Nieubłaganie zbliża się wyznaczony przez Naczelnika Państwa, a zakomunikowany przez panią marszałek Witek, termin wyborów prezydenckich. W związku z tym napięcie rośnie, bo marszałek Senatu, pan Grodzki, zgodnie zresztą z przewidywaniami, zdecydował się na zastosowanie obstrukcji w procedowaniu nowelizacji kodeksu wyborczego, wprowadzającej obowiązkowe głosowanie korespondencyjne.
W rezultacie projekt trafi z powrotem do Sejmu dopiero na początku maja, więc nawet jeśli Sejm upora się z nim w tempie stachanowskim, a pan prezydent Duda na poczekaniu go podpisze, to i tak do wyznaczonego pierwotnie terminu wyborów pozostałoby zaledwie kilka dni.
Dlatego też, w przewidywaniu obstrukcji ze strony marszałka Grodzkiego, wyznaczone zostały dwa późniejsze terminy alternatywne. Z drugiej strony wiadomo, że rząd nie zdecyduje się na wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, bo właśnie zaczął luzować restrykcje, wprowadzone chyba właśnie w tym celu, by było co luzować, toteż pielęgnowana w szeregach nieprzejednanej opozycji nadzieja na odroczenie terminu wyborów z tego powodu, właśnie rozwiewa się w mglistość.
Toteż w głowach statystów z Koalicji Obywatelskiej zaczynają mnożyć się „koncepcje”, niczym u Kukuńka, a za Wielką Nadzieję Białych zaczyna uchodzić pobożny poseł Jarosław Gowin. On już wcześniej próbował stawiać Naczelnika Państwa pod ścianą i w przypadku złożonego już w Sejmie projektu ustawy o tzw. „trzydziestokrotności” nawet mu się udało – ale i Naczelnik Państwa najwyraźniej nie zasypiał przez ten czas gruszek w popiele i najwyraźniej udało mu się skaptować część partyjnych kolegów pobożnego posła Gowina tak, że groźba dymisji w razie niezgody na odroczenie terminu wyborów na dwa lata nie poskutkowała, to znaczy – oczywiście poskutkowała, ale tylko na tyle, że pobożny poseł Gowin stracił funkcję wicepremiera i ministra nauki, ale z podwiniętym ogonem musiał zadeklarować Naczelnikowi Państwa koalicyjną lojalność, żeby nie zaprezentować się opinii publicznej wyłącznie z fiutem w garści.
Jednak Naczelnik Państwa, nie bez kozery uważany za wirtuoza intrygi, zauważył polityczne korzyści, jakie płyną z tego pomysłu. Nie chodzi oczywiście o to, by przedłużać panu prezydentowi Dudzie kadencję o dwa lata, tylko o to, żeby postawić nieprzejednaną opozycję pod ścianą i przed opinią publiczną wydymać ją bez znieczulenia. – Chcieliście odroczenia wyborów – proszę bardzo – ale musicie w takim razie zgodzić się na korektę konstytucji.
Na to zaś nieprzejednana opozycja ze względów prestiżowych zgodzić się nie może, bo jużci – nawet poseł Pupka rozumie, że pozwalając, by Naczelnik Państwa tak wodził go za nos, ośmieszyłby się w ten sposób do końca życia, jeszcze gorzej, niż protegowana przez KO na stanowisko prezydenta posągowa Pani Małgorzata Kidawa-Błońska.
W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak rokowania z pobożnym posłem Gowinem, żeby przystał na kompromis: odraczamy wybory, ale nie o dwa lata, tylko o rok. Trudno powiedzieć, co poseł Pupka będzie miał z takiego odroczenia, oczywiście poza szansą na wyjście z pułapki zastawionej na niego przez Naczelnika Państwa – bo przecież za rok posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska będzie o rok starsza, a nie jest pewne, czy nawet wtedy wszystkie zalety, z których się składa, zdążą się ujawnić – ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma.
No dobrze – ale co w takim razie poseł Pupka może zaproponować pobożnemu posłu Gowinu? Myślę, że tylko obietnicę, iż namówi „całą opozycję” do poparcia za rok kandydatury pobożnego posła Gowina na prezydenta. Wtedy pobożny poseł Gowin wycofałby swoją partię z koalicji, Naczelnik Państwa przestałby być Naczelnikiem, a nowy rząd, być może nawet z premierem Gowinem na czele, już przygotowałby wybory, jak się należy. „Taka, panie kombinacja” – jak mawiał Antoni Lange.
Czy jednak poseł Pupka jest w stanie namówić „całą opozycję” na taką imprezę? To wcale nie jest pewne tym bardziej, że o ile notowania posągowej pani Małgorzaty pikują w dół, to nie można tego powiedzieć o notowaniach ministra- ministrowicza Władysława Kosiniaka-Kamysza. Dlaczego miałby on ustąpić pobożnemu posłu Gowinu, nie mówiąc już o statystach z Lewicy, którzy chcieliby przywrócić socjalizm i urządzić ogólnonarodową, transseksualną orgię, a potem – masową zagładę niewiniątek – więc z tego punktu widzenia pomysł kandydatury pobożnego w końcu jednak posła Gowina może być dla nich nie do przyjęcia.
Słowem – nie jest dobrze – więc nic dziwnego, że pan mec. Roman Giertych ogłasza desperackie pomysły, że gdyby majowe wybory wygrał pan prezydent Andrzej Duda, to „cała opozycja”, jak jeden mąż złoży do niezawisłego sądu wniosek o stwierdzenie nieważności tych wyborów – ale jakby wybory wygrał kto inny – to będzie wnioskowała o uznanie ich ważności.
Domyślam się, że i w jednym i w drugim przypadku przedstawiłaby – nie potrzebuję chyba dodawać, że oczywiście za pośrednictwem kancelarii pana mec. Romana Giertycha – niezawisłemu sądowi te same argumenty, wyprowadzone z tego samego stanu faktycznego.
Dopiero na tym tle lepiej możemy zrozumieć, co tak naprawdę oznacza sławna niezawisłość sędziowska i o co chodzi w nieubłaganej walce o praworządność w naszym bantustanie.
Nawiasem mówiąc, „koncepcja” pana mec. Giertycha nie musi być aż tak desperacka, bo pani Małgorzata Gersdorf, skwapliwie wykorzystała pretekst w postaci epidemii zbrodniczego koronawirusa, by nie zwoływać Zgromadzenia Ogólnego Sądu Najwyższego. A byłoby to potrzebne z uwagi na to, że właśnie dobiegła końca 6-letnia kadencja pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, który stwierdza ważność, albo i nieważność wyborów.
Normalnie Zgromadzenie Ogólne przedstawia panu prezydentowi kilka kandydatur na stanowisko Pierwszego Prezesa, a on z tego grona wybiera jakiegoś faworyta, któremu wręcza nominację. Skoro jednak z uwagi na epidemię, Zgromadzenie sędziów SN się nie odbędzie i żadnych kandydatur panu prezydentowi nie przedstawi, to nie będzie on mógł nikogo na to stanowisko mianować. Siłą rzeczy zatem może na nim, jak gdyby nigdy nic, pozostać pani Małgorzata Gersdorf – i myślę, że właśnie na to liczy pan mecenas Giertych, który przecież też coś tam musi już wiedzieć.
W tej sytuacji do pana prezydenta Dudy zadzwonił osobiście sam prezydent Trump, żeby się go poradzić i poprosić o pomoc. Podejrzliwcy mówią, że to pan prezydent Duda uprosił prezydenta Trumpa o ten telefon, ale może prezydent Trump zadzwonił i bez tego, będąc pod wrażeniem Antonowa lądującego na Okęciu z ładunkiem z Chin. Na taką możliwość wskazywałoby podziękowanie, jakie pan prezydent Duda złożył prezydentowi Trumpowi za obecność wojsk amerykańskich. Znaczy – samolot-samolotem, ale „przy Tobie Najjaśniejszy Panie stoimy i stać chcemy”.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz