości na jakiejś niezależnej bazie – Europie, która jest konsolidowana przez pewne historyczne społeczności. Ale jak dotąd wydaje się, że tak nie jest.
Nie pozostało ideologii jako takiej. Wyczerpała się, jak znaczna część tego, co odziedziczyliśmy po XIX i XX wieku. Wszyscy spoglądają wstecz i próbują instrumentalizować przeszłość dla obecnych celów. A przeszłość jest bardzo niebezpieczną substancją. Dotyczy to nie tylko Europy, ale także Rosji.
Dziękuję za rozmowę.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...