Ostatnio środowisko samookreślające się jako „wolnościowe” podzieliło się w kwestii stosunku do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tzw. aborcji eugenicznej.
Większość posłów tego środowiska uznawszy orzeczenie o jej niekonstytucyjności stanęło na podobnym gruncie co Andrzej Duda i chce uściślić obowiązujące zapisy, zostawiając furtkę do tzw. aborcji z powodu wad letalnych płodu. Jednak Sławomir Mentzen napisał, że jako katolik nie może zgodzić się na żaden wyjątek.
W dyskusji tej bliższe jest mi rozwiązanie dra Mentzena, choć nie zgadzam się z jego uzasadnieniem. Nigdy nie zwalczałem tzw. aborcji za pomocą argumentu religijnego, choć jako katolik rzymski oczywiście podzielam wiarę, że w momencie powstania nowego życia ludzkiego (zygota), zarodkowi jest dawana dusza (bo jeśli nie wtedy, to kiedy?).
Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy jest katolikiem. Nie wszystkie wyznania chrześcijańskie tak jednoznacznie potępiają zamach na życie poczęte jak katolicyzm, o niechrześcijańskich nie wspominając. Argument stricte konfesyjny nie dociera do wielu katolików (niestety!), nie dociera do pozostałych chrześcijan i niechrześcijan, a zupełnie nie trafia do niewierzących.
Nota bene, jak wykazały badania sondażowe pośród osób deklarujących się jako niewierzący 20% odrzuca tzw. aborcję pod jakimkolwiek pozorem. Można więc nie wierzyć w Boga i być przeciwnikiem zabijania nienarodzonych. Te 20% zapewne sprzeciwia się temu rozpoznawszy prawa natury, o których scholastycy tak trafnie pisali, że rozpoznaje je każdy „prawy rozum”, bez względu na to czy jego właściciel jest ochrzczony czy nie i czy w ogóle oddaje kult Bogu (bogom).
Jako katolik zachwycający się refleksją scholastyczną i charakterystyczną dla niej racjonalną metodologią dowodzenia prawd wiary i zasad moralnych, także uważam, że tzw. aborcję należy zwalczać za pomocą „prawego rozumu”.
Piszę ten tekst nie dlatego, że chcę skrytykować tutaj stanowisko Sławomira Mentzena. Jakkolwiek stosuję inną argumentację, to przecież katolickiej bynajmniej nie odrzucam. Skrytykować chcę tych posłów wolnościowych, którzy popierają tzw. aborcję letalną. Nie będę wymieniał ich z nazwiska, gdyż nie chcę by zostało to potraktowane w kategoriach sporu personalnego. W rzeczywistości spór ma charakter fundamentalny.
Jakkolwiek nie jestem i nigdy nie byłem liberałem, to przyznam, że nie rozumiem jak liberał i wolnościowiec może akceptować tzw. aborcję dokonywaną z jakiegokolwiek powodu. To, że masa współczesnych „liberałów” ją akceptuje wynika wyłącznie z wygodnictwa i braku zasad. Ich elektorat domaga się uprawnienia do zabijania swoich dzieci i tyle. Ludzie pracują się, kształcą, robią kariery i niechciana ciąża im po prostu przeszkadza. Demokrata idzie za większością i jej wolą i ubiera to w gorsecik „wolności”, „praw subiektywnych”, „wolności konstytucyjnych”, „prawa do wyboru”, etc.
Jednak środowisko wolnościowe skupione wokół „Najwyższego Czasu!” i „ruchu korwinistycznego” zawsze postrzegałem jako liberalizm ideowy, oparty na niewzruszonych zasadach, niezdolny do kompromisu w kwestiach podstawowych, nawet jeśli miałoby to je kosztować przysłowiowe 2% w kolejnych wyborach. A tu masz babo placek, aborcjoniści letalni się znaleźli!
Pomijam tutaj już kwestię czy uznanie wyjątku z powodu wad letalnych jest zgodne z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego – moim zdaniem nie, gdyż orzeczenie jest jednoznaczne i mówi o kasacie przesłanki w postaci wad dziecka nienarodzonego jako takiej.
Ale wróćmy do sprawy fundamentalnej: tzw. aborcja a liberalizm. Gdy ponad 25 lat temu zacząłem się kręcić wokół „ruchu korwinistycznego”, to ciągle słyszałem tutaj o ograniczaniu naszych praw przez rząd, o nadmiernych podatkach, o nadmiernych regulacjach, o interwencjonizmie państwowych, o wolności, o przyrodzonej zasadzie wolności ludzkiej, etc. Przez ćwierć wieku byłem przekonany, że mam do czynienia z „konserwatywnymi liberałami”, czyli – jak mi to kiedyś osobiście objaśnił Janusz Korwin-Mikke – z liberalizmem, którego konserwatyzm polega na zachowaniu postulatów i idei dziewiętnastowiecznych i nie uleganiu kompromisowi z postępem, czyli z ograniczaniem wolności przez etatyzm i interwencję państwa. Dlatego „konserwatywni liberałowie” nie staczają się na pozycje tzw. liberalizmu socjalnego, bezideowego, którego symbolem są „gdańscy liberałowie” spod znaku Donalda Tuska.
Nie uważam się za konserwatywnego liberała między innymi dlatego, że uznaję, iż racja stanu, obrona moralności, interes powszechny wymaga pewnych interwencji państwowych. Za punkt wyjścia do filozofii politycznej uznaję harmonię dobra wspólnoty z dobrem jednostki.
Rozumiem jednak, że dla liberała punktem wyjścia jest jednostka i jej przyrodzone prawa, pozwalające jej stać ponad wspólnotą. Tę ostatnią liberał postrzega jako sumę jednostek, których zmieszanie ze sobą nie tworzy nowej jakości (nominalizm).
I stąd mam pytanie do wolnościowców dopuszczających tzw. aborcję letalną: jeśli każdy człowiek ma prawo do własności; jeśli każdy człowiek ma prawo do wolności; jeśli każdy człowiek ma prawo do swobodnego wyrażania swoich poglądów; jeśli każdy człowiek ma prawo do nieskrępowanej działalności gospodarczej; jeśli każdy człowiek ma prawo do swobodnego wypowiadania swoich poglądów; jeśli każdy człowiek ma prawo do swobodnego przemieszczania się – to jak nie każdy człowiek może mieć przyrodzone prawo do urodzenia się? Co z tego, że ogłosicie katalog przyrodzonych uprawnień, skoro podmiot, nosiciel tych wolności nie ma prawa do urodzenia się?
Dziecko poczęte ma prawo do dziedziczenia własności, ale nie ma prawa do życia (nasciturus pro iam nato habetur, quotiens de commodis eius agitur)? Ponoć w Sparcie helota mógł podać do sądu swojego pana, czyli obywatela-Spartiatę i mógł wygrać z nim proces. Ale co helocie z jego prawa, skoro Spartiata mógł bezkarnie zabić swojego poddanego? Do bani taka wolność!
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w Najwyższym Czasie!
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz