Pani Marta Glanc 15 lipca o godzinie 13:27 opublikowała na ten temat informację, opatrując ją oczywiście rzewnymi wspomnieniami, jak to Hermenegilda Kociubińska była „więziona”, jak to była „gwałcona” przez księdza-pedofila, czemu sądy w Stargardzie i Szczecinie dlaczegoś nie chciały dać wiary. Widać jeszcze daleko im było do obecnego poziomu niezawisłości, bo proces karny odbywał się coś 10 lat temu, kiedy przemysł molestowania w naszym nieszczęśliwym kraju nie był jeszcze tak rozwinięty, jak teraz.
Nie o to jednak chodzi, tylko o to, że pani Glanc najwyraźniej przeprowadziła z Hermenegildą Kociubińską rozmowę, bo w swojej publikacji cytuje jej wypowiedzi na temat otrzymanych 15 przeprosin.
Skoro przeprowadziła rozmowę, to nieomylny to znak, że musiała do swojej rozmówczyni dotrzeć, albo bezpośrednio, albo za pośrednictwem telefonu, albo wreszcie – za pośrednictwem poczty elektronicznej. Skąd wiedziała, pod jakim adresem Hermenegilda Kociubińska się ukrywa, albo – jaki jest numer jej telefonu, albo wreszcie – jaki jest adres jej poczty elektronicznej – tajemnica to wielka, bo chyba drogi pan mecenas Jarosław Głuchowski tych sekretów jej nie zdradził.
Gdyby bowiem zdradził, to by znaczyło, że i sam nie przestrzega minimum konspiracyjnego, a w każdym razie – przestrzega go selektywnie, udostępniając te informacje osobom postronnym tylko wtedy, gdy może to być korzystne dla przemysłu molestowania.
W tej jednak sytuacji opowieści, jakoby Hermenegilda Kociubińska starannie się konspirowała, zakrawają na zwyczajne błazeństwo, w którym, z jakichś zagadkowych powodów, biorą udział niezawisłe sądy znanego w całym świecie z niezawisłości okręgu sądowego w Poznaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz