wtorek, 4 sierpnia 2020

Siedemnaste województwo?

Nieco nieoczekiwanie, w środku sezonu ogórkowego, wrócił temat zwiększenia ilości województw w Polsce. Od razu wzbudził ostre emocje, powoli już dogasające po obfitującej w równie gwałtowne co negatywne namiętności końcówce kampanii wyborczej.

Jak na zawołanie opinia publiczna podzieliła się na dwie części, z czego ta pro-PiSowska pomysł całym sercem poparła, a ta anty-PiSowska w z wszech sił mu się przeciwstawiła. I paradoksalnie obie mają rację, przynajmniej w dużej części

Prawdę mówią politycy partii rządzącej twierdząc, że podział administracyjny naszego kraju ma charakter czysto umowny. Ze względu na brak państwowości w wieku XIX i znaczącą zmienność naszego terytorium w wieku XX, jedynie na części obszaru Polski funkcjonują realne krainy historyczne, cechujące się odmiennością kulturową i gospodarczą wobec pozostałych, a jednocześnie spoistością wewnętrzną. O ile są takowymi Wielkopolska, Małopolska czy Mazowsze o tyle np. Ziemia Lubuska stanowi twór całkowicie sztuczny obdarzony jedynie nazwą historyczną.

Skądinąd obecny podział kraju na szesnaście województw nigdy nie miał oddawać kształtu krain historycznych. Sama geneza obecnej mapy administracyjnej jest równie ciekawa co kuriozalna.
Temat reformy administracyjnej rozpalał polityczny spór przez niemal cały rok 1998.

Pierwotna koncepcja rządowa zakładała powołanie dwunastu województw. Tutaj jednak w grę zaczęły wchodzić dwa zasadnicze czynniki.

Pierwszym, nazwijmy go zewnętrznym, były wielkomiejskie aspiracje poszczególnych aktualnych miast wojewódzkich. Był jednak także czynnik drugi, wewnętrzny. Wynikał on z federacyjnego charakteru, stanowiącej trzon koalicji rządowej, Akcji Wyborczej Solidarność. Całkowity brak wewnętrznej spoistości klubu parlamentarnego AWS doprowadził do powstania w ramach samego obozu rządowego kilkunastu sprzecznych koncepcji. Najważniejsze z nich to:

– Pierwotna koncepcja rządowa, popierana przez… znaczną część rządu i większość koalicyjnej Unii Wolności, zakładała powstanie 12 silnych województw. Koncepcja ta ewoluowała osiągając kolejno, na skutek kompromisów politycznych i ulegania kolejnym grupom nacisku, 13 i 15 województw.

– Wariant 25 województw preferowany m.in. przez posłów AWS z ramienia ZChN i marszałek senatu Alicję Grześkowiak.

– Wariant 17 województw autorstwa SLD.

Gdy już wydawało się, iż na skutek kompromisu z obstruktywną lewicową opozycją powstanie piętnaście województw, na skutek veta prezydenta przyjęta została obecna mapa administracyjna z szesnastoma województwami. Konieczność godzenia sprzecznych interesów i koncepcji doprowadziła do uwypuklenia konfliktów lokalnych, takich jak np. tradycyjna rywalizacja na linii Bydgoszcz – Toruń. Politycy i samorządowcy z Torunia gotowi byli dołączyć swoje miasto do województwa Pomorskiego ze stolicą w Gdańsku, byle tylko nie być zarządzanym przez tradycyjnie antagonistyczną Bydgoszcz.

Ostatecznie spór udało się rozwiązać. Do dziś Bydgoszcz jest siedzibą wojewody kujawsko-pomorskiego, w Toruniu zaś obraduje Sejmik i Zarząd Województwa. Analogiczna sytuacja występuje w województwie lubuskim, gdzie urząd wojewódzki mieści się w Gorzowie Wielkopolskim a urząd marszałkowski w Zielonej Górze.

Jak wynika z tej długawej historycznej dygresji obecny kształt mapy administracyjnej nie jest w żadnym wypadku rodzajem słowa wyrytego w kamieniu. To owoc kompromisu sił politycznych rządzących Polską ponad dwie dekady temu, obecnie już w większości nieistniejących.

Jak każde ustalenie może, a nawet powinno być z czasem zmieniane i weryfikowane. Równie dobrze moglibyśmy ustalić, że granice województw, lub departamentów – w końcu nazwy jednostek samorządu też są umowne, przebiegają zgodnie z południkami i równoleżnikami. Byłoby to absurdalne, ale zapewne z czasem funkcjonowałoby w niewiele gorszy sposób niż ma to miejsce obecnie. PiS ma zatem rację twierdząc, że granice województw a nawet ich liczbę można zmieniać w dowolny sposób.

Inna rzecz jednak czym te zmiany są motywowane. Tutaj rację wypada przyznać opozycji, która stwierdza słusznie, że nie ma obecnie żadnych merytorycznych przesłanek do wydzielania z Warszawy siedemnastego województwa. Województwo mazowieckie sprawnie realizuje zadania, zarówno przewidziane dla samorządu województwa jak i zlecone przez administrację rządową. Ma zrównoważony stabilny budżet, jego jednostki podległe i infrastruktura są w dobrym stanie. Prowadzi zrównoważoną politykę inwestycyjną. Jednym zdaniem: nie ma się czego doczepić.

Jedyny rzeczowy argument na rzecz podziału Mazowsza padający ze strony obozu rządowego odnosi się do możliwości korzystania przez samorządy ze środków europejskich. Przyznajmy jednak, że jest to argument niezbyt poważny. Reszta to już wyłącznie lustra i dym – pantomima odwracająca uwagę widza od prawdziwego celu PiS. Ten natomiast jest czysto praktyczny i polityczny.

Po podziale województwa PiS z dużym prawdopodobieństwem przejmie władzę na Mazowszu, natomiast Warszawa przypadnie w udziale Platformie. Na całej układance straci jedynie PSL, który rękoma Adama Struzika od lat dzierży ster władzy w województwie.

Bilans planowanej operacji przedstawia się zatem następująco. Po jednej stronie mamy zysk polityczny dla PiS, który zada kolejny, być może nawet śmiertelny cios PSL-owi. Do tego zgarnie na kilka lat przyjemne stołki marszałka, wicemarszałków i członków zarządu województwa, o pomniejszych synekurach nie wspominając. Z drugiej strony bilansu zaksięgujemy koszty, w postaci kilkudziesięciu lub stu-kilkudziesięciu milionów złotych, które wydamy na całą tą operację. Podejrzewam, że większość z nas uzna, że nie warto. Podejrzewam także, że aparat partii rządzącej będzie miał w tym zakresie dokładnie przeciwną konkluzję.

Swoistą ironią losu jest to, że polski samorząd faktycznie wymaga zmian. Reforma 1998 roku stanęła w pół kroku, pozostawiając ułomne, niewydolne finansowo i rzeczowo powiaty oraz dychotomię władzy w województwach. Taką reformę można by przeprowadzić, szczególnie mając w perspektywie trzy spokojne lata. Ale warto to robić bez pośpiechu, bez pisania ustaw na kolanie i nocnych głosowań. W innym wypadku zamiast reformy doczekamy się kolejnego prawnego koszmarku, przy którym będziemy mile wspominać obecny ułomny system.

Przemysław Piasta
Myśl Polska, nr 31-32 (2-9.08.2020)
http://mysl-polska.pl

2 komentarze:

  1. Nie tylko Bydgoszcz i Toruń, Gorzów i Zielona Góra… Radom tak się nienawidzi z Kielcami, że wolał dołączyć do województwa mazowieckiego niż do świętokrzyskiego. W sumie na tym przegrał, bo w woj. mazowieckim jest prowincjonalnym miastem (na pocieszenie dostał komendę wojewódzką policji), a w świętokrzyskim byłby drugą stolicą województwa. Przegrał też, gdy idzie o dostęp do funduszy europejskich, ponieważ w woj. mazowieckim Warszawa jako najbogatsze miasto w Polsce obniża parametry przydziału tych funduszy. Poza Warszawą i otaczającym ją pierścieniem miast województwo mazowieckie jest biedne. Radom też. No, ale to sprawa Radomia – ma czego chciał.
    Najlepszym dotychczas modelem podziału administracyjnego Polski był model gierkowski z 49 województwami, bez nikomu do niczego niepotrzebnych powiatów. Można było i należało go utrzymać, dokonując najwyżej pogrupowania województw, po dwa, trzy czy cztery, w jakieś regionalne struktury wyższego szczebla. Nie byłoby dualizmu administracyjnego: w województwach mielibyśmy wówczas wojewodów, w regionach („ziemiach”) marszałków. Rozwijałyby się mniejsze miasta – stolice województw i ich otoczenie. Dziś niektóre z nich spadły do roli małych miast powiatowych.
    Powrót do modelu gierkowskiego jest praktycznie niemożliwy. Wymagałby stanowczej decyzji i konsekwentnej jej realizacji. Nie stać na to obecnych polityków. No bo kto pozwoli na likwidację powiatów, których jedyną praktycznie rolą jest zapewnienie synekur tysiącom lokalnych działaczy wszystkich partii? Poza tym reforma Gierka to „komunistyczna zaszłość”, a na taką, choćby była najbardziej racjonalna, zgody być nie może.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma to jak podrzucić ludziom dobrą zabawkę. W internecie już rozpoczął się spór czy stolicą województwa mazowieckiego powinien być Płock czy Radom.
    Jakoś nikt nie wpadł na to, że powinna nią pozostać Warszawa.

    OdpowiedzUsuń

W Niemczech człowiek niesłusznie skazany po 13 latach w więzieniu dostał rachunek za spanie i obiady na 100 tysięcy euro!

Historia Manfreda Genditzkiego brzmi jak scenariusz rodem z koszmaru. Mężczyzna ten, w 2010 roku, został skazany na dożywocie za morderstwo,...