Organizatorzy corocznego patriotycznego spaceru zwanego Marszem Niepodległości publicznie zadeklarowali głos w wyborach prezydenckich na mniejsze zło w postaci Andrzeja Dudy. Zaraz potem organizatorzy MN… postawili Jarosławowi Kaczyńskiemu warunki poparcia dla Andrzeja Dudy.
Paradoks tej sytuacji polega na tym, że polityczne znaczenie Marsz Niepodległości odzyskałby tylko w warunkach niepodzielnych rządów PO, powrotu prowokacji, podpaleń zabudowań wokół ambasad, rzucania kostką brukową przez policyjnych tajniaków etc., istotą polityczności jest wszakże konflikt.
Dlatego po uspokojeniu atmosfery wobec kolejnych marszów 11 listopada po roku 2015 wydarzenie to utraciło jakikolwiek ładunek polityczny.
Rok 2015 to także wyraźny podział wśród organizatorów Marszu Niepodległości na tych, którzy politykę czują i rozumieją oraz na pozostałych. Ci pierwsi są dziś w Sejmie, w porę wykorzystując chwilową koniunkturę w postaci łapanki na listy Kukiz’15, by przed następnymi wyborami współtworzyć Konfederację, a następnie wystawić kandydaturę Krzysztofa Bosaka na urząd Prezydenta RP. To ich ewentualne deklaracje oraz obecna wstrzemięźliwość mają znaczenie dla krajobrazu politycznego w Polsce.
Pozostali organizatorzy Marszu Niepodległości zostali ze swoją cykliczną coroczną imprezą, na którą tłumnie uczęszcza także „lud PiS-owski” bez oglądania się na proweniencję organizatorów. Marsz jest apolityczną przechadzką po błoniach Stadionu Narodowego, a opinie ich obecnych organizatorów nie są wiążące dla nikogo.
Tymczasem propaganda PiS-owska straszy wyborców Konfederacji argumentem ostatecznym „Czaskoski zakaże marszu”. Świadczyłoby to o wyjątkowej nieudolności rządu Morawieckiego, który w przypadku wygranej kandydata PO przestałby mieć w Polsce cokolwiek do powiedzenia i to przy założeniu, że Prezydent RP ma w ogóle kompetencje „zakazywania marszów”.
Po drugie, branie wspomnianego argumentu na poważnie świadczy o niezrozumieniu istoty polityki w optyce narodowej. Polska mogłaby sobie obecnie doskonale poradzić bez Marszów Niepodległości, inaczej sprawa wyglądałaby, gdyby PiS nie miał niezależnej konkurencji na ideowej prawicy.
Obecni organizatorzy MN nie rozumieją bowiem, że to właśnie niezależność i równy dystans wobec Dudy i Trzaskowskiego ze strony Krzysztofa Bosaka jest główną szansą na wybrzmienie postulatów konserwatywnych, suwerennościowych. Polityka to wystawienie swoich względów i zasobów na licytację, kto da więcej. Listopadowa przechadzka od ronda Dmowskiego pod Stadion Narodowy takim zasobem nie jest. Jest nim za to 1 mln 300 tysięcy głosujących, których trzeba przekonywać i kokietować.
Jednocześnie Rafał Trzaskowski pozwolił sobie nawet na stwierdzenie, że mógłby pójść w Marszu Niepodległości pod warunkiem, że ten nie byłby wykorzystywany politycznie. W istocie, gdyby Święto Niepodległości przełożyć w tym roku na lipiec i zorganizować w jego trakcie marsz, Trzaskowski mógłby wziąć w nim udział już teraz. Od 2015 roku, gdy Marsz przestał być wyrazem sprzeciwu wobec rządów PO, ani razu nie miał on wydźwięku politycznego.
Można sobie zatem pozwolić na eksperyment myślowy i wyobrazić, że po wygranej Trzaskowski jednak nie dotrzymuje obietnicy pójścia w Marszu Niepodległości, a wręcz przeciwnie – jako prezydent „zakazuje” jego przeprowadzenia. Nie różniłby się w tym przecież niczym od Prawa i Sprawiedliwości, które przed wyborami też wykonywało gesty wobec rozmaitych grup na prawicy – środowisk pro-life, Kresowian, zwolenników podwyższenia kwoty wolnej itp., by potem o składanych obietnicach zapomnieć.
Może więc warto dać sposobność, by „Czaskoski zakazał marszu”? Główną, jeśli nie jedyną zaletą takiego rozwoju wypadków byłoby wykazanie, że kto miał politycznie zdyskontować Marsz Niepodległości, ten na szczęście już dawno to zrobił. I to dzięki temu mamy dziś Konfederację, o głosy wyborców której trzeba zabiegać przed II turą wyborów prezydenckich.
Marcin Skalski
https://konserwatyzm.pl
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz