Jaka jest nauka z kolejnej rocznicy paktu Ribbentrop-Mołotow? Że to Beck mógł i powinien zawrzeć pakt z Mołotowem albo z Ribbentropem, a najlepiej z oboma – zamiast siedzieć jak ta… grochowa, wierząc w „gwarancje zachodnie”.
Nie liczmy na błędy innych popełniając własne
Polska wielokrotnie w historii orientowała się na konflikt niemiecko-rosyjski, najczęściej zresztą nie opowiadając się po żadnej z tych stron, tylko sił, które spór ten prowokowały. I mimo doraźnych korzyści – był to strategiczny BŁĄD polski, który musiał opierać się na nadziei, iż któryś z naszych wielkich sąsiadów też się pomyli i zadziała WBREW własnym geopolitycznym interesom.
Mechanizm taki zaszedł np. w przededniu i podczas Wielkiej Wojny, która i dla Rosji, i dla Niemiec po prostu MUSIAŁA być nieomal udanym samobójstwem – bo po to w znacznej mierze wybuchła.
Jak wiemy, w pierwszej wojnie światowej większość społeczeństwa polskiego stanęła po stronie rosyjskiej przeciw Niemcom – tyle, że tej wojny… w ogóle nie powinno było być[i]. Prawdziwym wrogiem i Rosjan, i Niemców, a faktycznie także i Polaków i wszystkich pozostałych ludów Europy i Azji – pozostawała Wielka Brytania, a dokładniej stojące za nią interesy City, już wówczas groźnej globalnej finansjery oraz aspirującej do światowej dominacji ideologii liberalnej (jeszcze w nieco bardziej salonowo-dżentelmeńskiej wersji niż dzisiaj).
Podobna sytuacja była zresztą w II WS, gdy z kolei Hitler nie tylko zdradził nazizm sprzedając go wielkiemu kapitałowi, ale także próbował zaprzeczyć geopolitycznemu przeznaczeniu Niemiec wywołując wojnę tylko i wyłącznie w interesie Anglosasów i dla ich panowania nad światem. W czym, niestety, mieliśmy swój udział dając się nabrać na dziecinną prowokację, pod postacią tzw. „gwarancji brytyjskich dla Polski”, które stanowiły bezpośredni katalizator konfliktu, którego padliśmy pierwszą, szczególnie dotkliwie poranioną ofiarą – i to pomimo tego, że choćby z racji swego położenia i korzystnych doświadczeń dyplomatycznych (osiągniętych dzięki genialnemu manewrowi Piłsudskiego, normalizującemu zarazem relacje polsko-niemieckie, jak i polsko-sowieckie) mogliśmy w istocie najwięcej zyskać na odwróceniu sojuszy i zmianie geopolitycznego układu sił nie tylko w Europie, ale i całej Eurazji,
Tak się jednak nie stało i choć – par excellence – i błąd rosyjski z I, i niemiecki z II wojny światowej przejściowo się Polsce opłaciły – to w pierwszym przypadku niemal tylko dlatego, że po prostu był sezon na powoływanie małych i słabych narodowych państw przejściowych w Europie Środkowej jako niezbędnego etapu dojścia do rządu światowego, za drugim zaś razem osłoniła nas skala zwycięstwa sowieckiego i zawieszenie przez komunizm dalszych procesów geopolityczno-cywilizacyjnych na niespełna pół wieku.
Skala zniszczeń, jakie dotknęła społeczeństwo i ziemie polskie była tak wielka, że nie sposób myśleć o dopuszczeniu do porozumienia niemiecko-sowieckiego BEZ UDZIAŁU Polski – inaczej niż jako o strategicznym, wręcz żywotnym błędzie dyplomacji II RP.
W istocie bowiem sojusz niemiecko-rosyjski, czy szerzej europejsko-eurazjatycki – jest czymś najoczywistszym w świecie i nie jest bynajmniej prawdą, że jest to układ w każdym bez wyjątku przypadku tylko zabójczy dla samego istnienia Polski. To znaczy jest, ale tylko w sytuacji, gdy Polska sama przyjmuje na siebie absurdalną rolę konia trojańskiego atlantyzmu, działając celowo WBREW własnej geopolitycznej determinacji.
Jeśli przestaniemy uważać za swoją dziejową misję przeciwdziałanie absolutnie niezbędnemu połączeniu potencjału Europy i Eurazji (ostatnio reprezentowanej znacznie skuteczniej nie przez Rosję, lecz przez Chiny) – wówczas staniemy się BENEFICJENTAMI, a nie zawadą tego korzystnego także i dla nas procesu.
Chiny – konieczne dopełnienie Eurazji
Równie ewidentny, acz świeższej daty jest geopolityczny fałsz narzucanego Europie konfliktu z Chinami, które zdając się dominującą siłą ekonomiczną Azji są i naszym naturalnym partnerem, a nie wrogiem, dla Polski i całej Europy Środkowej stanowiąc przy tym szansę wyjścia z pułapki średniego rozwoju i inwestycji nas ledwo utrzymujących przy życiu, za to transferujących zyski poza granice naszego kraju.
I nie ma dla tak rysującego się naturalnego sojuszu europejsko-chińskiego znaczenia, że historycznie Chiny miały w swych długich dziejach momenty czy raczej zadatki, gdy okresowa przewaga czynnika merkantylnego mogła uczynić je imperium oceanicznym. Zawsze jednak następowało introwertyczne wycofanie na obszary kontynentalne i powrót typowej dla nich dominacji czynnika politycznego nad handlowym.
Teraz sytuacja może, ale tylko może wyglądać inaczej. A czy na pewno źle? Pamiętajmy wszak, że takie Stany Zjednoczone miały wszelkie dane, by pójść nie drogą Mahana, ale by pozostać alternatywnym Kontynentem. Chiny do pewnego stopnia mają ten komfort w przeciwnym kierunku. Ich realnie się dziejący powrót na szlaki Zheng He wcale nie musi zaprzeczać eurazjatyckości, a jedynie uzupełniać jej formułę.
Tak czy inaczej jednak – eurazjatycki wybór Europy (w tym Polski) byłby dla nas wszystkich wybawieniem od uciążliwej amerykańskiej zależności i przekreśleniem samobójstwa, jakim dla Starego Kontynentu były dwie wojny światowe, a dla Polski radosne wystąpienie w drugiej z nich jako pretekst, zarzewie i pierwsza ofiara konfliktu sztucznie dzielącego naturalnych sojuszników.
W istocie bowiem oś od Berlina przez Warszawę do Moskwy i Pekinu, ów kontynentalny most, o którym pisali realiści dostrzegający geopolityczne i geoekonomiczne korzyści i oczywistości – to przyszłość. Nie popełniajmy błędu Becka, nie ignorujmy rzeczywistości dziejącej się wokół nas. Zawsze, gdy szliśmy w historii przeciw naszemu geopolitycznemu przeznaczeniu – czekały nas tylko ofiary i zniszczenie. Najwyższy czas to zmienić.
Konrad Rękas
[i] Rosja i tak w przededniu Wielkiej Wojny planowała dać nam niepodległość, bo już miała nas serdecznie dość i naturalną niechęcią napełniała jej sfery kierujące myśl o przyłączaniu kolejnych ziem zamieszkałych przez Polaków. W dodatku zaś Rosjanie znaleźli wreszcie w endecji partnera, któremu mogli zostawić Polskę – tak w przekonaniu o łączności interesów, jak i trwałości takich rządów w odrodzonej Polsce, pewniejszych niż pozbawieni zaplecza społecznego konserwatyści.
Skądinąd był to zresztą powrót do sytuacji z czasów Aleksandra II. Car-Wyzwoliciel sam doskonale wiedział, że dwie najbardziej palące sprawy do uregulowania dla Rosji – to kwestie polska i chłopska. I obie tak czy inaczej zostałyby uregulowane – natomiast niepodważalną zasługą Wielopolskiego było, że po pierwsze pojawił się w odpowiedniej chwili jako wiarygodny polski partner carskich planów, a po drugie umiał je rozszerzyć i rozbudować swą wielką, śmiałą wizją i skuteczną (do czasu praktyką).
Z pewnością więc Enoch zamiast Wielopolskiego czy Piltz w miejsce Dmowskiego też być coś dla Polski uzyskali – ale to Margraf i endecja nadali sprawie polskiej rangę programu (wszech)polskiego z prawdziwego zdarzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz