poniedziałek, 12 października 2020

„Lajk” od cesarza


Jego Cesarsko-Królewska Mość Józef II Habsburg, z Bożej łaski cesarz rzymsko-niemiecki, król, książę i hrabia tych czy owych ziem, gdyby żył, niewątpliwie byłby ukontentowany współczesnymi stosunkami panującymi między państwem polskim a Kościołem rzymskokatolickim.

Byłoby tak, gdyż Kościół w Polsce w okresie pandemii jest najwierniejszym wykonawcą zarządzeń każdego ministra czy urzędnika a nawet wykazuje się własną inwencją.

Dzieje się tak zapewne dlatego, że sam wirus, jak już wszyscy wiemy, jest wyjątkowo pobożny, szerokim łukiem omija centra handlowe, produkty żywnościowe, mityngi polityczne czy lekcje w szkołach neutralnych religijnie, pasjami za to przesiadując w kościołach, na Hostii, czy na pielgrzymkach i procesjach.

Niewielu zwróciło na to uwagę, ale kiedy władza państwowa ograniczyła liczbę wiernych na nabożeństwach, a władza kościelna zgodziła się na to (wbrew kanonowi 1221 Kodeksu Prawa Kanonicznego: „Wstęp do kościoła podczas sprawowania świętych czynności musi być wolny i bezpłatny”), lub kiedy na rozkaz ministra po prostu zamknięto świątynie – to mieliśmy już przedsmak ducha józefinizmu we współczesnej Polsce.

Powyższe przykłady na pewno otrzymałaby najwyższe noty od cesarza, który uwierzył, iż Bóg powołał go również do sprawowania władzy nad zewnętrznymi przejawami religijności Kościoła a nawet dorobił do tego doktrynę „jus circa sacra”.

Ale przecież „lajka” od cesarza na pewno uzyskałyby też wszystkie zarządzenia polskich władz dotyczące ograniczeń w ceremoniach ślubnych, procesjach, chrztach, pogrzebach czy pielgrzymkach. Polscy biskupi w swojej gorliwości poszli nawet dalej – oto bez żadnych badań naukowych, tylko na fali histerii i w duchu państwowych obostrzeń, zmienili fragment liturgii Mszy św. dotyczący przyjmowania Najświętszego Sakramentu. W kościołach od wielu miesięcy nachalnie namawia się, czasami wręcz zmusza, do przyjmowania Pana Jezusa na ręce, jak gdyby ta kwestia stała się tylko natury higieniczno-medycznej i w żaden sposób nie była przedmiotem pogłębionej refleksji teologicznej w perspektywie wielu soborów, synodów a nawet dogmatów. Administracja państwowa locuta, causa finita po prostu.

Oczywiście, jest jeszcze wiele do zrobienia. Sam Józef II uznał w swoim monarszym mniemaniu, że Kościół trzeba traktować jak małoletniego i w tym sensie należy mu się opieka (józefińska reguła ius advocatiae), którą przez wiele lat rozciągał na Kościół w swoim imperium, stawiając go na krawędzi schizmy.

W duchu starego józefinizmu można więc przypuszczać, że polscy biskupi czekają, aż władza państwowa ureguluje tak palące kwestie, jak: które papieskie bulle i encykliki można ogłaszać (ius placet regii), które klasztory zamknąć a które otworzyć, które bractwa religijne zostawić a które rozwiązać, co śpiewać w kościele, ile ołtarzy i świec na tychże ma zostać, które fragmenty brewiarza wyrzucić, ilu nowicjuszy można do seminarium przyjąć, jak pogrzeb czy ślub zorganizować. W końcu: o czym głosić kazania i jak katechezę prowadzić.

Sądząc z dotychczasowej reakcji polskiego kleru na ingerencję państwa w liturgię i organizację Kościoła te rzeczy zostaną zapewne przyjęte ze zrozumieniem.

Ze spraw, które potencjalnie mogą jednak wywołać delikatny sprzeciw, ciągle na odpowiednie państwowe rozstrzygnięcie czekają kwestie: które majątki kościelne zlikwidować a pieniądze przekazać do państwowego funduszu na stworzenie nowych parafii, jaki powinien być zakres nadzoru państwa nad pozostałym majątkiem kościelnymi (ius dominii in bona ecclesiastica), jak mają wyglądać relacje między krajowym klerem i wiernymi a Stolicą Apostolską (ius inspectionis) czy jaki powinien być wpływ rządu na obsadzanie urzędów kościelnych (ius exclusivae) oraz które seminaria zlikwidować a które mają stać się państwowymi, żeby władza mogła wychowywać księży w duchu „patriotyzmu”.

Tych wszystkich pomysłów władza w Polsce (i inne rządy w Europie) może nauczyć się od nieszczęsnego cesarza Józefa II (i jego matki Marii Teresy). Jest jednak coś czego cesarz mógłby się niewątpliwie nauczyć od polskich władz. Tą rzeczą jest… (nie, nie honor, ale…) pijar. Sam monarcha za swoje bluźniercze ciągotki do władzy nad Kościołem dopracował się szyderczego tytułu „brata zakrystiana” i wroga Kościoła, podczas gdy przedstawiciele polskiego rządu ustami biskupów awansowali do miana „ewangelisty Łukasza i Mateusza”, którzy „troszczą się o nasze zdrowie i życie”.

Tragiczne jest to, że hierarchia katolicka w Polsce w ten sposób zaakceptowała uprzedmiotowienie Kościoła w życiu publicznym naszej Ojczyzny. Stoi Kościół w jednym szeregu z innymi „przyjemnościami” i „rozrywkami”, jak fryzjer, basen czy impreza towarzyska, ale przed szeregiem „potrzeb esencjalnych” takich jak: sklep wielkoprzemysłowy, zakład pracy czy szkoła podstawowa.

Roman Dmowski uważał, że katolickość monarchii austro-węgierskiej jest całkowitym złudzeniem i że jest to w istocie państwo antykatolickie, w którym niedaleki jest dzień zaczęcia się jawnych prześladowań Kościoła. O konsekwencjach dziedziczenia takiego stanu rzeczy pisał tak „w naszej własnej historii ostatniego pięćdziesięciolecia, mianowicie w dzielnicy austriackiej, mieliśmy przykłady używania religii i Kościoła do celów obcych, co przyniosło im większe szkody, niż walka prowadzona przeciw religii przez jej wrogów”…

Daniel Pawłowiec
https://konserwatyzm.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...