wtorek, 7 lipca 2020

Jak zabito mały ruchu graniczny z Rosją

4 lipca mija czwarta rocznica zawieszenia obowiązywania umowy o małym ruchu granicznym między Polską a Federacją Rosyjską. Umowa została zawarta 14 grudnia 2011 roku w Moskwie, gdzie podpisali ją ministrowie spraw zagranicznych Radosław Sikorski i Siergiej Ławrow.

Dzięki temu prawie trzy miliony mieszkańców polsko-rosyjskiego pogranicza (umowa objęła swoim zasięgiem cały obwód kaliningradzki oraz dużą część województw mazursko-warmińskiego i pomorskiego, łącznie z Trójmiastem).
Przepisy umowy weszły w życie po ratyfikacji przez obie strony, 27 lipca 2012 roku. Analiza debat wokół jej losów pozwala na naszkicowanie mapy politycznej polskich fobii antyrosyjskich, ale także na jałowość argumentacji tych, którzy ze straszenia Moskwą uczynili element swojej politycznej tożsamości.
Zacznijmy od tego, że mały ruch graniczny jest istotnym elementem polityki zewnętrznej Unii Europejskiej, sposobem budowania wspólnot transgranicznych i redukowania napięć w najbliższym sąsiedztwie. [Akurat opinia Unii najmniej nas powinna obchodzić – admin]
Historia obwodu kaliningradzkiego jest przy tym szczególna, bo był to region zamknięty przez dziesięciolecia nie tylko dla obcokrajowców, ale także dla mieszkańców innych obszarów Związku Radzieckiego. Otwarcie nastąpiło dopiero po 1990 roku i już wtedy – w obliczu braku obostrzeń wizowych – zaczęły się rozwijać przygraniczne kontakty polsko-rosyjskie. Rzecz jasna, w czasach jelcynowskiej smuty w Rosji i „szoku bez terapii” zaproponowanego przez Leszka Balcerowicza w Polsce, kontakty te miały czysto bazarowo-transakcyjny charakter.
Następnie zaś strona polska została zmuszona do ich ograniczania, bo członkostwo w UE, a następnie w strefie Schengen wymagało wprowadzenia ruchu wizowego z krajami pozaunijnymi. W 2006 roku Parlament Europejski oraz Rada UE przyjęły jednak rozporządzenie 1931/2006, określające ramy małego ruchu granicznego, które pozwalało na ruch bezwizowy, na podstawie zezwoleń mieszkańcom strefy przygranicznej. Strefa ta została zdefiniowana jako dość wąski pas przygraniczny; nie mogła przekraczać obszaru oddalonego o więcej niż 30 do 50 km od granicy.
I tu przyznać trzeba, że ówczesne władze polskie zrobiły faktycznie wiele i przeprowadziły skuteczną kampanię na rzecz uczynienia wyjątku w tej sferze, co umożliwiło powstanie największej terytorialnie strefy MRG na granicach UE.
Jak relacjonował w 2011 roku ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Jan Borkowski, przeforsowanie rozszerzenia terytorialnego objętego takim ruchem na tak dużą przestrzeń wiązało się z koniecznością przekonania przez władze polskie do tego wyjątkowego rozwiązania wszystkich krajów członkowskich UE, co wymagało przeprowadzenia kilkumiesięcznej kampanii lobbystycznej, przede wszystkim w związku z ich obawami, iż takie odstępstwo od reguł stanowić będzie precedens w przyszłości, a na dodatek zmniejszy poziom bezpieczeństwa granic zewnętrznych całej wspólnoty. Do stosownego rozwiązania ówczesny rząd PO-PSL zdołał przekonać przede wszystkim Niemcy, które początkowo wyrażały tu największe obawy.
Po wejściu w życie umowy niemal od razu można było zauważyć zwiększony ruch na granicy polsko-rosyjskiej. Dynamicznie rosły dochody polskich firm i obywateli; w sferze komercyjnej dane Głównego Urzędu Statystycznego wskazywały wyraźnie, że to Polacy odnoszą znacznie większe korzyści dzięki funkcjonowaniu strefy. Rozwinęła się infrastruktura handlowa, gastronomiczna i turystyczna na naszym pograniczu. Rosjanie z obwodu kaliningradzkiego masowo korzystali też z usług po polskiej strony; od warsztatów samochodowych po gabinety lekarskie.
Szacowano zyski strony polskiej na poziomie ok. 1 mld złotych rocznie, co pozwoliło nie tylko ożywić duże ośrodki miejskie i centra turystyczne, ale także doprowadzić do poprawy sytuacji w tradycyjnie odstających od reszty kraju północnych powiatach województwa warmińsko-mazurskiego, np. bartoszyckim czy braniewskim.
Prawdą jest to, że Polacy z pogranicza podróżujący do Rosji zazwyczaj w celach wyłącznie zakupowych, przywozili tańsze paliwo, którym następnie handlowali w kraju. Tworzyli w ten sposób szarą strefę, ale wielu z nich po prostu nie miało wyjścia, biorąc pod uwagę rekordowe bezrobocie i wykluczenie społeczne w tych rejonach. Skala tego handlu była przy tym na tyle niewielka, że zyski z MRG uznać można za wielokrotnie przewyższające straty dla budżetu powodowane przez ten przygraniczny obrót paliwowy.
Umowa o małym ruchu granicznym została wynegocjowana, podpisana i ratyfikowana w okresie, gdy relacje polsko-rosyjskie opierały się na pewnych racjonalnych założeniach. Atmosfera zaczęła się wprawdzie radykalnie zmieniać po 2014 roku i przewrocie na Ukrainie. Nie zmieniało to jednak sytuacji na pograniczu. Polski rząd podtrzymywał stanowisko, iż jest to ważny instrument wzajemnych stosunków, do tego korzystny z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Pojawiła się wprawdzie wśród polityków PO specyficzna retoryka wskazująca na to, że przyjazdy Rosjan do Polski w ramach MRG mają wpływać na ich świadomość, promować polskie rozwiązania ustrojowe i szeroko rozumiane wartości europejskie.
Podejście polityków partii Donalda Tuska do małego ruchu granicznego charakterystyczne było dla liberalnej szkoły w stosunkach międzynarodowych; negatywnej ocenie rosyjskiego systemu politycznego i działań władz rosyjskich towarzyszyło przekonanie, że warto podtrzymywać kontakty z Rosjanami na poziomie międzyludzkim, społecznym i kulturalnym, bo mogą one sprzyjać zmianie postaw i nastrojów w Federacji Rosyjskiej.
Założenie takie było ze ewidentnie błędne, a jednak pozwoliło na utrzymanie mechanizmów służących zacieśnianiu więzi polsko-rosyjskich na najniższym, oddolnym poziomie, choć w tym samym okresie relacje międzypaństwowe powoli ulegały coraz dalej posuniętej degradacji.
W podobnym tonie o MRG wypowiadały się też niemal wszystkie pozostałe ówczesne ugrupowania parlamentarne, choć niektóre z nich unikały moralizatorskiej retoryki PO, powołując się po prostu na polityczny i ekonomiczny interes strony polskiej. Takie uzasadnienie poparcia dla MRG wybrzmiewało przede wszystkim w wypowiedziach polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a także istniejącego jeszcze wówczas Ruchu Palikota. Co ciekawe potrzeby współpracy transgranicznej nie negowali wówczas nawet politycy Solidarnej Polski tworzący odrębny od Prawa i Sprawiedliwości klub parlamentarny w Sejmie.
W 2014 roku małych ruch graniczny przeżywał szczyt swojej popularności. Na lądowej granicy polsko-rosyjskiej Straż Graniczna odnotowała ponad 6,5 mln odpraw, z czego w ramach MRG było to prawie 1,7 mln. Na nieznaczny spadek ruchu na granicy w roku 2015 wpłynęły zapewne zmiany kursu rubla oraz sankcje i kontrsankcje pomiędzy UE a Rosją wprowadzane po marcu 2014 roku i przyłączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej.
Rok 2016 zapowiadał się w pierwszych miesiącach całkiem nieźle; powróciła nieznaczna tendencja wzrostowa. U władzy była już partia Jarosława Kaczyńskiego, która jeszcze w głosowaniu nad ratyfikacją polsko-rosyjskiej umowy opowiedziała się przeciwko niej. Szukano jedynie pretekstu do jej wypowiedzenia. Nie było to jednak łatwe, bowiem taki ruch należałoby uzasadnić przed Komisją Europejską, a przede wszystkim wytłumaczyć mieszkańcom polskiego pogranicza.
Okazja nadarzyła się jednak już w lipcu 2016 roku. Strona polska przekazała rosyjskiemu resortowi spaw zagranicznych notę informującą o zawieszeniu obowiązywania umowy o MRG w związku z planowanymi wydarzeniami o randze międzynarodowej: szczytem NATO w Warszawie i Międzynarodowymi Dniami Młodzieży z udziałem papieża Franciszka.
W tym okresie rząd PiS, chcąc wykazać się deklaratywnym przywiązaniem do kwestii bezpieczeństwa, przywrócił także kontrolę na granicach wewnątrzunijnych oraz zawiesił umowę o małym ruchu granicznym z Ukrainą. Po miesiącu zniesiono wszelkie ograniczenia, w tym odblokowano granicę polsko-ukraińską.
O małym ruchu granicznym z obwodem kaliningradzkim milczano. Dopiero na pytania ze strony polityków opozycji i samorządowców z Warmii, Mazur i Pomorza, politycy rządzącej partii odkryli karty. MRG nie zostanie wznowiony, bo Rosja – według nich – stanowi zagrożenie, permanentne i narastające. Nikt nie wytłumaczył, dlaczego umowy polsko-rosyjskiej po prostu nie wypowiedziano, gdy PiS przejęło władzę jesienią 2015 roku. Od tego czasu w stosunkach polsko-rosyjskich nie zaszło nic istotnego; były one niezmiennie zamrożone na poziomie rządowym.
Charakter argumentacji przeciwko wznowieniu małego ruchu granicznego był konsekwentnie, od sierpnia 2016 roku przerażająco infantylny. Wyrażali ją przede wszystkim politycy PiS z kierownictwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, bo właśnie ten resort miał w swoich kompetencjach skierowanie do Rady Ministrów ewentualnego wniosku o odwieszenie MRG, w przypadku, gdyby uznał, że przyczyny jego zawieszenia są już nieaktualne.
Niezastąpiony pod tym względem stał się stojący wówczas na czele resortu Mariusz Błaszczak, który stwierdził jeszcze w sierpniu 2016 roku, że „zawieszenie spowodowało, że niemożliwe są prowokacje rosyjskie w Polsce. W Pieniężnie przy pomniku bandyty sowieckiego generała Czerniachowskiego z Armii Czerwonej, który jest odpowiedzialny za wymordowanie Polaków z AK, grupa Rosjan ten pomnik oczyściła i zorganizowała przy nim manifestację mimo sprzeciwu lokalnych władz. Tego rodzaju prowokacje po zawieszeniu małego ruchu granicznego nie będą możliwe”.
Rosyjscy motocykliści w drodze na cmentarz żołnierzy radzieckich w Braniewie
Okazało się, że zagrożenie rosyjskie, zdaniem polskiego ministra, miało zatem polegać na tym, że jakieś grupy Rosjan porządkowały tereny pomników i miejsc pamięci w Polsce. Podobną argumentacją błyszczał zastępca Błaszczaka Jarosław Zieliński.
W kolejnych miesiącach stanowisko władz z nadania PiS zaczęło obrastać w niepoparte żadnymi dowodami twierdzenia o tzw. zagrożeniu hybrydowym. W 2017 roku wiceminister spraw wewnętrznych Jakub Skiba w odpowiedzi na jedną z interpelacji poselskich perorował: „do negatywnych zjawisk, które w ostatnim czasie uległy nasileniu należy przede wszystkim zaliczyć rosnącą militaryzację Obwodu Kaliningradzkiego, której towarzyszy proces osiedlania się na tym obszarze kadr wojskowych oraz podwyższona aktywność służb specjalnych i innych resortów siłowych.
Ponadto, poza ww. militaryzacją, należy zwrócić uwagę na ewentualne działania polegające m.in. na działalności wywiadowczej, cyberatakach oraz nacisku ekonomicznym”.
Tym samym, strona polska, wbrew jakiejkolwiek logice, wiązała mały ruch graniczny z zagrożeniem militarnym, zakładając chyba, że na podstawie zezwoleń MRG mogą na nasze terytorium przybyć rosyjskie oddziały wojskowe. Uznano także, że cyberataki i działalność wywiadowcza również prowadzone są przez mieszkańców obwodu kaliningradzkiego podróżujących bez wiz po polskim pograniczu.
Przedstawiciele MSWiA w oficjalnych odpowiedziach na interpelacje i zapytania poselskie odwoływali się do stanowiska PiS w tej sprawie, nie ukrywając nawet, że podjęta w sprawie małego ruchu granicznego decyzja ma charakter wyłącznie polityczny, wynikający z ogólnego stosunku ugrupowania Kaczyńskiego do Federacji Rosyjskiej.
Stanowisko partii jasne było jeszcze z okresu, gdy umowa przechodziła procedurę ratyfikacyjną w polskim parlamencie. „Polityka zagraniczna i bezpieczeństwa demokratycznej Polski nie może opierać się jedynie na bieżących interesach. Musi opierać się na wartościach i standardach, które przy przygotowywaniu tej umowy nie zostały uwzględnione” – perorował wówczas w imieniu klubu parlamentarnego Zbigniew Girzyński.
Na posiedzeniach plenarnych i podczas prac komisji była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga i przyszły szef tego resortu Witold Waszczykowski, twierdzili – wbrew faktom – że obwód kaliningradzki jest rozsadnikiem zorganizowanej przestępczości, a sama polsko-rosyjska umowa stanowi owoc knowań między Warszawą a Berlinem, przy poparciu Moskwy. Chyba jedynie brakowi orientacji w aktualnej linii partyjnej przypisać można interpelacje posłanki PiS Iwony Arent, która w ostatnich latach zapytywała nie tylko o możliwość przywrócenia MRG, ale nawet jego rozszerzenia o kolejne powiaty po stronie polskiej.
Stanowisko PiS w tej konkretnej sprawie jest także odzwierciedleniem stosunku tej partii do polityki, nie tylko zagranicznej, ale również wewnętrznej. Na wielokrotne apele, prośby i pytania polityków opozycji i samorządowców o wskazanie konkretnych zagrożeń związanych z małym ruchem granicznym, politycy tej formacji nieustannie odpowiadali, że istnieją niezidentyfikowane i bliżej nieokreślone zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego płynące z pobliskiego Kaliningradu.
Ani razu nie zilustrowano tej tezy konkretnymi przykładami, powołując się tylko na publicznie dostępne oceny władz litewskich, głoszących tezę o militaryzacji obwodu. Jak stwierdzono w odpowiedzi na inną interpelację poselską, „Prawo i Sprawiedliwość już w momencie ustanowienia małego ruchu granicznego z Federacją Rosyjską wyrażało obawy dotyczące aspektów szeroko rozumianego bezpieczeństwa państwa”.
Autorem tych słów nie był polityk, a urzędnik MSWiA, kontrolowanego przez PiS. Mit o zagrożeniu rosyjskim związanym z małym ruchem granicznym można było jednak bardzo łatwo obalić.
Po pierwsze, w ramach procedury uzyskiwania zezwoleń, zgodnie z umową międzyrządową, konsulaty obu stron miały prawo odmowy udzielenia takiego dokumentu osobom, które uznawano za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Właściwie kartę MRG można było uzyskać wyłącznie w ramach procedury konsularnej analogicznej do tej, jaką przejść należało przy składaniu aplikacji o wizę. Zezwolenie takie mogło być również w dowolnym momencie, na podstawie obowiązujących przepisów cofnięte.
Po drugie, działalność wywiadowcza zapewne nie jest prowadzona przez osoby jadące po zakupy na tereny pogranicza, lecz przez osoby, których profesja polega na tym, by bez żadnych problemów przekraczać granicę i znajdować się na terytorium obcego państwa.
Po trzecie, argumentacja militarna, pokrzykiwanie o tzw. zielonych ludzikach, przywoływanie analogii z Krymem, a co najmniej krajami bałtyckimi musi wprawiać w osłupienie biorąc pod uwagę brak jakiejkolwiek mniejszości rosyjskiej po polskiej stronie granicy.
Po czwarte, żadne statystyki z okresu niemal czterech lat obowiązywania MRG nie wskazywały na jakiekolwiek zagrożenia, co stwierdzono zarówno w raportach strony polskiej, jak i w sprawozdaniu z realizacji umowy przygotowanym i sygnowanym przez KE.
Cała polska scena polityczna, poza PiS, od czterech lat domaga się wznowienia małego ruchu granicznego z Rosją. W grudniu 2016 roku, jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu, projekt uchwały w tej sprawie złożył klub PSL, zaś lider tej partii Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdzał w liście do ówczesnej premier Beaty Szydło, że powoływanie się przez przedstawicieli rządu na wątek bezpieczeństwa narodowego ma charakter do tego stopnia enigmatyczny i niekonkretny, że nie można go traktować poważnie. Z inicjatywą odwieszenia umowy występowała regularnie posłanka PSL z regionu warmińsko-mazurskiego Urszula Pasławska.
Podobne do ludowców stanowisko zajmował też ówczesny klub Kukiz’15. „Wstrzymywanie otwarcia MRG z Obwodem powoduje utratę znacznych wpływów przez polskich przedsiębiorców, których podatki zasilają skarb państwa. Jednocześnie może przyczynić się do wzrostu bezrobocia w regionie, co stanie się oczywiste, w momencie stałego spadku przychodów tutejszych sklepów, restauracji, hoteli i wielu innych przedsiębiorstw” – pisali parlamentarzyści z tego ugrupowania w 2016 roku.
Apele do rządu PiS w tej sprawie wielokrotnie składali również samorządowcy; stosowne uchwały przyjmowały i sejmiki wojewódzkie, i rady powiatów oraz miast. Stosunkowo jasne było też stanowisko w sprawie MRG głoszone przez PO / Koalicję Obywatelską. W 2019 roku podczas kampanii wyborczej przed wyborami do PE Jarosław Wałęsa mówił, że decyzja o zawieszeniu MRG z Rosją „nie miała żadnego uzasadnienia ekonomicznego czy związanego z bezpieczeństwem, jak nam się próbuje wmówić”.
Mały ruch graniczny z Rosją nie został przywrócony.
W pismach MSWiA czytamy, że „zawieszenie małego ruchu granicznego z Federacją Rosyjską wynika w decydującej mierze z czynników zewnętrznych, na które polski rząd nie ma bezpośredniego wpływu”. Oznacza, to, że dopóki PiS sprawuje władzę, do stosowania tego mechanizmu nikt powracać nie zamierza. Chyba, że pod pojęciem „czynników zewnętrznych” ze wspomnianego stanowiska rozumieć będziemy zagraniczne ośrodki dyspozycyjne, przekazujące partii rządzącej określone instrukcje. Stosunki polsko-rosyjskie nie stanowią dziś jakiegoś szczególnego zagadnienia w debatach politycznych.
Warto jednak zwrócić uwagę, że przykład losów małego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim, sprawy o ograniczonej sile oddziaływania, ale jednak symbolicznej, wskazuje na dwie cechy odróżniające ugrupowanie partię Kaczyńskiego od całej reszty krajowej sceny politycznej:
1) konsekwentne, nacechowane ideologicznie, kurczowe trzymanie się stanowiska antyrosyjskiego w polityce wschodniej
2) fetyszyzację pojęcia bezpieczeństwa narodowego.
Ta pierwsza kwestia jest już chyba bezsporna. Według rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, stosunki polsko-rosyjskie są najgorsze w najnowszej historii. Nie można mieć wątpliwości, że jest to w dużej mierze „zasługa” poszczególnych działań i decyzji PiS, ugrupowania pozbawionego jakiegokolwiek realizmu i poczucia interesu narodowego w stosunkach zewnętrznych, kierującego się wyłącznie resentymentami i ślepą miłością wobec zaoceanicznego „sojusznika” [i żydostwa – admin].
Druga cecha szczególna formacji Kaczyńskiego to wspomniana fetyszyzacja terminu „bezpieczeństwo narodowe”. Przejawia się ona przede wszystkim w tendencji do tłumaczenia wszelkich decyzji irracjonalnych, złych, niekorzystnych dla Polski i po prostu głupich, koniecznością walki z mitycznymi zagrożeniami. Zagrożenia te nigdy nie są doprecyzowane, nigdy nie wskazuje się na ich konkretne przykłady. Retoryka urzędników ministerialnych zaczyna nabierać cech publicystycznych.
Rośnie znaczenie mitycznych, niezrozumiałych przez samych polityków PiS terminów takich, jak „wojna informacyjna” czy „agresja hybrydowa”. Pytania niewygodne, żądania udzielenia racjonalnej odpowiedzi na poszczególne kwestie zbywane jest owym fetyszem „bezpieczeństwa narodowego”, wraz z towarzyszącymi mu klauzulami tajności.
Taka metoda sprawowania władzy dotyczy przy tym nie tylko spraw polsko-rosyjskich, ale niemalże każdej dziedziny polityki. Obowiązujące w tym zakresie przepisy można interpretować – jak pokazuje obecna praktyka – dowolnie szeroko.
Warto pamiętać, że – obok kilku innych elementów – to właśnie te cechy odróżniają PiS od reszty polskiego systemu partyjnego. Przy wszystkich analogiach i podobieństwach środowiskowych, towarzyskich, biograficznych, ideologicznych, mamy do czynienia ze zjawiskiem rządów partii wychodzącej poza reguły gry akceptowane przez całą resztę. Mały ruch graniczny z Rosją to tylko wycinek całości obrazu, albo szkic ilustrujący zjawisko znacznie szersze.
dr Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 27-28 (5-12.07.2020)
http://mysl-polska.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czy ,,Sejm,, RP zahamuje proceder zabijania dla organów?

Czy ,,Sejm,, RP zahamuje proceder zabijania dla organów? Obowiązujący w Polsce system tzw. domniemanej zgody, skazuje pacjentów w śpiączce n...