W poprzednim numerze MP poddałem ostrej krytyce kult tzw. żołnierzy wyklętych, w konkluzji którego domagałem się innych wzorców powojennych zachowań patriotycznych dla, przede wszystkim, współczesnej polskiej młodzieży.
W istocie wzorców tych są miliony. To wszyscy ci, którzy dźwignęli Ojczyznę z bezprecedensowych zniszczeń wojennych.
Tak, miliony, od przedwojennych generałów, poprzez profesorów wyższych uczelni, inteligencję humanistyczną i techniczną aż po niewykwalifikowanego robotnika i chłopa. Jedynym możliwym do przyjęcia celem polskiego patrioty – każdego odcienia – mogło być po wojnie dźwignięcie Polski. To dosłowne – z ruin, ale i dźwignięcie kulturalne w warunkach zmienionej struktury społecznej (nie miejsce tu na podejmowanie tego tematu, ale jest w mojej opinii niemal pewne, że archaiczna już przed wojną pozostałość po szlachcie i arystokracji, nie odegrałaby po wojnie już większej roli także w warunkach powrotu do kraju władzy londyńskiej), upowszechnienie edukacji, ale i konieczności, konieczności zresztą zdecydowanie pozytywnej, połączenia problemu odbudowy kraju z jego uprzemysłowieniem.
Z całym należnym szacunkiem wszystkim ofiarom lat 1944-56, ofiarom – powiedzmy to do końca – rażących naruszeń prawa obowiązującego w powojennej Polsce, to właśnie wyżej wskazane problemy zaprzątały głowy milionów patriotów i tych, którzy z racji przymiotów intelektu myśleli o sprawach wielkich szeroko i długofalowo, ale i tej masy zwykłych a często i prostych ludzi, którzy nie ubierali bądź nawet nie potrafili ubrać swojego patriotyzmu w system myślowy, ale czuli instynktownie, że trzeba pracować dla jedynej Polski jaka jest.
W takich okolicznościach tamtego czasu budowanie dzisiaj kultu tych, którzy wyznając zasadę „wszystko albo nic”, w razie nie uzyskania wszystkiego widzieli kres swojej drogi w śmierci, jest nie tylko sprzeczne z interesem narodu, ale świadczy również o głębokim niezrozumieniu tego, czym wspólnota narodowa jest. Nie jest ona własnością jednego pokolenia w jego teraźniejszości, ale przeciwnie jest sztafetą pokoleń powiązanych nie tylko współodczuwaniem, ale i, przede wszystkim, odpowiedzialnością.
Każde bieżące pokolenie odpowiada wobec wszystkich pokoleń, które były przed nim, i które nastąpią po nim. Żadne nie ma prawa w imię nawet najszczytniejszych ideałów ryzykować dorobku pokoleń, ryzykować przyszłości narodu, a tym bardziej proponować samounicestwienie jako program polityczny.
Nieszczęścia XVIII wieku, zabory i degradacja Polski i Polaków z wyżyn mocarstwa do poziomu pariasów, doprowadziły do takiego wykolejenia i degeneracji polskiego myślenia, że uznano de facto samobójczą klęskę dokonaną wobec świata, za wyraz najwyższego patriotyzmu. Nie bójmy się tego powiedzieć, dopiero pozytywizm, idee Narodowej Demokracji i innych sił przeciwnych samobójczej polityce uratowały fizyczną egzystencję narodu polskiego przed zagładą.
I tak jak dramat „niepoczytalnego” powstania styczniowego uratował nas w 1905 i 1914 r., tak wyłom w polityce racjonalnej w postaci powstania warszawskiego, uratował nas w Polsce Ludowej przed nieodpowiedzialnymi zrywami.
Nie było żadnych powstań, ani antykomunistycznego w latach 1944-63, ani poznańskiego, ani grudniowego, ani po stanie wojennym, ani żadnych innych (choć dzisiejsi insurekcjoniści na siłę nazywają tamte protesty „powstaniami”). Rozsądek zwyciężył. Tym bardziej groźne dla naszej przyszłości jest dzisiaj budowanie kultów politycznych samobójców. Tragiczny przykład powstania warszawskiego pokazuje, że wyłomy w linii polityki zdrowego rozsądku są niestety możliwe.
Rzeczą, która może dziwić jest niewielki udział w tym wielkim dziele odbudowy powojennej osób związanych wcześniej czy to z rządem londyńskim, czy z Państwem podziemnym. Chodzi mi tu o ważne nazwiska. Mówię o regule, nie o wyjątkach. Generalnie w tych jakże ważnych ośrodkach polskiej władzy i myśli panowała w okresie wojny i tuz po niej zadziwiająca indolencja, paraliż myślenia i rozpoznania tego, co jest niezbędnie konieczne dla państwa i narodu w okolicznościach w jakich przyszło Polsce funkcjonować.
Negacja i trwanie w proteście, to nie jest polityka narodowa. Nie jest nią liczenie na niczym nie uzasadnione poparcie obcych i na sprokurowanie przez nich III wojny światowej w interesie polskim. To ułuda i ślepota polityczna. Kto należał do wyjątków?
W Państwie Podziemnym szef wywiadu i kontrwywiadu AK, piłsudczyk, płk Marian Drobik „Dzięcioł”, który w grudniu 1943 r. przedstawił w swoim memoriale iście proroczą wizję rozwoju sytuacji i działań jakie musi podjąć rząd londyński, aby pozostać podmiotem na arenie politycznej. Nikt go nie posłuchał.
Inni, to bez wątpienia czołowa postać polskiego Londynu, przewodniczący Rady Narodowej prof. Stanisław Grabski, pozostający poza strukturami obozu narodowego, ale wciąż odwołujący się do jego tradycji, prof. Zygmunt Wojciechowski i jego grupa „Ojczyzny”, także oczywiście Bolesław Piasecki oraz zapomniany dzisiaj gen. Bronisław Prugar-Ketling. To Jego postaci chciałbym poświęcić dzisiaj kilka słów.
Bronisław Prugar-Ketling urodził się 2 lipca 1891 r. w Trześniowie. Przed I wojną światową działał w Drużynach Bartoszowych na terenie powiatów sanockiego, brzozowskiego i przemyskiego. W czasie wojny w armii CK dostał się do niewoli na froncie wschodnim. Przez Murmańsk i Anglię przedostał się do Francji, gdzie wstąpił do Błękitnej Armii gen. Hallera. Dowodził batalionem w 2 Pułku Strzelców Polskich. Dosłużył się stopnia kapitana.
W okresie międzywojennym pełnił szereg funkcji w Wojsku Polskim. We wrześniu 1939 r. dowodził 11 Karpacką Dywizja Piechoty w składzie Armii „Karpaty”. Przedostawszy się do Francji został dowódcą 2 Dywizji Strzelców Pieszych, z która odbył kampanię francuską w 1940 r. Wraz ze swoimi żołnierzami przeszedł do Szwajcarii, gdzie przebywał do końca wojny w internowaniu. Dbał o morale żołnierzy i o ich edukację z myślą o przyszłej pracy da Polski. Zorganizował system szkolnictwa dla swoich żołnierzy począwszy od kursów zawodowych poprzez liceum i gimnazjum aż po studia wyższe, gdzie broniono nie tylko magisteria, ale i doktoraty i habilitacje. Rozwinął działalność kulturalną i wydawniczą.
Wydawał m.in. pismo „Odbudowa” – polski kwartalnik poświęcony odbudowie kraju”. Generał na bieżąco obserwował politykę rządu londyńskiego i w miarę upływu czasu stawał się wobec tej polityki coraz bardziej krytyczny. Jak pisze syn Zygmunt we wspomnieniowej książce (poglądy generała przedstawione niżej, na podstawie treści książki), generał z zaistniałych wydarzeń wyciągał logiczne wnioski, nie zawsze przyjemne i oczekiwane, ale realne, wyzute z marzeń i złudzeń. Bardzo krytycznie oceniał działania polityków i dowódców w Londynie.
Przeżył mocno śmierć gen. Sikorskiego i aresztowanie gen. Stefana Roweckiego. Przygnębiała go pogarszająca się sytuacja polityczna Polski. Niepokoiło nieustępliwe, negatywne nastawienie władz emigracyjnych do współpracy ze Związkiem Sowieckim oraz niezrozumiałe dla Anglików i Amerykanów upieranie się przy nienaruszalności granic wschodnich. Widział, że Polska staje się dla nich kłopotliwym sojusznikiem. Brak realizmu władz emigracyjnych uważał za wielki błąd prowadzący w ślepą uliczkę, z której nie będzie wyjścia.
Z goryczą patrzył na wybuch powstania w Warszawie. W 1945 r. przewidywał, że Amerykanie nie zaryzykują wojny z Rosją, gdyż społeczeństwo tego nie chce, a wojna oznaczałaby miliony ofiar, których Amerykanie w wojnie z Niemcami nie ponieśli m.in. poprzez zrzucenie głównego ciężaru pokonania III Rzeszy na barki Armii Czerwonej.
Po 8 maja 1945 r. Prugar-Ketling zdecydował, że jego miejsce jest w kraju. Miał w pamięci słowa, jakie skierował do niego w prywatnym liście gen. Sikorski: „Żołnierz bierze karabin do ręki i walczy po to, aby wrócić do Ojczyzny. Nie wolno go zawieść. (…) Pamiętaj! My do Polski wrócić musimy, bez względu na okoliczności, na dobre i na złe. To nasz święty obowiązek”.
Prugar-Ketling był przekonany, że dominacja ZSRR jest przesądzona i potrwa długi czas, a los 25 milionów Polaków zależy wyłącznie od ułożenia stosunków z hegemonem. Jedynie w kraju będzie można zabezpieczyć możliwe do osiągnięcia granice i warunki bytu narodowego.
Sytuacja nie jest beznadziejna, ma tez swoje dobre strony. Powstanie Polski od Bugu do Odry – silniejszej gospodarczo, z szerokim dostępem do morza, a dzięki wysiedleniu Niemców i Ukraińców, jednolitej etnicznie – to dla przyszłych pokoleń rozwiązanie bardzo korzystne. Za doprowadzenie do uznania granic na Odrze i Nysie i za zagospodarowanie Ziem Odzyskanych odpowiadamy przed przyszłymi pokoleniami Polaków. Stalin zrealizował wolę Mikołaja II i ustanowił Polskę podległą Rosji w granicach opracowanych przez Sazonowa (chodzi o przypisywaną Szonowowi mapę przyszłej Europy, czyli mapę celów wojennych Rosji z 1914 r. – AŚ). Dogadanie się z Rosją jest jedyną drogą, inne są nierealne.
3 lipca 1945 r. na naradzie dowódców odcinków obozów żołnierskich 9 na 12 uczestników opowiedziało się za powrotem do Polski. Taka była i decyzja generała. Po raz pierwszy przyjechał do kraju na rekonesans 28 sierpnia 1945 r.
27 października 1945 r. pisał do swojego szwagra, że nie wierzy w nowa wojnę: „Ja w zbrojny rozwój nie wierzę. (…) Na pewno nie jestem ślepym na to, co by się stało z naszym narodem, gdyby istotnie te wypadki zaszły. Część duża poszłaby do szeregów i biłaby się po przeciwnej stronie, część również poważną wywieziono by w głąb Rosji na straszną poniewierkę, a reszta ginęłaby w obustronnym ogniu nowoczesnych środków walki. To, co by z tej wojny zostało, co by z życiem wyszło, zmieściłoby się między Wisłą a Bugiem i w ten sposób powstałoby nowe wprawdzie, ale podobne do starego General Gouvernement. Na tej rozgrywce zyskaliby tylko Niemcy i to bez względu na to, kto by był ostatecznym zwycięzcą”.
I dalej o sytuacji w Polsce: „Trzeba więc przełamać w sobie wstręt do współpracy z Rosją. Innej drogi dzisiaj nie ma. Opowiadania uciekinierów z Polski są emocjonalne, jednostronne i często przejaskrawione. Rzeczywistość jest inna dla każdego. Zależy od tego, pod jakim kątem się patrzy. Kto myśli o tym, że wróci do Polski, aby objąć posady i biura personalne, ten musi widzieć wszystko w bardzo ciemnych barwach. Kto myśli o rzetelnej pracy na każdym stanowisku i przy każdym warsztacie, do którego jest uzdolniony, ten jest lepszej myśli. Wspominasz, że giną ludzie Mikołajczyka w terenie w tajemniczy sposób, tak, to prawda, ale prawdą też jest, że giną ludzie strony przeciwnej. (…) Nie sądź, że polityka rządu londyńskiego i naczelnych władz na emigracji ma jakieś znaczniejsze wpływy w Polsce. Tam ludzie za ich politykę cierpią”.
W połowie grudnia gen. Bronisław Prugar-Ketling powrócił do Polski. W kraju był zwolennikiem zaniechania działań zbrojnych przeciwko reżimowi. Uważał, że nie są w stanie w sytuacji w jakiej znalazła się Polska, nic zmienić, za to powodują niepotrzebne ofiary, cierpienia i prowokują do zaostrzenia terroru. Mówił: „Życie polskie winno być nam drogie i święte. Nie wolno go niepotrzebnie narażać. Krwią polską nie wolno szafować w bezcelowych rozgrywkach”.
W Polsce generał wspierał osadnictwo żołnierzy (w tym żołnierzy przybyłych wraz z nim z Szwajcarii) na Ziemiach Odzyskanych. Promował edukację wśród upośledzonych w tym względzie do tej pory warstwy chłopskiej i robotniczej. Był nadal czynnym wojskowym, pracował w Gabinecie Ministra Obrony, w Komisji Delimitacyjnej (przeprowadzającej delimitacje granic), przygotowywał materiały na niedoszłą Konferencję Pokojową, po jego kierunkiem powstały dwa dokumenty, o stratach poniesionych przez Polskę podczas wojny oraz dokument uzasadniający historycznie gospodarczo przejęcie Ziem Odzyskanych.
Żył w nieustającym napięciu spowodowanym zaostrzającą się propaganda skierowana przeciwko przedwojennym oficerom. Pomimo tego do końca życia pełnił wysokie funkcje w WP, szefa Departamentu Piechoty i Kawalerii MON i szefa Departamentu Wyszkolenia Bojowego Dowództwa Wojsk Lądowych. 21 lipca 1947 r. otrzymał awans na generała dywizji.
Chory na raka zmarł 18 lutego 1948 r. Pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Jego postawa to 180 stopni zaprzeczenie tego, co chcą nam narzucić jako jedynie słuszny pogląd wyznawcy kultu wyklętych. Ilu spośród młodych ludzi krzyczących w jałowych marszach, że „Bury” jest ich bohaterem w ogóle słyszało o gen. Prugar-Ketlingu? Tymczasem to właśnie prawdziwy bohater okresu powojennego. Realizm polityczny i życie w ogóle wymaga kompromisów, często trudnych do zaakceptowania i osobiście narażających konkretne osoby na potwarz, pohańbienie itd. (np. Bolesław Piasecki, Jan Dobraczyński), ale w imię wartości wyższych, jak trwanie narodu i zachowanie jego substancji, absolutnie konieczna.
Niech więc gen. Bronisław Prugar-Ketling wyjdzie z cienia zapomnienia, w który wrzuciła go także obłędna polityka historyczna czyniąca z wyklętych jedyny wzorzec patriotyzmu dla powojennej Polski!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz