Bez względu na datę nadchodzących wyborów prezydenckich spośród kandydatów opozycji na najwyższy urząd w państwie wyłoniony zostać powinien jeden wspólny. Powinien nim być ten, który gwarantuje największe szanse wygranej w przewidywanej drugiej turze, w starciu z urzędującym Prezydentem.
Mówiąc wprost, musi on być najbardziej akceptowalny wśród elektoratów swoich opozycyjnych konkurentów, posiadać coś w rodzaju największego wspólnego mianownika wyborczego.
Z całą pewnością nie będzie nim obecny kandydat PO Rafał Trzaskowski. Jego osoba w dużej mierze nie jest bowiem akceptowalna dla elektoratu Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza, nie mówiąc już o wyborcach Krzysztofa Bosaka. Centrowemu i umiarkowanie konserwatywnemu wyborcy, do którego odwołują się dwaj pierwsi, trudno będzie poprzeć znanego ze swoich liberalnych [liberalnych? CH*JOWYCH! – admin] przekonań światopoglądowych kandydata PO. Przesądza o tym chociażby poparcie, jakiego obecny Prezydent Warszawy udziela inicjatywom spod znaku LGBT.
Kandydaturę Trzaskowskiego może w pierwszej turze wyborów spotkać podobny los, co kandydaturę Maurycego Zamoyskiego podczas wyborów na urząd Prezydenta w 1922 r. (nie były one bezpośrednie, głowę państwa wybierało Zgromadzenie Narodowe). Uzyskał on największą liczbę głosów podczas kolejnych czterech głosowań, jednak w ostatniej turze został pokonany głosami lewicy, mniejszości narodowych i ludowców. Podobnie i teraz, kandydat PO uzyska największy, w łonie opozycji, wynik w turze pierwszej, jednak w drugiej, jako niewybieralny dla części elektoratów swoich opozycyjnych rywali, przegra.
Zapewne poza elektoratem PO bez większego absmaku poprze go jedynie ten spod znaku lewicy. Elektorat centrowy, tradycjonalistyczny i katolicki, który nie akceptuje rządów PiS-u, zapewne nie przeniesie swoich głosów na Andrzeja Dudę, ale nie poprze też Trzaskowskiego. Może on najzwyczajniej oddać głos nieważny lub uchylić się od udziału w drugiej turze, pozostając w domu. Co więcej, kandydat PO to wymarzony przeciwnik dla PiS-u, reprezentuje on bowiem wszystko, z czym PiS walczy – europejskość, liberalizm światopoglądowy, inteligenckość i wielkomiejskość (utożsamianą z „Warszawką” i „układem”).
Czy wobec powyższego zagrożenia, gdy największą troską opozycji powinna być próba zyskania mocnego przyczółka dla postawienia tamy pisowskiej rewolucji, nie należy „grać” na kandydata rokującego największe szanse w drugiej turze? Na wygraną w pierwszej turze żaden z polityków nie ma szans, należałoby zatem postawić na tego, który ma w ogóle realne szanse podjąć walkę z A. Dudą na w miarę równorzędnych warunkach.
Wiele przesłanek wskazuje na to, iż większe szanse od „obywatelskiego” Hołowni ma kandydat PSL-u. Przemawia za nim m.in. poparcie partii posiadającej realne struktury, czytelny rodowód polityczny i rozpoznawalność. Wśród aktywów Sz. Hołowni wymienić można z kolei efekt nowości na scenie politycznej, tak lubiany przez wyborców w Polsce, oraz fakt, iż dla PiS-u jest on mało wygodny (stosunkowo trudny do atakowania).
Podsumowując, tak czy inaczej, formacje opozycyjne nie powinny do najbliższych wyborów podchodzić, mając na uwadze jedynie swój partykularny interes partyjny. Stawką nie jest bowiem jedynie los tej, czy innej partii, ale całego kraju i kierunku, w jakim będzie on w kolejnych latach zmierzał.
Zatem, jak powiedział w jednym z odcinków „Stawki większej niż życie” do Klossa grany przez Czesława Wołłejkę Sturmbannführer Geibel: „Tylko bez partykularyzmów moi panowie!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz