Poglądy głoszone przez pierwszego wybranego w wyborach powszechnych i bezpośrednich polskiego prezydenta na wiele spraw mogą wydawać się dość oryginalne, egzotyczne, ale też niespójne.
Do niegdysiejszego lidera „Solidarności” wszystkie należące do establishmentu opcje polityczne odnoszą się dziś z rezerwą.
PiS czyni to z wiadomych względów; m.in. ludzkiej małości i małostkowej mściwości prezesa tej partii, opluwającego dziś człowieka, dzięki któremu w polityce polskiej w ogóle on i jego brat się znaleźli. Większość parlamentarnej opozycji uważa Lecha Wałęsę za nieprzewidywalnego, a do tego – o zgrozo! – łamiącego kanony poprawności politycznej.
To polityczne wyobcowanie na krajowym podwórku daje dziś paradoksalnie Wałęsie status niezależnego, patrzącego nieco z boku obserwatora i komentatora nie stroniącego od barwnych i specyficznych sformułowań.
W ostatnich miesiącach Lech Wałęsa porusza regularnie problematykę relacji polsko-rosyjskich, robiąc to w sposób odległy od obowiązującego w polskiej polityce szablonu. Już sam ten fakt sprawia, że warto pochylić się nad jego wypowiedziami, niezależnie od tego, jak oceniamy proponowane przez niego rozwiązania.
Były prezydent nie obawia się tego robić w mediach rosyjskich, które w ostatnim okresie regularnie przeprowadzają z nim wywiady. Wydawać by się mogło, że to nic nadzwyczajnego, jednak pamiętać musimy, że każdy, kto wypowiada się dla tamtejszych stacji telewizyjnych i gazet, naraża się na niewybredne ataki tych, którzy dziś roszczą sobie w Polsce prawo do ustanawiania norm i standardów debaty publicznej.
W minionych latach doświadczył tego śp. Kornel Morawiecki, teraz kolej na Wałęsę. Tu jednak pojawia się problem związany z jego statusem. Oczywiście, środowiska PiSowskie z lubością przedstawiają go niemal jako „agenta wpływu” Moskwy. Ale już trudniej przychodzi to środowiskom liberalnym, dla których wykładnią jest „Gazeta Wyborcza”. Po pierwsze, uznawały one przez lata byłego prezydenta za ikonę, nie bez racji zresztą. Po drugie, próbowały wykorzystać go w kampaniach wyborczych obecnej opozycji w roli autorytetu, choć nie do końca im się to udało. Ze strony tych środowisk wypowiedzi Lecha Wałęsy na temat stosunków Warszawa – Moskwa z reguły zatem się przemilcza.
Niezależnie od tego, jak oceniamy dorobek Lecha Wałęsy w polskiej polityce, przyznać musimy, że jest to postać o statusie żywej legendy. Wprawdzie nie przeprowadzono na ten temat kompleksowych badań, ale zaryzykować można bez obaw twierdzenie, że niegdysiejszy przywódca „Solidarności” jest istotną częścią marki „Polska” na szczeblu globalnym, prawdopodobnie jedynym dziś powszechnie rozpoznawalnym na świecie żyjącym Polakiem.
Jego słowa, choć często nie do końca precyzyjne, mają więc swoją wagę. Ostatnie jego wypowiedzi dla rosyjskich mediów zrobiły znacznie więcej dla redukowania pojawiających się w Rosji pierwszych symptomów polonofobii niż tysiące artykułów i wywiadów z polskimi dysydentami i ekspertami.
Warto też pamiętać, że faktycznie w latach 90-tych to właśnie Lech Wałęsa wychodził z propozycjami niekonfrontacyjnego ułożenia stosunków międzynarodowych w Europie Środkowej i Wschodniej. Nie dołączył wtedy do znajdujących się dziś w PiSie entuzjastów bezwarunkowego, dogmatycznego podporządkowania polskiej polityki zagranicznej Waszyngtonowi.
Znamienne jest przeciwstawianie jego ówczesnej polityki posunięciom wynoszonego dziś przez rządzących na piedestały Jana Olszewskiego, prawdopodobnie jednego z najgorszych polskich szefów rządu sprzed czasów rządów partii Jarosława Kaczyńskiego. Niektóre z ówczesnych pomysłów Wałęsy mogły doprowadzić do całkowicie innej relacji na linii Warszawa – Moskwa, do przyjęcia modelu niekonfrontacyjnego. Szanse pogrzebane zostały wraz z forsowanym przez obie strony ówczesnego podziału postkomunistycznego wstąpieniem do NATO w 1999 roku.
Próby dyskwalifikacji obecnych wypowiedzi Lecha Wałęsy przez tych, którzy uznają go za promotora neoliberalnej transformacji (poniekąd, nie bez racji), człowieka o zapędach autorytarnych (bardzo stonowanych zresztą, w porównaniu z obecnym kierunkiem ewolucji reżimu) czy wreszcie współpracownika takich czy innych służb (dyskredytacja ad personam) wyglądają dość niezbornie i są szkolnym przykładem błędu prezentyzmu.
Wałęsa, jak zresztą i my wszyscy, nie mógł przewidzieć skutków niektórych działań i ruchów podejmowanych przez niego bez mała 30 lat temu. Podobnie, jak nie mógł przewidzieć, że wciągnięcie przez niego do krajowej polityki braci Kaczyńskich będzie miało po latach tak opłakane dla kraju skutki.
Strona rosyjska powinna poważnie zastanowić się nad zaproszeniem polskiego noblisty na obchody zakończenia II wojny światowej. Rzecz jasna, Lech Wałęsa żadnych przełomowych rozmów by tam nie przeprowadził; wszyscy zdają sobie w Moskwie sprawę, że jest jednym z czołowych przeciwników reżimu Kaczyńskiego, o czym on sam wspomina na każdym kroku. Byłby to jednak gest symboliczny, pozbawiony wymiaru bieżącego, ale istotny z punktu widzenia pokazania woli dialogu z tymi w Polsce, którzy chcą z Rosją rozmawiać o współpracy.
Pozostaje jedynie pytanie, na ile jeszcze w Moskwie komuś na takim geście wobec Polaków zależy. Coraz częściej bowiem pojawia się tam realistyczna ocena oparta na przekonaniu, że nie ma sensu rozmawiać z tymi, którzy w żadnym stopniu nie dostrzegają możliwości zrobienia wspólnych interesów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz