W obliczu zbliżającej się wielkimi krokami gospodarczej katastrofy rząd nie stoi biernie, co się zresztą chwali. W odpowiedzi na nowe wyzwania specjalny plan pomocowy dla przedsiębiorców, pracowników firm i całych branż dotkniętych kryzysem wywołanym koronawirusem, tak zwaną „tarczę antykryzysową”, przestawili premier Mateusz Morawiecki i prezydent (a przy okazji kandydat na prezydenta) Andrzej Duda.
Jako jednak, że politykom ufać nie wolno, nawet gdy przynoszą dary, przyjrzyjmy się nieco bliżej rządowym propozycjom.
Tarcza antykryzysowa to pakiet o wartości 212 mld zł złożony z pięciu „filarów”, z czego przedsiębiorców dotyczą pierwsze dwa.
Filar pierwszy, „bezpieczeństwo pracowników” skupia się na utrzymaniu ciągłości zatrudnienia i bezpieczeństwie socjalnym. W przypadku znacznego spadku obrotów państwo pokryje 40% wynagrodzenia do wysokości średniej krajowej, drugie ma pokryć 40% pracodawca a 20 % pracownik. Oznacza to przede wszystkim, że pracownicy zrobią co najmniej 20% mniej niż dotąd, lecz utrzymają pracę. Pracujący na umowach cywilnoprawnych mają dostać w przypadku utraty dochodu 2000 zł brutto.
Filar drugi – bezpieczeństwo przedsiębiorstw ma kosztować nas 73 mld złotych, które zostaną wydane na rożnego rodzaju gwarancje kredyty i pożyczki.
Choć na razie rządowa propozycja jest zbiorem ogólników już na tym etapie jedno widać kto może na niej skorzystać a kto nie. Największymi wygranymi będą duże przedsiębiorstwa, czyli w naszych realiach głównie międzynarodowe korporacje. To one uzyskają najwięcej. Jako jedyne mają potencjał by wykorzystać oferowane, preferencyjne instrumenty finansowe. Skorzystają także, podobnie jak mniejsze firmy, z obniżenia kosztów pracy.
Przy okazji kredytów i pożyczek jak zwykle obłowią się banki, co akurat nikogo dziwić nie powinno. Za dawnych czasów Edward Gierek, górnik z krwi i kości, dbał o sektor wydobycia naszego „czarnego złota” niczym rodzony ojciec. Dziś Mateusz Morawiecki, z krwi i kości bankier, co by nie zrobił, kolegów po fachu ukrzywdzić nie da.
Co nieco dostaną także maluczcy. Na rządowej propozycji zyskają niewątpliwie pracownicy zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych. W ich przypadku istnieje ścisła koherencja pomiędzy wykonana pracą a rezultatem finansowym (wynagrodzeniem). Dla wielu z nich wyłączenie całych sektorów gospodarki oznaczyłoby utratę wszelkich źródeł dochodu.
Znacznie mniej powodów do radości mają pracownicy zatrudnieni w ramach umów o pracę. Rysuje się przed nimi perspektywa czasowej utraty części zarobków, w zamian za stosunkowo mglistą możliwość utrzymania dotychczasowego miejsca pracy.
Na proponowanym pakiecie stosunkowo niewiele zyskają także mali i średni przedsiębiorcy. Na kondycję ich firm korzystnie wpłynie czasowe obniżenie kosztów pracy, co jednak w większości przypadków nie zniweluje strat wynikłych ze spowolnienia gospodarki czy wręcz wprost z obostrzeń stanu zagrożenia epidemicznego (np. zamkniecie części obiektów handlowych i gastronomicznych).
Samozatrudnieni, których rząd z uporem godnym lepszej sprawy traktuje tak samo jak innych przedsiębiorców, zostali w przedmiotowym pakiecie zwyczajnie pominięci. Będą oni nadal ponosić spore koszty (ZUS, czynsze, opłaty itp), pomimo prawdopodobnego znaczącego ograniczenia dochodów. Nie trzeba być więc prorokiem by przewidzieć, że potencjalne (i prawdopodobne) przedłużenie sytuacji nadzwyczajnej doprowadzi w krótkim terminie do masowego zawieszania bądź zamykania indywidualnych działalności gospodarczych. Tymczasem prosty i niezbyt kosztowny dla finansów publicznych gest – np. zawieszenie na 3 miesiące wszelkich danin publicznych dla mikro-przedsiębiorców, mógłby uratować dziesiątki tysięcy takich „maluchów”.
Największą wadą rządowego planu jest jednak całkowity brak finezji. Nie cała gospodarka ucierpi w jednakowy sposób na skutek obostrzeń związanych ze stanem zagrożenia epidemicznego. Nie cała padnie też ofiarą spodziewanego spowolnienia. Dla niektórych sektorów światowy kryzys może stać się wręcz szansą nowego wzrostu. Dlatego działania interwencyjne powinny być kierowane z chirurgiczną wręcz precyzją, tyko w miejsca gdzie są realnie potrzebne i w skali, która jest uzasadniona.
„Tarcza antykryzysowa” całkowicie ignoruje też dyferencjację gospodarki, jednakową miarę przykładając do przedsiębiorstw różnej wielkości. Tymczasem wsparcia (przy założeniu wspomnianych wyżej ograniczeń) potrzebuje głównie sektor MMŚP [mikro, małe i średnie firmy – admin], który jak przypomnę zatrudnia on blisko 70% ogółu pracujących sektora przedsiębiorstw i praktycznie w 100% znajduje się w polskich rękach.
W przeciwieństwie do dużych firm małe i średnie przedsiębiorstwa, których działalność została ograniczona na skutek decyzji politycznych, nie dysponują zasobami i zdolnością kredytową umożliwiającymi przetrzymanie kryzysu. Szczególne formy interwencji potrzebne są właśnie tym przedsiębiorcom, którzy zostali postawieni w niekorzystnej sytuacji gospodarczej na skutek interwencji państwa, bądź na skutek wynikłych z niej implikacji. Na przykład właścicielom punktów handlowych, hoteli, lokali gastronomicznych i innych przedsiębiorstw, które z dnia na dzień zostały zamknięte, zatem pozbawione dochodów, ale przecież nie kosztów.
Nadciągający kryzys zawsze niepokoi. Stanowi też jednak szansę. Bezwzględnie pokazuje nasze słabości, umożliwia więc ich eliminację. Dzięki niemu możemy stać się wydajniejsi, sprawniejsi, lepsi.
Rząd stanął przed nieoczekiwaną okazją usprawniania państwa. Uproszczenia i ograniczenia biurokracji, zwiększania efektywności aparatu administracyjnego. Nadania nowej dynamiki gospodarce, choćby poprzez wytworzenie większej przestrzeni dla przedsiębiorczych jednostek.
Niestety, najprawdopodobniej nic takiego się nie wydarzy. Zamiast tego otrzymaliśmy niewyraźną propozycje tarczy. Tarczy, która będzie chronić obecny, skostniały układ, która zamiast uzdrowić gospodarkę jedynie odłoży w czasie oczekiwany krach. By nie zmieniło się nic, przynajmniej tak długo jak to możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz