Kult tzw. żołnierzy wyklętych, za którego początek odpowiada prezydent Bronisław Komorowski, PO i wszyscy, którzy w 2011 r. głosowali za ustanowieniem Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, a za którego rozpętanie do niebotycznych rozmiarów, odpowiada IPN i PiS, jest rzeczą wyjątkowo szkodliwą.
Odnosi się to szczególnie dla ludzi młodych, którym jako wzorzec wskazuje się negację rzeczywistości i bezsensowną śmierć na stosie ofiarniczym w myśl „Pierwszej brygady”: „na stos rzuciliśmy nasz życia los”’. Z tym, że dla pierwszobrygadowców była to tylko metafora, a oni sami doskonale się po zamachu majowym odnaleźli na wszelkich stanowiskach w Polsce, zaś wyklęci po 1945 r. nie osiągnęli nic, przegrali wszystko.
Taki ma być wzorzec patriotyzmu dla współczesnej młodzieży, wyhodowany przez starzejących się byłych opozycjonistów, których, gdyby ich rodzice działali wg tego wzorca, nie byłoby na świecie. W kult ten wmanewrowali się jak dzieci tzw. młodzi narodowcy, którzy nawet nie widzą jak PiS po mistrzowsku ich rozegrał i prowadzi na silnie trzymanej w dłoni smyczy.
Okazuje się, że to kult jako taki, mit, legenda, jest wyrazem polskiej narodowej myśli politycznej. Niestety, muszę młodych narodowców zmartwić – w tradycji myśli endeckiej na kult i mity historyczne, na romantyczne uniesienia i patos patriotyczny nie ma miejsca. To endecy m.in. redefiniowali polskie priorytety (myśl zachodnia zamiast ciągłego spoglądania na wschód), to endecy z Dmowskim na czele zwalczali bezsensowny czyn zbrojny i odrzucali powstania ofiarnicze jako metodę walki o niepodległość, a nawet się dwukrotnie czynnie przeciwstawili wybuchowi takich powstań, w 1905 i 1914 r. To endeccy historycy i publicyści obalali mity historyczne, to wreszcie endecy walczyli z wynaturzonym kultem Piłsudskiego.
Nie będę tego wszystkiego dowodził po raz n-ty. Jeśli młodzi narodowcy chcą poznać prawdziwe oblicze Narodowej Demokracji mają do tego biblioteki (także cyfrowe) i niezwykle bogatą literaturę krytyczną. Za rączkę nikt nikogo prowadził nie będzie. Trzeba własnego wysiłku intelektualnego, a uznaną prawdą jest, że kult, mit i legenda takowego wymagają w najmniejszym stopniu albo wcale.
Ale kult ten jest szkodliwy również dlatego, że w sposób skandaliczny dzieli Polaków i polskich obywateli. W swej bezwzględności uznaje on tylko racje wyklętych, wszyscy inni byli zdrajcami albo tchórzami. Niszczyć, to przesłanie kultu wyklętych. Zatem ci, którzy odbudowywali Polskę po 1945 r., którzy budowali, tworzyli uniwersytety, zagospodarowywali Ziemie Odzyskane, to zdrajcy i tchórze. Jedynymi patriotami byli wyklęci.
Trzeba mieć świadomość praktycznych implikacji takich założeń kultu wyklętych. W moich rodzinnych Pabianicach w dzień wyzwolenia (tak, wyzwolenia; w ten sposób było to powszechnie odbierane wówczas, a historię należy opowiadać z uwzględnieniem okoliczności czasu i miejsca a nie tworzyć ją post factum wg założeń ideologicznych), Niemcy przeprowadzili nalot. Niezbyt intensywny, ale wystarczyło, żeby bomby trafiły fabrykę Kindlera (wcześniej, co się dało wyrwać z posadzek, Niemcy wywieźli uciekając z Pabianic).
Pracownicy fabryki, w tym mój Dziadek, bez oglądania się na dyspozycje przez kilka tygodni odgruzowywali fabrykę, aby jak najszybciej ją uruchomić. Spali na miejscu, a żony, matki, siostry i dziewczyny donosiły im pożywienie. Wg logiki kultu wyklętych bez wątpienia zdradzili! Przyczynili się przecież pozytywnie tzw. państwu komunistycznemu (kolejny koszmarek ideologiczny współczesnej narracji historycznej).
Powinni zamiast odbudowywać, przeciwnie, dokonywać aktów sabotażu, aby fabryka była wyłączona jak najdłużej z produkcji na rzecz „komunistów”. Świat nauki zamiast odradzać uniwersytety, tworzyć nowe, powinien wycofać się do podziemia lub czynnie dezorganizować istniejące szkoły wyższe. Ci, którzy zasiedlali i zagospodarowywali Ziemie Odzyskane powinni w ogóle tam nie jechać, pozostawić spaloną ziemię samej sobie, powinni gardzić podarunkiem Stalina i z honorem go odrzucić.
Jest to droga prowadząca donikąd, sprowadzająca się, gdyby potraktować ją dosłownie, do śmierci narodu na stosie ofiarniczym w imię nienawiści do komunizmu, Polski Ludowej i ZSRR (w dowolnej kolejności). Droga nie do przyjęcia, nie tylko dla tradycji endeckiej, ale i dla każdego zdroworozsądkowo myślącego Polaka.
Propaganda wyklętych to niebezpieczne zachwianie zmysłu moralnego – usprawiedliwia się zabójstwa komunistów i ich rodzin, lub tylko domniemanych komunistów i ich rodzin. Dowódca a choćby i podoficer wyklętych staje się panem życia i śmierci. Czy naprawdę nie jest niczym złym zabijanie z zimną krwią pracowników spółdzielni wiejskich, zwykłych robotników, choćby należących do PPR, także zwykłych milicjantów, czy chłopów biorących upragnioną ziemię z reformy rolnej?
A iloma likwidacjami wysokich oficerów MBP i UB mogą się pochwalić wyklęci? Zabijając zwykłych ludzi chcieli obalić ustrój? Co więcej, zabicie komunisty jest traktowane jak zabicie Żyda w III Rzeszy lub jak zabicie zwierzęcia – bez refleksji moralnej, bez jakiejkolwiek refleksji.
Czy tak postępują ludzie odwołujący się do dziedzictwa Konecznego, myśli łacińskiej i chrześcijańskiej, która nie rozróżnia między swoim a nie swoim?
A współczesne rozdrapywanie ran (marsze w Hajnówce) i nastawianie negatywnie do państwa jednej z najbardziej przychylnych Polsce i w dużej mierze zasymilowanej mniejszości białoruskiej? Jest to najczystsza głupota polityczna o szkodliwości, której dziś młodzieńcy o mentalności sztubackiej nie są sobie w stanie wyobrazić. A przecież jest jeszcze istotny aspekt tłumaczenia przez IPN zbrodni dokonanej na wsiach białoruskich przez wyklętych, zupełnie na wzór ukraińskich instytucji, historyków i polityków usprawiedliwiających zbrodnie UPA na Polakach.
Chora propaganda wyklętych…
uderza także w samych wyklętych. To narzucanie i bezwzględność budzi naturalny sprzeciw. Ofiara polskich patriotów złożona w ubeckich katowniach i sfabrykowanych procesach przestaje mieć znaczenie. Nie mówiąc już o tym, że przestaje mieć znaczenie walka Armii Krajowej, NOW, BCh i innych w czasie wojny.
Nie tylko w zapomnienie poszła walka Berlingowców – głównie zesłańców, kresowiaków i byłych akowców, którzy zdobywali dawne ziemie piastowskie i własną krwią stawiali na nich na nowo polską pieczęć, ale coraz mniej ludzi, w tym krzyczących zwolenników kultu wyklętych, wie też cokolwiek o czynie zbrojnym Podhalańczyków, Wojska Polskiego w kampanii francuskiej, Karpatczyków, II Korpusu, dywizji Maczka, brygady Sosabowskiego, czy polskich marynarzy i pilotów (poza może Dywizjonem 303 ze względu na filmy). Wreszcie, w narracji o wyklętych nie ma miejsca nawet na wzmiankę o politycznej walce PSL w latach 1945-47.
Czy dzisiejsze krzyki ludzi uważających się za narodowców, którzy są przesiąknięci myślą romantyczną i wielbią bezsensowny, ofiarniczy „czyn” wyklętych, to głos myśli endeckiej? W najmniejszym stopniu! Zupełnie nie biorą oni pod uwagę kilkudziesięciu lat historii powojennej Polski i myślą kategoriami lat 1945-47, wyolbrzymionymi dzisiaj, gdyż większość ówczesnych narodowców (nawet tych później prześladowanych i zamordowanych) i ogółu narodu, uważała, że należy odbudowywać, budować, uczyć się i pracować dla Polski (endecy – prof. Stefan Dąbrowski, pierwszy rektor UAM Poznaniu po wojnie, we wrześniu 1945 r. został przewodniczącym Komitetu Budowy Pomnika Wdzięczności Oswobodzicielom, prof. Zygmunt Wojciechowski i jego ekipa Instytutu Zachodniego, która weszła do ministerstwa Ziem Odzyskanych, prof. Władysław Konopczyński, prof. Feliks Koneczny, którzy dopóki im pozwalano, uczyli na UJ, prof. Karol Stojanowski, który wydawał po 45 r. broszury z dotacji ministerialnych, Ludwik Christians pierwszy po wojnie prezes PCK, prof. Bohdan Winiarski, sędzia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości z nadania już Polski Ludowej, czy wreszcie płk Eugeniusz Kerner, dowódca jednego z pułków Brygady Świętokrzyskiej, który wstąpił do ludowego WP, prześladowany w latach 1947-49, po 1956 r. awansowany do stopnia gen. bryg.; to tylko cząstka z morza przykładów).
Tak, prawdziwym bohaterstwem i zasługą było wówczas pracować dla Polski, która w końcu jednak miała swoje pozytywy w postaci epokowego powrotu na linię Odry i Nysy, a także w postaci monoetnicznego społeczeństwa. Tylko nie posiadający żadnej wiedzy historyczny analfabeta może sądzić, że dziedzictwem Narodowej Demokracji i samego Dmowskiego (który alergicznie reagował na wszelkie konspiracyjne próby zbrojne) po 1945 r. mogli by być wyklęci ze swoim etosem walki do końca, najlepiej zakończonej śmiercią.
Dzisiejsze zapatrzenie narybku ruchu narodowego w wyklętych to kpina z historii ND, a jednocześnie dowód na to, jak głęboko siedzi w nas tragiczna tradycja bezsensownego czynu zbrojnego. Liczą się tylko wyklęci, wyklęci wszystko i wszystkich przesłaniają. Margines historyków ma odwagę się temu przeciwstawić, inni, tchórzą z powodów konformistyczno-oportunistycznych.
Naturalnie, o historii, zwłaszcza polskiej, jest mówić trudno, znaleźć rozwiązanie dla ostro spolaryzowanych stanowisk jeszcze trudniej, ale myślenie kategoriami nienawiści i podziałów nie może być programem ani na teraz ani na przyszłość. Trzeba szukać rozwiązań ze złotym środkiem będącym celem ostatecznym, może nieosiągalnym, ale do którego należy zawsze dążyć.
Wydaje się, że krokiem na tej drodze jest propozycja red. Pawła Dybicza z tygodnika Przegląd, syna akowca i zesłańca, który zaproponował w miejsce Dnia Żołnierzy Wyklętych, ustanowienie Dnia Pamięci Ofiar Wojny Domowej.
Zabierają nam młodzież
Na niedawnym spotkaniu w Łodzi p. Magdalena Ziętek-Wielomska w rozmowie ze mną wyraziła opinię, że do młodych narodowców powoli dochodzi świadomość jałowości kultu wyklętych, że następuje w nich przemiana pod tym względem itd.
Bardzo chciałbym podzielać ten pogląd. Być może są środowiska młodych, które to zauważają, ale wobec nachalności i bezwzględności propagandy boją się wyartykułować swój pogląd w jawnej kontrze do obowiązującego. Jako starszy kolega życzę im jak najlepiej, przede wszystkim wytrwania w prawidłowym myśleniu i w słusznej refleksji.
Niestety, kolejne marsze i niektóre wypowiedzi, jakie oglądałem lub czytałem przy okazji ostatniego Dnia Pamięci Wyklętych, nie nastrajają optymistycznie. Wręcz przeciwnie, wniosek jest bardzo pesymistyczny i sprowadza się do stwierdzenia, że wyznawcy romantyczno-powstańczej wizji polskości zabierają nam młodzież panując niepodzielnie nad jej umysłami.
Nawiasem mówiąc, moje krytyczne wypowiedzi internetowe o wyklętych spotkały się z akceptacją jedynie starych kolegów-narodowców, ludzi, o których wiedziałem, że podzielają mój pogląd. Młodzi pozostali w amoku.
Nie ma sensu omawiać tych wszystkich wystąpień. Są one podobne jak dwie krople wody. Czarna wizja Polski po 1945 r. „najczarniejsze chwile”, „powstanie antykomunistyczne”, „brak alternatywy dla oddania życia za Ojczyznę”, „atak na polskie patriotyczne świętości”, „dla prawdziwego Polaka wyklęci zawsze będą bohaterami” (ach, to młodzieńcze przekonanie o prawie do wydawania opinii ostatecznych!), „kult niepodważalny”, „dogmat”.
Cóż, o dogmatach historycznych na nieco innym kierunku pisał Jędrzej Giertych: „Obowiązuje w naszym narodzie swoista ortodoksja: wolno jest myśleć i działać tylko tak; nie wolno jest myśleć i działać inaczej. Coś jak w partii komunistycznej”.
Tak, wyznawcy kultu wyklętych nawet nie zdają sobie sprawy jak blisko im do innych kultów narzucanych w różnych ustrojach totalitarnych. Najzabawniejszym argumentem użytym przesz młodego adepta ruchu narodowego było jednak powołanie się na śp. prof. Bogusława Wolniewicza (!), znanego radykalnego krytyka nie tylko polskich powstań, ale i czynu wyklętych. Mogę tylko domyślać się, że ten młody człowiek po prostu nie zna zdania Profesora. Warto je zatem przytoczyć, choćby w postaci krótkiego cytatu z jednego z wykładów internetowych:
„Był to heroizm [wyklętych – AŚ] tragicznie bezsensowny, czym bowiem byli? byli dalszym ciągiem powstania warszawskiego, które samo w sobie było też zrywem tragicznie bezsensownym; wyklęci chcieli prowadzić powstanie dalej, liczyli przy tym, zupełnie bezpodstawnie, na wybuch trzeciej wojny światowej; nie rozumiejąc, że świat idzie w innym kierunku i że nie jest w ich mocy ten kierunek świata zmienić; żołnierze wyklęci to była polityczno-militarna utopia, ich tragiczna walka jest przejawem nie tylko heroizmu, ale i zaślepienia i niesubordynacji; taki przykład nie powinien być wzorem dla nikogo; powinien być przestrogą przed naszą polską lekkomyślnością i sobiepaństwem; ofiara tych żołnierzy była bezcelowa i w tym jej przeraźliwy tragizm; oddali swoje młode życia na próżno; czy mamy takie gesty ponawiać?
Zbyt lekko szafowano u nas w imię patriotyzmu polską krwią, lekko i nieodpowiedzialnie; z tym trzeba raz na zawsze skończyć, a już na pewno nie należy takich gestów gloryfikować; trzeba je tylko pamiętać i opłakiwać”.
Nie spodziewam się, że napompowani patosem dogmatu wyklętych młodzi koledzy cokolwiek zrozumieją z tego. W razie czego znajdą pewnie proste wytłumaczenie – oto, prof. Wolniewicz był niegdyś w PZPR. Prawda, że proste? I nie wymaga wysiłku!
Niestety, milczy albo wspiera kult wyklętych polski Kościół. Nie miejsce tu na wspominanie afirmacji państwowości polskiej po 1945 r. przez prymasa Wyszyńskiego. Pisałem o tym kiedyś – kto chce, sobie znajdzie. Nie miejsce na opisywanie wielkiego wysiłku twórczego Kościoła w celu ugruntowania polskości na Ziemiach Odzyskanych (w czym, nie w formalnym sojuszu, ale de facto, Kościół szedł ręka w rękę z władzą).
Dzięki archiwom cyfrowym znalazłem wymowne zdjęcie z 22 lipca 1946 r. w Krakowie. Oto książę kard. Adam Sapieha święci sztandar 16 „kołobrzeskiego” pułku piechoty WP, zaś gen. Mikołaj Prus-Więckowski dekoruje go orderem Virtuti Militari. 22 lipca! Czy to także tchórze i zdrajcy, którym zabrakło patriotyzmu?
Czy budowa neoendecji?
Przy okazji Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych doszło do zadziwiającej sytuacji. Oto premier, historyk Mateusz Morawiecki powołuje się na Dmowskiego celem podparcia kultu wyklętych! Oczywiście merytorycznie, jest wyjątkową bezczelnością ze strony bankowca/historyka M. Morawieckiego podpieranie czysto romantycznego, straceńczego kultu wyklętych Romanem Dmowskim.
Rzekomo Dmowski zdaniem Morawieckiego „mówiąc o walce o niepodległość, podkreślał, że w tej walce nie ma miejsca na kompromisy. Albo zwyciężamy, albo giniemy”. Jest to w sposób oczywisty zdanie wyjęte z kontekstu i użyte w celu manipulacji przesłaniem endeckim.
Owszem Dmowski powiedział np. w „Polityce polskiej i odbudowaniu państwa” (t. 2, wydanie częstochowskie, 1937, s.339-340), że: „gdy idzie o kwestie granicy żaden kompromis nie jest możliwy między dwoma narodami, Niemcami a Polską. To zagadnienie musi otrzymać albo rozstrzygnięcie polskie (…) albo rozstrzygnięcie niemieckie, tj. zagrodzenie Polsce przez Niemcy dostępu do morza, otoczenie Polski posiadłościami niemieckimi z zachodu i z północy, ostateczne ujarzmienie Polski strategicznie pozostającej na łasce Niemiec, politycznie od nich uzależnionej i tą drogą skazanej na stopniową zagładę”.
Dmowski nie nawoływał do walki na śmierć i życie w czasie I wojny światowej, w czasie inwazji bolszewickiej, w czasie zamachu majowego. Przeciwnie, ważył sądy i szukał odmiennych rozwiązań.
W liście do Aleksandra Skarbka z 17 sierpnia 1919 r. pisał o wielu możliwych wariantach w przypadku losu Galicji Wschodniej, uważając, że jeżeli nie wywalczymy tego, czego chcemy, należy przyjąć to, co nam dadzą, łącznie z uznaniem autonomii.
Znana powszechnie jest awersja Dmowskiego do słynnego wersetu „Warszawianki” „wstań Ojczyzno, skrusz kajdany, dziś twój tryumf albo zgon”. Dmowski nie dopuszczał do siebie nie tylko zgonu Polski, ale i tego, że ktoś inny może koniec Polski dopuszczać jako efekt działania politycznego. Dotąd zresztą piłsudczyzna atakowała Dmowskiego za uleganie Rosji, walkę o autonomię a nie o niepodległość, a w skrajnych przypadkach o nawoływanie do całowania kopyt koni kozackich.
A tu nagle Morawiecki podpiera kult wyklętych Romanem Dmowskim!
To tak jakby uznał Władysława Studnickiego za orędownika sojuszu z Rosją lub tegoż Dmowskiego za wyznawcę kultu powstań XIX-wiecznych. Ki diabeł? Moim zdaniem nie jest to żaden przypadek. W końcu od pewnego czasu mówi się, że prawdziwym narodowcem jest Antoni Macierewicz, człowiek opętany nienawiścią do Rosji, który w swoich wywodach przekonuje, że prawdziwą endecją była Brygada Świętokrzyska, „najbardziej antyrosyjska formacja polska”.
P. Macierewicz, którego poglądy prometejskie, romantyczne i piłsudczykowskie na politykę wschodnią znane są od lat 70-tych, od podpisywania wspólnych manifestów nie mających absolutnie nic wspólnego z myślą Narodowej Demokracji wespół z Adamem Michnikiem i Jackiem Kuroniem, próbuje ogłupić młode pokolenie Polaków zainteresowane ruchem endeckim i urobić je w obcej ideologii, ale pod szyldem endeckim.
Poważne wątpliwości budzi też powołanie Instytutu Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego pod kierownictwem byłego senatora PiS prof. Jana Żaryna. Wszak droga jaką wybrał Żaryn, to funkcjonowanie na marginesie bezwzględnie dominującego nurtu piłsudczykowskiego w PiS.
W wypowiedziach profesora z 21 i 28.02 odnoszących się do tworzącego się Instytutu stwierdził on m.in., że „PiS jest próbą syntezy między tym co najlepsze u Piłsudskiego, chadecji i Narodowej Demokracji” (dowodem ma być wspomnienie w przemówieniu na 11 listopada 2018 r. Dmowskiego przez Andrzeja Dudę), „polityka historyczna Dobrej Zmiany polega na tym, żeby żadna ze stron nie zawłaszczyła historii” (?). Zapowiedział niemniej, że instytut nie będzie wykorzystywany do bieżącej walki politycznej. Zobaczymy.
Dla mnie sytuacja jest co najmniej zastanawiająca. Przy panowaniu przez PiS nad umysłami młodych narodowców, premier rządu ni stąd ni zowąd robi z Dmowskiego patrona wyklętych, a rząd wprost ideologicznie nawiązujący do Piłsudskiego i sanacji, tworzy przy pomocy swego sztandarowego narodowca Instytut Myśli Narodowej.
Nie ma przypadku. Za czasów współpracy p. Macierewicza z Michnikiem i Kuroniem, Michnik twierdził, że wiele było dobrego w endecji tylko trzeba coś zrobić z antysemityzmem. Dziś jest dla mnie jasne, że działania pisowskiej neosanacji zmierzają do powołania kontrolowanej neoendecji, która będzie mogła nawet wielbić źle widzianą na zachodzie Brygadę Świętokrzyską, byle tylko „coś zrobić” z tym okropnym testamentem politycznym Dmowskiego w postaci zagadnienia głównego polskiej polityki – ułożenia stosunków z Rosją.
Nie ma najmniejszej wątpliwości, co do tego, że takie są intencje PiS, bo ta sprawa ich najbardziej boli. Narodowcy zaś rzucający choćby werbalnie – swój los na stos, pasują do roli imitacji rzeczywistej Narodowej Demokracji wręcz idealnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz