Nie muszę się bać głoszenia prawdy o szczepieniach – rozmowa z prof. Marią Dorotą Majewską, neurobiologiem
Poniższy wywiad stanowi drugi głos w dyskusji na temat szczepionek. Pierwszym jest wywiad z prof. Andrzejem Zielińskim: Szczepmy na co się da
* * *
„Gdy chcesz się pozbyć dziadka, kup mu szczepionkę na grypę” – prawda czy fałsz?
Prawda. Amerykańskie statystyki jasno pokazują, że umieralność na grypę zaczęła wzrastać w połowie lat 80., co zbiegło się z rozpowszechnieniem szczepień przeciw tej chorobie. A najwięcej umiera po nich właśnie osób starszych. Zresztą zatrucia lekami i szczepionkami to dziś trzecia po chorobach serca i nowotworach przyczyna zgonów w Stanach i w innych krajach rozwiniętych.
Skąd te dane?
Z badań VAERS. To amerykańska rządowa baza danych, do której pacjenci i lekarze zgłaszają powikłania poszczepienne. Od 1990 r. zgłoszono tam 5736 zgonów poszczepiennych, a że zgłaszanych jest tylko ok. 5 proc. przypadków, zgonów mogło być ponad 100 tysięcy. Nic dziwi zatem orzeczenie Sądu Najwyższego USA, że „szczepienia są nieuchronnie niebezpieczne”. Wie pani, że do szczepionek dodaje się toksyczne adiuwanty, czyli środki mające wzmocnić reakcję poszczepienną, i konserwanty: związki rtęci, aluminium, formaldehyd, detergenty, skwalen i inne?
Po co?
By wywołać stan zapalny i wzmocnić odpowiedź immunologiczną na wstrzyknięte antygeny. Tymczasem często wywołuje to u pacjenta nadmierną reakcję – burzę cytokinową, mogącą go nawet zabić. Według VAERS 60 proc. śmiertelnych ofiar szczepień to dzieci do drugiego roku życia, bo niedojrzały organizm niemowlęcia nie odpowiada na szczepienia odpowiednią produkcją przeciwciał, co wymaga używania adiuwantów i powtarzania szczepień. Nie radzi też sobie z usuwaniem szczepionkowych toksyn. Niemowlę jest biologicznie nieprzystosowane, by tolerować wstrzykiwane mu obce toksyny i białka. Zgodnie z naturą przez pierwsze miesiące życia ma się żywić mlekiem matki i z niego czerpać przeciwciała.
Szkoda, że ta sama natura pozwoliła mu umierać na odrę czy krztusiec…
To nonsensy głoszone przez producentów szczepionek. Spójrzmy na Niemcy, Francję, Holandię czy kraje skandynawskie. Miliony dzieci nie są tam szczepione, bo szczepienia są dobrowolne i wielu rodziców z nich rezygnuje lub szczepi wybiórczo. I co? Umieralność niemowląt jest tam około dwóch razy mniejsza niż w Polsce i trzy razy mniejsza niż w USA, gdzie szczepi się najwięcej. Im więcej szczepień, tym większa liczba zgonów. A odnosi się to tak samo do krajów rozwiniętych, jak do ubogich regionów Afryki czy Azji.
Przypadki chorób zakaźnych są jednak nieco częstsze…
Owszem, ale nikt się tym specjalnie nie przejmuje, bo w XXI w. te choroby nie są już dla nas groźne, potrafimy je skutecznie leczyć. Na zakażenia bakteryjne w razie potrzeby stosujemy antybiotyki, a dziecięce choroby wirusowe są zwykle łagodne i leczy się je głównie zachowawczo. Na stronie European Centre for Disease Control and Prevention są statystyki zachorowań z całej Unii. Co roku mamy kilkadziesiąt tysięcy przypadków krztuśca, lecz ani jednego śmiertelnego. Co więcej, niektóre z chorób zakaźnych mogą być dla organizmu nawet korzystne…
Twierdzi pani, że warto chorować na świnkę?
Owszem, zwłaszcza gdy jest się kobietą, bo przeciwciała tworzone w czasie świnki chronią ją przed rakiem jajnika. A te produkowane podczas kilku chorób przebytych w dzieciństwie pozostają we krwi zwykle do końca życia, zabezpieczając nas przed powtórnym zachorowaniem. Kobiety przekazują je także potomstwu przez łożysko i z mlekiem. Tymczasem przeciwciała powstałe po szczepieniu utrzymują się w organizmie zaledwie od dwóch do pięciu lat.
Miliony ludzi szczepionki ocaliły…
Nie miały istotnego wpływu. Z danych demograficznych amerykańskich i europejskich wynika, że zapadalność na choroby zakaźne spadała od początku XX w., a w latach, gdy wprowadzano szczepienia, śmiertelność z ich powodu była już bardzo mała lub bliska zera.
Dlaczego?
Bo poprawiły się warunki życia. Zbudowano kanalizację i ludzie zyskali dostęp do czystej wody, a przecież dawniej pili niemal ścieki. Biedacy mieszkali stłoczeni po kilkanaście osób w izbie, wielu głodowało. Nie było ani lodówek, ani środków dezynfekcji, ani antybiotyków. To nie szczepienia, lecz postęp cywilizacji ograniczył i zmniejszył ludzką umieralność. Dlatego większość rodziców zapewne woli krótko opiekować się dzieckiem chorym na krztusiec, niż poddać je szczepieniom, by potem przez całe życie nieść ciężar jego okaleczenia…
Bez przesady…
Niestety. Skala powikłań poszczepiennych w USA jest już tak duża, że ok. 60 proc. dzieci ma zdiagnozowaną co najmniej jedną chorobę chroniczną: astmę, cukrzycę, padaczkę, alergie, choroby nowotworowe… Około 20 proc. cierpi na jakąś chorobę mózgu, zaburzenia rozwojowe lub upośledzenie umysłowe. W dużym stopniu są one indukowane przez szczepienia.
Skąd ta pewność?
Z badań i obserwacji: wśród dzieci nieszczepionych choroby te zdarzają się dużo rzadziej lub wcale. A mechanizmy okaleczeń poszczepiennych są już nieźle poznane. Sztuczne, nadmierne pobudzenie układu odpornościowego i silny stan zapalny połączone z toksycznymi adiuwantami i konserwantami w szczepionkach sprawiają, że układ immunologiczny zaczyna atakować komórki organizmu. I tak po autoagresji na system nerwowy rozwijają się autyzm, padaczki, ADHD, upośledzenie umysłowe, dysleksje i inne. Po ataku na komórki trzustki rozwija się cukrzyca, po ataku na układ oddechowy – astma. Czy wie pani, że w USA od 11 do 13 proc. dzieci ma uszkodzoną, stłuszczoną wątrobę?
Polskie dzieci też mają. Sądzi pani, że to skutek szczepień?
To podawana noworodkom szczepionka przeciw żółtaczce B uszkadza wątrobę. Na Zachodzie nie stosuje się jej, z wyjątkiem dzieci matek chorych na tę chorobę. Żółtaczka B to przypadłość weneryczna i w nowoczesnym szpitalu, gdzie używa się jednorazowych igieł czy cewników i skutecznych środków odkażania, trudno się nią raczej zarazić. Polscy hepatolodzy przyznają, że był to problem… ze dwie dekady temu, gdy instrumenty jeszcze się gotowało.
Jasne. A jednak nie znajduję ani lekarzy, ani naukowców, którzy poparliby choć jedną pani opinię.
Zdaję sobie sprawę, że może tak być w Polsce, lecz na Zachodzie podobne opinie nie są rzadkością ani wśród lekarzy, ani wśród naukowców. A i u nas znam lekarzy myślących podobnie. Cóż, jestem po prostu w tak komfortowej sytuacji, że nie muszę się bać głoszenia prawdy o szczepieniach, w przeciwieństwie do lekarzy, którym establishment farmaceutyczny skutecznie sznuruje usta…
Sugeruje pani korupcję?
Na stanowiskach decyzyjnych – w dużym stopniu z pewnością tak. Dowiedziono, że na całym świecie ludzie na takich stanowiskach są nielegalnie wynagradzani przez firmy farmaceutyczne za korzystne dla nich decyzje. Zakładam więc, że może się to dziać także w Polsce. Macki koncernów farmaceutycznych sięgają daleko. Nie tylko płacą zachodnim medykom po kilkaset euro miesięcznie za duży odsetek pacjentów zaszczepionych w ich gabinetach, ale korumpują też programy nauczania studentów medycyny.
Co to oznacza?
Że wielu z nich od szkolnej ławy wiąże różne schorzenia z brakiem jakiejś substancji, szczepienia czy leku i nie zastanawia się nad tym, że etiologia chorób zwykle bywa złożona i powinno się leczyć przyczyny raczej niż objawy. Nie przyjdzie im też do głowy, że szczepienia nie są ani jedyną, ani bezpieczną metodą ochrony przed chorobami zakaźnymi.
A w Polsce?
Tu odmawia się nawet rejestrowania powikłań poszczepiennych i fałszuje raporty przyczyn zgonów, na co zwróciła uwagę WHO. O śmierci łóżeczkowej lekarze zwykle piszą, że dziecko zmarło bez przyczyny, a wiadomo, że najczęściej to nic innego niż zgon poszczepienny.
Śmierć łóżeczkowa, czyli dotykająca nagle i niespodziewanie uznawanego za zdrowe niemowlęcia. Ktoś to powiązał w badaniach ze szczepionkami?
Australijska badaczka dr Viera Scheibner. Dowiodła, że większość takich zgonów następowała w ciągu paru godzin lub dni po szczepieniach, zazwyczaj DTP (błonica, tężec, krztusiec). Od kiedy Japonia przesunęła te szczepienia na okres po drugim roku życia, liczba przypadków śmierci łóżeczkowej spadła tam o 90 proc.!
Może to zbieg okoliczności?
Tak tłumaczą lekarze „szkoleni” przez koncerny. Żaden nie przyzna, że szczepionka zabiła dziecko, nie chcąc skończyć jak brytyjski lekarz Andrew Wakefield…
Okazał się oszustem.
Oszustem? Rodzice świata ufają mu, uważając go za bohatera. Jako pierwszy odnotował stany zapalne i owrzodzenie jelit u dzieci autystycznych. Okazało się, że część z nich jest nosicielami aktywnego wirusa odry, identycznego z tym, który podano im wcześniej w szczepionce MMR (odra, świnka, różyczka). A rodzice informowali, że pierwsze objawy autyzmu zauważyli u dzieci wkrótce po tych szczepieniach. Wakefield odnotował korelację poszczepiennego zapalenia jelit z autyzmem i jako rzetelny naukowiec opublikował na ten temat pracę. Potem udzielił publicznego wywiadu…
I rodzice zaczęli odmawiać szczepień…
A wtedy zyski koncernów spadły i zaczęła się brutalna nagonka. Wakefielda zniesławiono, zabrano mu prawo wykonywania zawodu, wyrzucono z pracy i zmuszono do emigracji. Przypominało to losy uczonych z czasów inkwizycji. Niedawno ujawnił się pracownik amerykańskiej Agencji Kontroli Chorób odpowiedzialnej za bezpieczeństwo szczepionek dr Thompson. Zeznał, że wyniki badań dotyczących związku szczepień z autyzmem były fałszowane, a dzieci otrzymujące MMR zgodnie z kalendarzem przed trzecim rokiem życia chorowały na autyzm trzy razy częściej niż zaszczepione później.
Dlatego namawia pani rodziców, by odmawiali szczepień?
Nikogo nie namawiam. Chcę tylko, by w Polsce, tak jak na Zachodzie, szczepienia były dobrowolne, a nie wymuszane. Zachęcam rodziców do poszukiwania rzetelnych, wolnych od reklam i propagandy źródeł wiedzy. Informuję, że szkody płynące ze szczepień są nieporównanie większe od ryzyka niegroźnych dziś chorób zakaźnych. I jest to bilans potencjalnych zysków i strat, który każdy szczepiący siebie lub swoje dziecko powinien poważnie rozważyć.
Prof. Maria Dorota Majewska w przeszłości kierowała Katedrą Marii Curie Zakładu Farmakologii Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Obecnie mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz