środa, 9 grudnia 2020

Jak chorowałem w latach sześćdziesiatych?

Pamiętam lata sześćdziesiąte – jak kilkakrotnie rozpoczynała się u mnie choroba. Jednym razem poszedłem do Babci i powiedziałem, że zbiera mnie na chorobę. Babcia natychmiast dała mi ciepłego rosołu.

Po jego zjedzeniu czułem się ogromnie zmęczony i „kości mnie bolały” – jak to się wtedy mówiło.
Położyłem się na łóżku Wujka i zasnąłem. Strasznie się wypociłem – by po 4-5 godzinach się obudzić.
Wstałem i poszedłem do domu.
O tym, że zbierało mnie na chorobę – przypomniałem sobie dopiero po kilku dniach.

Innym razem obudziłem się – gdy bardzo bolało mnie gardło, byłem słaby i jakby zaczynał się „ból kości”. Coś mnie męczyło już od kilku dni, ale nie brałem jeszcze lekarstw.

Akurat była niedziela i w tym dniu miał się odbyć wyjazd na kulig – w górach. Organizował to Dom Kultury, a ja zapłaciłem wcześniej niewielkie wpisowe.

Pomyślałem, trudno… Najwyżej będę siedział w autobusie i patrzył – jak inni się bawią.

Ale na miejscu koledzy i koleżanki mocno mnie zaczepiali.

Mimo, że uprzedziłem o przeziębieniu – to najpierw rzucali do mnie śnieżkami – na co oczywiście odpowiedziałem, a potem wrzucaliśmy się wzajemnie w metrowy śnieg. I na końcu kulig przerywany wielokrotnie wypadem z sanek – w głęboki śnieg.

Wracałem do Krakowa kompletnie mokry z przepocenia i roztopionego na ubraniu śniegu.

Następnego dnia przypomniałem sobie, że wyjeżdżałem w góry przeziębiony, a wróciłem mokry – lecz zdrowy.

Jeżeli ŚMIEĆ MINISTER twierdzi, że przebywanie na świeżym powietrzu zagraża Naszemu zdrowiu – to należy dopisać to kłamstwo do długiej listy przyszłego oskarżenia przeciwko temu BYDLAKOWI!

PS
W latach sześćdziesiątych mieliśmy prawdziwe, a nie urojone epidemie. Na przykład grypę Hong Kong.

Artur Łoboda
7 grudzień 2020
http://zaprasza.net/

Zupełnie egzotycznie musi brzmieć w uszach młodszego pokolenia informacja, że w owych latach czymś normalnym były wizyty lekarzy w domu. Chorego nie zmuszano do zwleczenia się z łóżka, z gorączką – i zameldowania się w przychodni. Odwiedzał go lekarz albo lekarka z walizeczką.
A epidemie rozpoznawano po tym, że do klasy nie przychodziła połowa uczniów – nie dlatego, że im zakazano, tylko dlatego, że byli chorzy. Z OBJAWAMI. I nikt nie wyprawiał kurewskich cyrków z „maseczkami”, „dystansem społecznym”, policyjnymi bandytami, aktorami odgrywającymi ciężko chorych… Życie toczyło się normalnie.
Admin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...