System NATO Nuclear-sharing istnieje od lat 50-tych XX wieku, kiedy to Stany Zjednoczone zdecydowały się udostępnić swoim partnerom z NATO broń w postaci bomb lotniczych, rakiet ziemia-ziemia i pocisków artyleryjskich – w tym również z głowicami jądrowymi.
W szczytowym okresie „zimnej wojny” w Europie znalazło się w ten sposób około 7 tysięcy głowic, nie licząc zasobów francuskich i brytyjskich, którymi te państwa z sojusznikami z NATO się nie dzieliły. W latach 60-tych pojawiły się też pomysły rozmieszczenia wzdłuż granicy niemiecko-niemieckiej pasa min atomowych, na którym miało załamać się natarcie wojsk Układu Warszawskiego na Europę Zachodnią.
Propaganda obozu socjalistycznego nastawiona była natomiast na „walkę o pokój” – ale nie u siebie, tylko u potencjalnych ofiar sowieckiego ataku – w tym również na budzenie wątpliwości, czy niezadowolenia tamtejszej opinii publicznej między innymi z systemu NATO Nuclear-sharing.
Pamiętam z tamtych czasów piosenkę w której znalazła się zwrotka: „Słyszysz Ami, śpiewa kraj pieśni panny Lorelei, co wśród fal swe włosy czesze w zmierzchu czas? Każdy tutaj złamie grzbiet, kto jej grzebień złamać chce…” – i tak dalej – zaś refren nawoływał: „Go home Ami, Ami go home! Oddaj swój atom w służbę dniom. Zostaw Ren i Lorelei, grzecznie powiedz im good bye. Lorelei na straży wolnych Niemiec trwaj.”
Oczywiście była to twórczość obliczona na użytek tej części niemieckiej opinii publicznej, która albo otwarcie, albo skrycie sympatyzowała z Sowieciarzami. Jej wpływy nie były wtedy duże, bo sowiecki nacisk odczuwany był powszechnie i dopiero potem, kiedy inicjatorzy młodzieżowej rewolty, będącej elementem komunistycznej rewolucji na Zachodzie rzucili hasło: „make love not war!”, czyli zamiast wojowania (oczywiście z miłującym pokój Związkiem Radzieckim) lepiej rżnijcie się między sobą na okrągło, niechętne postawy wobec amerykańskiej broni jądrowej w Europie zaczęły się upowszechniać.
Kulminacja nastąpiła w okresie rozmieszczania na terenie RFN amerykańskich rakiet średniego zasięgu Pershing i Cruise. Odpowiedzią były masowe protesty już nie tylko przeciw broni jądrowej, ale w ogóle – energii jądrowej – czemu, mówiąc nawiasem, sprzyjał wybuch reaktora w Czarnobylu.
Oczywiście ani z ZSRR, ani w innych krajach, nie bez powodu nazywanych „naszym obozem”, żadnych protestów nie było, ponieważ sowiecka broń jądrowa stała na straży pokoju, podczas gdy zachodnia – na straży wojny. „Oni kłamią, my mówimy prawdę”. Ta formuła, prosta jak budowa cepa, jak się okazuje, była bardzo użyteczna, a zresztą jest nadal, bo na skutek masowej edukacji coraz więcej ludzi nie rozróżnia już snu od jawy.
Zakończenie zimnej wojny sprawiło, że Amerykanie ewakuowali część swego atomowego arsenału z Europy, ale oczywiście nie całego, bo część została – właśnie w ramach programu NATO Nuclear-sharing. I kiedy 14 maja br. amerykański ambasador w RFN Richard Grenel, który w odpowiedzi na dobiegające z kręgów SPD i Zielonych głosy wyrażające wątpliwości, czy na terenie Niemiec powinna w ogóle znajdować się broń jądrowa, przypomniał, że jest ona, podobnie jak środki jej przenoszenia, „rdzeniem zdolności NATO” i elementem odstraszania, pani Żorżeta Mosbacher, piastująca stanowisko ambasadoressy USA w Warszawie, wysunęła „koncepcję”, że skoro Niemcy nie chcą amerykańskiej broni jądrowej, to może wzięłaby ją Polska?
„Koncepcja” pani Żorżety polegała na tym, że na terytorium Polski zostałyby rozmieszczone bomby lotnicze, które w razie czego mogłyby zostać użyte – oczywiście za zgodą Amerykanów. Wzbudziła ona w Polsce mieszane uczucia; od euforii, że tylko patrzeć, jak Polska stanie się mocarstwem atomowym, do zdecydowanego sprzeciwu, co wyrażało się między innymi w sugestii, by Amerykanie szukali sobie frajerów gdzie indziej.
Co prawda ten spór miał, jak dotąd, charakter marginalny, bo przyćmiony przez sprawy ważniejsze, jak na przykład ocenzurowanie przez radiową „Trójkę” piosenki Kazika o bólu moim i twoim, przypominającej trochę dzisiaj zapomnianą, bojową pieśń „Samoobrony”, że „ten kraj jest twój i mój, nikt nas nie zrobi w…” – no mniejsza z tym – oraz „strajkiem przedsiębiorców”, w którym – jak powiadają złośliwcy – wzięli udział wszyscy co do jednego wyborcy pana Pawła Tanajno, a nawet pan senator Bury i Wielce Czcigodna Klaudia Jachira.
Nawiasem mówiąc, obecność Wielce Czcigodnej pani Klaudii stwarza nadzieję, że do „strajku przedsiębiorców” doszlusuje „strajk kobiet” , dzięki czemu liczba wyborców pana Tanajno może znacznie wzrosnąć, chociaż oczywiście jeszcze nie teraz, tylko za jakieś 18 -19 lat, no ale – po pierwsze – nawet na najdłuższej drodze trzeba postawić pierwszy krok, a poza tym pan Tanajno jest młody i może poczekać, bo prezydentura mu przecież nie ucieknie.
Wróćmy jednak od tych poważnych spraw do naszych „des petits riens”, czyli sporu o ewentualną obecność w Polsce amerykańskiej broni jądrowej. Wydaje mi się, że dobiegające z kręgów SPD wątpliwości co do sensu utrzymywania w Niemczech broni jądrowej nie są podnoszone naprawdę, tylko jest to kolejny balon próbny, wypuszczony w celu wysondowania stanowiska Amerykanów wobec pomysłu budowy europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, które – jak to w niepojętym przypływie szczerości wyjawił prezydentowi Trumpowi francuski prezydent Macron – służyłyby do obrony Europy m.in. przed … Stanami Zjednoczonymi.
Mieści się to w nowej doktrynie politycznej, jaką od 1990 roku wyznają Niemcy i Francja, czyli „europeizacji Europy”, co jest elegancką nazwą wyciskania USA z europejskiej polityki. Warto przypomnieć, że te europejskie siły zbrojne, to tylko pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli – bo kiedy w roku 1954 USA zgodziły się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na posiadanie przez RFN armii, to nie miały pewności, czy Hitler nie zmartwychwstanie, więc kiedy w roku 1955 Bundeswehra powstała, Amerykanie wmontowali ją w struktury NATO, poprzez które mają nad nią surveillance, z którego nie chcą zrezygnować.
Niechętny stosunek SPD do obecności broni jądrowej w Niemczech może mieć zatem charakter pytania – czy jeśli my zgodzimy się na dalszą obecność waszej broni jądrowej na terenie Niemiec, wy zgodzicie się na budowę europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO?
A czego mogłaby chcieć Polska w zamian za zgodę na ulokowanie amerykańskiej broni jądrowej na swoim terytorium? W natłoku ważnych spraw nikt chyba się nad tym nie zastanawiał, chociaż wiceminister obrony Tomasz Szatkowski wspominał, o ewentualnym udziale Polski w programie NATO Nuclear-sharing jeszcze pod koniec roku 2015, kiedy ustawy nr 447 JUST jeszcze nie było.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz