75 lat temu, 28 kwietnia 1945 roku został zamordowany przez komunistycznych partyzantów (a najpewniej z poduszczenia rządu brytyjskiego), wraz ze swoją kochanką Clarą Petacci, których zwłoki zostały potem zbezczeszczone przez powieszenie ich do góry nogami na stacji benzynowej w Mediolanie, Benito Mussolini.
Bez wątpienia był postacią największego formatu politycznego w całej, prawie 160-letniej już historii państwa włoskiego, acz zawdzięczał to niebywałej wręcz zmienności swoich pozycji politycznych: można rzec, że był arcymistrzem oportunizmu politycznego w skali światowej.
Zaczynał, jak wiadomo, na skrajnej lewicy, jako przywódca najbardziej rewolucyjnego skrzydła partii socjalistycznej (zawsze zdumiewało mnie spokojne przechodzenie nad tym do porządku dziennego przez tych naszych prawicowców, którzy jednocześnie nie przyjmują do wiadomości, że socjalizm młodego Piłsudskiego był o wiele łagodniejszy) oraz wojujący ateista, antyklerykał i literacki pornograf; potem, wraz z tworzeniem ruchu faszystowskiego, stopniowo przesuwał się na prawo, ale przecież zawsze odżegnywał się od reakcjonizmu (vide: odcięcie się od ideowego dziedzictwa de Maistre’a w „Doktrynie faszyzmu”).
Na pewno jego i partii faszystowskiej zasługą było zażegnanie niebezpieczeństwa rewolucji komunistycznej, z którym to zagrożeniem nie była w stanie poradzić sobie bękarcia i masońska monarchia liberalna i przeżarty zgnilizną korupcji parlamentaryzm.
Na jego dodatnie konto trzeba też zapisać mądrą i pronatalistyczną politykę rodzinną i społeczną oraz sponsorowany przez państwo rozkwit kultury.
Jeszcze większą – największą – zasługą Mussoliniego było zakończenie wojny państwa z Kościołem, przywrócenie, choć w skali terytorialnie mikroskopijnej, suwerenności doczesnej papieżowi, uznanie religii katolickiej za religię stanu, wraz z wynikającymi z tego konsekwencjami, takimi jak obowiązkowa nauka religii w szkołach i nierozerwalność małżeństwa. Nie należy jednak zapominać, że uczynił to z wyrachowania – aby móc skutecznie rządzić katolickim społeczeństwem – a nie z faktycznie przynajmniej prokatolickich przekonań.
Co gorsza, starał się jednocześnie ograniczać władzę rodzicielską w wychowaniu dzieci oraz równolegle patronował przekształcaniu się faszyzmu w rodzaj alternatywnej dla katolicyzmu religii politycznej na czele z jego osobistym kultem (ducismo) oraz statolatrią, co było było przejawem mentalności na wskroś neopogańskiej.
Wypaczony był także w państwie faszystowskim model korporacjonizmu – odgórnego, zetatyzowanego i zbiurokratyzowanego. Najgorsze i przesądzające o późniejszej katastrofie było związanie się z tym „okrutnym pajacem” (jak mówił mu D’Annunzio) Hitlerem, a ostatecznym – politycznym i moralnym – upadkiem żałosne „przywództwo” w marionetkowej Włoskiej Republice Społecznej, kiedy faszyzm powrócił do swoich socjalistycznych źródeł.
Co jednak najważniejsze, jak wynika z wydanej w 2015 roku książki ks. Ennia Innocentiego „La conversione religiosa di Benito Mussolini”, Duce zdążył przed śmiercią się nawrócić. Można więc żywić nadzieję, że jego dusza została uratowana przed potępieniem wiecznym.
Prof. Jacek Bartyzel
http://mysl-polska.pl
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz