Studenci to narodek bardzo podatny na snobizmy, często całkiem niespodziewane. Chwytanie i przyswajanie sobie wzorów amerykańskich, zwłaszcza afroamerykańskich, nie ma w sobie nic dziwnego, należy do prawie obowiązującej formy uspołecznienia.
Piszę „prawie”, bo ta forma pozostawia spory margines na wolny wybór.
Poza tym amerykanizm jako obyczaj i kultura nie rozchodzi się drogą snobizmu, lecz na inne sposoby i wskutek innych podniet, silniejszych od snobizmu.
Koledzy z uniwersytetu mówią mi, że wśród swoich studentów zauważyli snobizm, w którym można dopatrzyć się antyamerykanizmu, chociaż pojawił się nie z takiego impulsu. Nie można powiedzieć, że się krzewi, ale daje o sobie mocno znać w środowiskach i kółkach towarzyskich mocno prawicowych, gdzie poszukuje się wzorów – że tak powiem – uszlachetnionych, ale nie oderwanych od życia.
Mówi mi kolega, że studenci, z którymi wiązał nadzieję, którzy wyróżniali się oryginalnym myśleniem i zwracającym uwagę sposobem bycia, przynoszą do swoich promotorów propozycje pisania prac magisterskich czy doktorskich na temat dworkowej, szlacheckiej kultury, dworkowego stylu życia rozumianego dość szeroko, branego nostalgicznie i z niejakim nabożeństwem.
Niewątpliwie mamy tu przejaw jakiejś tradycji i niewątpliwie ma ona widoczny związek ze szlachetczyzną, ale pojmowaną zupełnie inaczej niż w moich czasach studenckich.
Miałem kolegę, który nazywał się Wdziękoński z Wdziękonia herbu Koński Łeb i niewątpliwie wywodził się z kultury dworkowej, a może jeszcze w niej tkwił, ale z pewnością nie miał takiego snobizmu, raczej, uprzedzając kpiny kolegów, sam ze swego herbu pokpiwał. Nie był zresztą wyjątkiem.
Czesław Miłosz pisał, że przed wojną i po wojnie jego koledzy i on sam wstydzili się swego szlacheckiego, dworkowego, bo ono takie było, pochodzenia. Ale pod koniec życia stawiał sobie pytanie, czy nie postąpił źle, zdradzając swoją klasę. Tak się zmienia duch czasu.
Dużo pisano o wpływie tradycji szlacheckiej na polskie obyczaje i zachowania polityczne. Dziś uczeni tym się nie zajmują jako sprawą oczywistą, temat został połączony z tematem Kresów i przedstawiany jest głównie w postaci kolorowych obrazków.
Mówi się, że w starej Polsce szlachta stanowiła 10% albo i 20% populacji, podczas gdy francuska noblesse tylko 1%. Zapomina się, że szlachta polska i francuska to kategorie i zjawiska zupełnie odmienne.
Większość polskiej szlachty stanowili chłopi, o tyle wolni, o ile magnat im na to pozwalał, szlachtę brukową trzeba nazwać lumpenproletariatem – nie pracując i nie mając nic na wymianę, bywało, że wynajmowała się w sądach, jak wiemy od Kitowicza, w roli fałszywych świadków.
Na drugim krańcu drabiny społecznej można się doszukać kilku rodów arystokratycznych, ale ogólnie magnateria to oligarchia, nie arystokracja. Nieco kształtu zachodniego polska oligarchia uzyskała pod zaborami.
Pamiętnikarze i dawni historycy pisali malowniczo o polskim republikanizmie, bo też był on malowniczy i totalnie skorumpowany. Może warto przytoczyć świadectwo o „szlachcie dworkowej”, nie najniższej rangi, bo tej, która brała udział w sejmikach.
Kajetan Koźmian, poeta wybitny, choć zawsze niemodny, konserwatysta i wielbiciel szlachetczyzny, takie dał jej świadectwo w swoich znakomitych „Pamiętnikach”.
„Co dzień (podczas obiadów sejmikowych) nikły ze stołu nie tylko noże, łyżki, widelce, lecz obrusy. (…) Patrzyłem na to, jak podczas obiadu wszedł nieznajomy mi szlachcic w szarej, z kapturem na plecach opończy i zaczął się cisnąć do obsiadłego już stołu, mówiąc: »Panowie bracia, wy jecie, a ja głodny, od wczoraj nic nie jadłem. – Czemuż Waść nie pospieszył, nie naprzykrzaj się«, lecz gdy szlachcic ciągle się pchał między obiadujących i wyrywał drugim widelce, zawsze powtarzając: »Ja nic nie jadłem«, wypchnięto go od stołu.
Wtem hajduk niesie na stół ogromną i głęboką misę gorących i kurzących się flaków. Szlachcic wypchnięty porywa za nią i wołając »Ja nic nie jadłem«, łyka flaki i parzy się. Współbiesiadnicy zrywają się od stołu, jeden mu wydziera misę, drugi rozdziera kaptur z opończy, drudzy wołają: »Nasyć się Waść, kiedyś nic nie jadł« i całą misę gorącej strawy wlewają mu w kaptur; szlachcic parzony w plecy flakami wrzeszczy i skacze, zrywają się drudzy z widelcami, chcąc jeść flaki z kaptura, kolą nieboraka i kaleczą, wrzask, hałas, aż na koniec obrywają kaptur z flakami, wysypują na misę i jedzą. Podobny wypadek widziałem i na innym Sejmiku z półmiskiem pierogów: porwał go głodny szlachcic, uciekał z nim, inni gonili”.
Bronisław Łagowski
Za: Tygodnik Przegląd i https://www.tygodnikprzeglad.pl/
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz