Przejdź do głównej zawartości

Centrum Głupoty w Lublinie

Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na wielkich i zupełnie niepotrzebnych inwestycjach.

Ta stara prawda jest mottem całego okresu przynależności Polski do Unii Europejskiej i jeszcze kilku lat przedakcesyjnych.

W jej imię w całym kraju powstały deficytowe, samorządowe aquaparki, straszą betonowe gmachy parków naukowo-technologicznych, w których ni widu nauki, ni słychu technologii, stoją – a raczej leżą i pękają lotniska, z których nikt nie chce latać i hale targowe, na których nie ma już czego wystawiać, wycięto za to tysiące drzew, by na ich miejsce zabrukować kilometry zielonych dotąd placyków.

A wszystko to nazwano półtorej dekadą rozwoju, oczywiście zrównoważonego… I innowacyjności.

Co najważniejsze zaś – wszystko to pobudowano wg nowego, także… zrównoważonego klucza unijnego. Tzn. o ile kiedyś, żeby zostać realizatorem jakiejś publicznej inwestycji – trzeba było z góry wyłożyć jakieś 10-20 proc. jej wartości, o tyle teraz buduje się za jakąś jedną trzecią tego, co w kosztorysie, a reszta idzie do podziału i na zmarnowanie.

W Lublinie, czyli nigdzie

Lublin oczywiście nie odbiega od tego wzorca integracyjnej głupoty, na skalę o tyle mniejszą, że przy wszystkich swych uroszczeniach – pozostaje nadal prowincjonalnym miastem, za mało ambitnym, by gonić naprawdę rozwijających się, ale i za dużym, by jakieś chaotyczne inwestycje, np. infrastrukturalne dawały mieszkańcom znaczącą poprawę nie tylko formy, ale realnej jakości życia.

Jasne – powstało w Lublinie lotnisko tyle, że – jak ostrzegano od początku – jest ono wyłącznie źródłem strat i obciążeń budżetowych dla swych udziałowców, czyli samorządów miasta i województwa.

Pewnie, zbudowano w Lublinie piramidę nowych czasów, Centrum Spotkania Kultur (oczywiście na ponurym, nagrzanym latem i lodowym zimą betonowym placoklepisku) – tylko dla uzyskaniu efektu (zwłaszcza finansowego dla wydających stosowne decyzje) wcześniej zburzono stojący w tym miejscu i gotowy do ukończeniu gmach teatru wielkiego, w zamian uzyskując obiekt, który ze względów funkcjonalnych nie nadaje się ani na teatr, ani na operę, ani filharmonię, ani nawet salę konferencyjną i pałac zjazdów.

Oczywiście, przebudowano i dobudowano nieco ulic, jednak nadal nie układają się one w żaden sensowny układ komunikacyjny, a przy okazji w niemal każdym kluczowym miejscu coś spaprano – a to zrobiono kładkę zamiast pełnego motylego skrzyżowania, a to za wąski most, słowem miliardy poszło, a efekt robić może wrażenie co najwyżej na emigrantach wpadających na chwilę do Lublina do rodziny.

A, no i postawiono w Lublinie coś jeszcze – dziwaczną konstrukcję, nazwaną bombastycznie Lubelskim Parkiem Naukowo-Technologicznym, która od chwili swego powstania, przez całe 15 lat – służy dokładnie do niczego, może poza nakręceniem tam spotu wyborczego pewnego lubelskiego hochsztaplera kiedyś udającego polityka, a jeszcze wcześniej producenta wódki oraz stanowieniem tła dla fotografii, raczej tych rozebranych niż ślubnych.

Parki nieistniejącego przemysłu i braku technologii

Moda na takie obiekty przyszła do Polski na początku okresu akcesyjnego oczywiście z Zachodu – Francji, Niemiec, także Szwecji, wraz z wyjazdami studyjnymi naszych samorządowców, szukających pomysłów na wspomniane na wstępie wielkie inwestycje, na których można by zarobić prawdziwe pieniądze. Wyjaśniając jeszcze raz – zarobić je wydając stosowne decyzje, wybierając wykonawców i w tym podobne, normalne sposoby, a nie generując jakieś tam dochody dla regionów i ich mieszkańców, Unio broń!

Oczywiście, przywlekając takie koncepcje do kraju – nikt nawet nie próbował myśleć, że zagranicą parki takie powstawały przez dekady, stanowiąc węzły naturalnych połączeń między lokalnymi przemysłami, a ośrodkami naukowymi, podczas gdy w Polsce brakuje przede wszystkim tego pierwszego elementu: przemysłu zdolnego zaadaptować i wdrożyć do opłacalnej produkcji rozwiązań niekiedy może i faktycznie powstających w głowach polskich uczonych. Nic to, furda, nieważne – nie ma przemysłu, nauka kuleje, to pobudujemy pałace naukowoprzemysłowe! No i zbudowali…

A dokładniej – …śmy, bo byłem przy powstawaniu Lubelskiego Parku Naukowo-Technologicznego jeszcze jako radny, naście lat temu i na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że głosowałem przeciw. Od tamtej pory mogłem jedynie obserwować i opisywać, jak wszystkie zastrzeżenia zgłaszane do tego przedsięwzięcia – tylko się potwierdzają.

Sam LPNT powstał zresztą tylko dlatego, że – oprócz chęci zysku marszałków – jego motorem było dążenie jednej z lubelskich uczelni, Uniwersytetu Przyrodniczego, do pozbycia się kawałka ziemi, uzyskanej przed ćwierćwiekiem dzięki wywłaszczeniom, na których miały powstać akademickie obiekty dydaktyczne, no ale nie powstały, więc była do zwrotu. No chyba, żeby się udało je upchnąć jakiejś spółce, najlepiej z udziałem samorządu.

Tak więc oczywiście powstała i od kilkunastu lat jest niekończącym się źródłem kłopotów, strat, choć i małych (?) szwindelków dla kolejnych władz województwa. Właśnie mamy do czynienia z kolejną odsłoną tego pasma afer – awanturą wybuchłą o próbę stworzenia w paskudnym budynku Parku czegoś w rodzaju lunaparku, w modnym ostatnio, jeśli chodzi o marnowanie pieniędzy publicznych, stylu „centrum nauki”, czyli tzw. Koperników.

Prawo Koperników

PiS-owski Zarząd Województwa Lubelskiego zerwał właśnie umowę z mającą zrealizować projekt Centrum Nauki firmą TRIAS AVI, krajowym potentatem w tej branży – twierdząc, że wykazała się niemal zerowym zaangażowaniem w realizację lubelskiej placówki tego typu, ponadto zaś przedstawione marszałkowskim kontrolerom wyniki trwających zaledwie od maja prac okazały się „niskiej jakości”. Już samo to wydaje się zresztą ciekawe.

Niemal wszystkie przedsięwzięcia i inwestycje samorządu województwa ze zrozumiałych względów są opóźnione – ale tylko z Centrum Nauki wykonawcę wygoniono właśnie pod pretekstem niedotrzymania terminów. Wcześniej zaś z posadą pożegnał się pomysłodawca „lubelskiego Kopernika”, prezes marszałkowskiej spółki LPNT – Marcin Wieczorek. O co więc naprawdę chodzi w tym konflikcie?

Że właściwie od samego początku nie wiadomo ani do czego ma służyć ogromny, a niefunkcjonalny obiekt postawiony przed kilkunastu laty na Felinie, ani czym konkretnie miałyby się zajmować kolejne podmioty powoływane do zarządzania tym betonowym, duszącym bunkrowcem – to jedno. Że nie raz już w przeszłości zdarzały się problemy czy to z próbami zamiany LPNT w kuźnię start-upów, czy open office dla różnych podmiotów (a nawet… jednostek kultury) – to drugie. Obecna awantura pokazuje jednak, że kolejna już ekipa potyka się o to koromysło, jak zwykle jednak milionami w tle.

Prezes Wieczorek, przechodząc do Parku z doświadczeniami biznesowymi – musiał zapewne zderzyć się z faktem, że ma kierować spółką i obiektem służącymi dokładnie do niczego. I stąd pewnie postanowił wymyślić cokolwiek – czyli właśnie to nieszczęsne CN.

Zdaje się jednak, że albo wymyślił nie to, co trzeba – albo nie tym co potrzeba chciał dać przy okazji zarobić. Pierwszym problemem okazały się pieniądze – na lubelski Centrum poskąpiono, przeznaczając na ten cel tylko 7 mln zł, podczas gdy oparte na podobnym pomyśle, właśnie otwarte Epi-Centrum Nauki w Białymstoku – kosztowało ponad 25 mln zł.

Dalej – lokalizacja. Na Podlasiu zleceniodawcą również był tamtejszy Park Naukowo-Technologiczny, ale obiekt powstał na terenie Stadionu Miejskiego, a nie na zad… wylocie z miasta w szczere pole.

No i wreszcie czynnik trzeci – czas. Prace w Białymstoku trwały dwa lata, podczas gdy w Lublinie zakreślono z góry nierealny termin pięciu miesięcy. I tylko dwie rzeczy łączą oba te projekty – zrealizowany i przerwany: sam pomysł oraz podmiot wykonujący, właśnie TRIAS AVI. I na tym zdaniem osób dobrze poinformowanych – polega problem. Choć firma ta bowiem ma w swoim porfolio centra nauki i wielkie instalacje w całym kraju – nie była tą, która miała… wygrać przetarg także na CN w Lublinie, a w każdym razie odpowiednio dobrać podwykonawców.

I właśnie fakt, że prezes Wieczorek nie zrozumiał wystarczająco dokładnie jak organizuje się samorządowe zamówienia publiczne – miał być powodem jego dymisji i całkowitej niełaski w regionalnych strukturach Prawa i Sprawiedliwości.

Zarząd Województwa zapewnia, że nie poniesiono i nie zostaną poniesione żadne nakłady budżetowe na już wykonane prace – choć jeszcze kilka miesięcy temu chętnie chwalono się ich zaawansowaniem. Wobec zerwania umowy – nie można jednak wykluczyć roszczenia i pozwu ze strony TRIAS AVI, z pewnością też do otwarcia Centrum nie dojdzie w tym roku (co może i dobrze, wydaje się bowiem być ono tak samo zbędne, jak i sam Park – przynajmniej jako podmiot publiczny, finansowany z budżetu).

Tylko betonowe mury LPNT po staremu będą pylić się na marne – stanowiąc jeden z wielu rozsianych po Polsce pomników fikcyjności rozwoju i awansu cywilizacyjnego w wersji à la „fundusze unijne”.

Konrad Rękas
Nowy Tydzień w Lublinie
https://chart.neon24.pl

Komentarze

  1. Prezes jawnie Polakom w gębę pluje i jakoś nikt się nie buntuje.
    Wojska obce naściągali, a tubylcy ciastem i kawa ich witali,
    300 lat na nich czekali,
    sami dobrowolnie, bez przymusu to wszystko zaakceptowali.

    Obcym wojskom wielkie prawa dali,
    a prezes pilnie i solidnie dyrektywy wykonuje,
    ban..dero..wców i fasz..ystów podtrzymuje,
    społeczeństwo w ciemną i fałszywą drogę kieruje.

    Prezes stary kawaler kontakt z rzeczywistością stracił
    i znowu coś nowego po kryjomu knuje,
    a społeczeństwo to wszystko akceptuje i nikt się nie buntuje.

    Reprezentanci narodu z immunitetem dumnie do Madrytu kiedyś lecieli,
    w samolocie popili, porzygali i w Madrycie też narozrabiali,
    w hotelu wszystkie konferencje przespali.

    Po powrocie do kraju rachunki wystawili,
    że z żonami i kochankami do Madrytu samochodami jechali.
    W nagrodę, co niektórzy nowe stołki w Brukseli dostali,
    wszyscy dzisiaj w polityce zasiadają,
    są aktywni i dalej kombinują, manipulują, smarują
    i naród dalej oszukują.

    Kibole z W-wy w Madrycie kiedyś narozrabiali,
    z policją tak się ostro ścierali,
    że wszystko z patriotyzmem pomieszali.

    Wyszabrowaną i rozmontowaną nową gospodarkę polską tak zmontowali,
    że młodzi z dobrobytu i szczęścia powyjeżdżali
    i na zmywakach pracują i na lepsze juto oczekują.
    W ostatnich 30 latach żadnego przyrostu nie było,
    dzieci nie przybywa, a narodu ubywa.

    Pachołki i kundle plan balc..erow..icza budowali,
    inwestorów z zachodu pościągali, pozapraszali,
    licencje i zgodę na działalność gospodarczą
    premierzy i ministrowie porozdawali.

    Wszyscy się tak szybko w porozumieniu z kapitalistami wcześniej skumali,
    że pod stołem swoje otrzymali i od razu zainwestowali.

    Spragniona przemian Polska ukochana
    wypiła dawkę wzmocnionego kapitalizmu
    i tak w marzeniu leżąc, na ulicy się rozkraczyła,
    że w biały dzień samowolnie się prawie rozp..ierdo..liła.

    Mienie społeczne od kilku pokoleń ciężko
    wypracowane za grosze sprzedali,
    łapówki pobrali i tak milionerami się stali.

    My wszyscy z nadzieją, wiarą i radością
    wolności i suwerenności oczekiwali,
    a tu kundle i kolesie przy okrągłym
    stole wszystko sprzedali, pokombinowali
    i swoim rodzinom nowe stołki zagwarantowali.

    Dzisiaj do Białorusi się wpier dal..ają, młodych tam podpuszczają,
    i o demokracji i solidarności gadają.

    Za przesłuchania terrorystów w Kalkutach miliony pobrali
    i mimo twardych dowodów tego się wypierali.
    Święte prawa zagwarantowane w Konstytucji tak olali,
    że nawet ci zza morza dobrze się naśmiali.

    W Strasburgu prawną decyzję podjęli i terrorystom odszkodowanie
    kosztem polskiego podatnika wypłacili i tym samym zadośćuczynienie spełnili.

    Kolesie cichcem nowe ustawy porobili, mienie społeczne rozsprzedali,
    pokombinowali, wszystko przyklepali
    i za judaszowe srebrniki tak się obłowili,
    że co niektórzy się całkowicie zmyli.

    Drzewo z Syberii i Afryki ściągają,
    na wiórki przerabiają i do elektrowni jako biomasę
    z dotacją od rządu sprzedają,
    a ministrowie o ochronie środowiska i o redukcji CO2 gadają,
    aż im piana w mordach stoi i rękoma przecierają
    i znowu się obławiają.

    Na Rosję ciągle plują, szczują, sankcjonują,
    ale dalej tani węgiel i gaz od nich kupują.
    Niektórzy tak się już obłowili,
    że nowe konta za granica założyli,
    aby podatków dalej nie płacili.

    Tak to cała, smutna prawda po głowie sie przewija.
    Na następne pokolenia przyszłość w ciemny obraz się zamienia.
    Nowy „stablizment” na świecie się szykuje
    i teraz każdy z polityków tylko na innych jeździ i szczuje.

    Polska jak zwykle w szpicy tego procesu,
    politycy kombinują, manipulują i każdy na każdego szczuje i pluje.

    Polak Polakowi nie pomoże, ale zakadzić zawsze może.
    Jak świat światem Polak nie był i nie będzie słowiańskim bratem.

    Tragiczna historia nic go nie nauczyła,
    a nowa demokracja go zdemoralizowała i zagubiła.
    „Cicho wszędzie, ciemno wszędzie co to będzie, co to będzie”

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Twój kot macha ogonem? Zobacz, co to oznacza.

  Merdanie ogonem u psa jest dla większości ludzi czytelne. Świadczy o ekscytacji i pozytywnym nastawieniu zwierzęcia. A jeśli kot macha ogonem, to jest zadowolony czy może wręcz przeciwnie? Czy koci ogon mówi to samo co psi? Istnieje sporo mitów wokół tego zjawiska, a ich konsekwencje bywają przykre. Poznaj tajniki mowy kociego ogona. Machanie ogonem przez kota może być jednym z sygnałów ostrzegawczych Różnice w psiej i kociej mowie ciała Traktowanie kota jak małego psa jest dużym błędem, szczególnie przy okazji interpretowania mowy ciała obu gatunków. Psi ogon merdając mówi coś zupełnie innego niż ogon koci. Pies manifestuje w ten sposób dobry nastrój i pozytywną ekscytację, kot – zdenerwowanie, złość i napięcie. A dlaczego w ogóle zwierzę macha ogonem? Ten rodzaj komunikowania sprawdza się na odległość, bez potrzeby zbliżania się osobników do siebie. Merdający czy machający ogon widać z daleka, co daje dużo czasu na podjęcie adekwatnego działania. Koty preferują ten rodzaj „zdystans

Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków?

  Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków? Ilość drewna byłaby w Polsce wystarczająca, gdyby nie było ono sprzedawane za granicę. Tymczasem przedsiębiorcy z Niemiec wykupują polskie drewno opałowe. Co sądzą o tym przedstawiciele przemysłu drzewnego? Jak  wynika  z nieoficjalnych ustaleń „Super Expressu”, niemieccy przedsiębiorcy masowo wykupują polskie drewno opałowe, które sprzedają Lasy Państwowe. W efekcie rosną ceny drewna, brakuje opału dla Polaków, którzy, jak wcześniej  pisały  media, rzucili się do zbierania chrustu na opał w lesie. Ciekawe jest, że jak informował Murator, ceny drewna opałowego wzrosły o 100 proc. względem 2021 roku i za m3 drewna opałowego trzeba teraz zapłacić średnio 400-500 zł. Ceny w Lasach Państwowych są niższe i zależne od regionu. W rozmowie z TOK FM Rafał Zubkowicz z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych zauważył, że średnia cena gałęziówki wynosi 30 zł, nie wliczając w to transportu, pocięcia, rozładunku itd. Z kolei podczas  r

Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy”

  Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy” Ukraiński mężczyzna w wieku 38 lat został oskarżony o handel ludźmi. Jego przestępcze działania skupiały się również na rekrutowaniu osób do pracy, która miała polegać na zbieraniu datków do puszek, rzekomo przeznaczonych na pomoc dla chorych ukraińskich dzieci. Straż Graniczna poinformowała o sprawie w czwartkowym komunikacie. „Oskarżony obywatel Ukrainy werbował swoich rodaków do pracy, polegającej na zbieraniu do puszek datków przeznaczonych rzekomo na chore ukraińskie dzieci” – informuje SG. W toku dochodzenia ustalono, że w okresie od września 2020 roku do sierpnia 2022 roku, 38-letni Ukrainiec angażował ludzi do pracy, wprowadzając ich w błąd co do charakteru, warunków i legalności tej pracy. Dodatkowo, pomagał pokrzywdzonym uzyskać niezbędne dokumenty, takie jak zaświadczenia o pracy sezonowej przy zbiorach owoców w gospodarstwach lub firmach w okolicy Grójca. „Nas