Ach jakże odmienne są tegoroczne święta Bożego Narodzenia od dotychczasowych! Dotychczas wraz z pierwszą gwiazdką cały kraj pogrążał się w nirwanie – ale nirwanie rozkosznej, w czymś, co Włosi nazywają dolce far niente – aż do Trzech Króli, które to święto zostało najpierw zlikwidowane, ale potem znowu przywrócone.
Tym razem jest inaczej; niby z zewnątrz wszystko takie samo; i choinki i opłatek i rybka, co to „lubi pływać” – ale o ile nawet nadejdzie nirwana, to podszyta trwogą, podsycaną przez Umiłowanych Przywódców, niezależne media głównego nurtu, wynajętych celebrytów i pożytecznych idiotów.
Wszystkie te osoby i środowiska uprawiają coś w rodzaju szantażu moralnego, że jak tylko ktoś podnosi wątpliwości co do zasadności tak zwanych „obostrzeń”, to będzie odpowiedzialny za śmierć nie tylko osób najbliższych, ale również tych dalszych.
Na osoby wrażliwe ten szantaż działa bardzo mocno, więc chociaż ORMO zostało u progu transformacji ustrojowej rozwiązane, to teraz można by je bez trudu odtworzyć i przy pomocy tej formacji zapewnić świadomą dyscyplinę. Wśród restrykcji bowiem jest również i ta, że przy świątecznym stole oprócz domowników, może zasiadać tylko pięcioro gości.
Wystarczy tedy, by taki ormowiec przebrał się za spóźnionego wędrowca, albo dziewczynkę z zapałkami, poprosił o gościnę, a zaraz potem zaalarmował policję, to gospodarze mieliby zmartwienie co się zowie, bo „król srogie głosi kary”, których wysokość może sięgać nawet 30 tysięcy złotych.
Podobno są one „bezprawne”, a w każdym razie tak twierdzą adwokaci, ale im też do końca nie można wierzyć, bo mają oczywisty interes w tym, by ukarani obywatele odwoływali się do niezawisłych sądów i bujali się przed nimi całymi latami. Tedy na każdy dzwonek u drzwi zwiastujący zapóźnionego wędrowca, wigilijni biesiadnicy będą zastygać w trwożnym oczekiwaniu, czy przypadkiem na padną zaraz ofiarą policyjnej prowokacji.
A przecież okres Bożego Narodzenia będzie miał jeszcze przebieg łagodny, bo zgodnie z rządowym dekretem, „narodowa kwarantanna” rozpoczyna się od 28 grudnia i ma trwać do 17 stycznia – o ile oczywiście nie zajdą jakieś nieprzewidziane okoliczności. Na przykład w Sylwestra od godziny 19 do 6 rano w Nowy Rok ma obowiązywać godzina policyjna i kto zostanie schwytany na ulicy bez jakiegoś przekonującego uzasadnienia, zostanie ukarany, a kto wie, czy nawet nie zamknięty w areszcie wydobywczym, gdzie będzie musiał do czegoś się przyznać – oczywiście dobrowolnie, bo jakże by inaczej?
Tymczasem niespodzianka już pojawiła się na horyzoncie w postaci nowej mutacji zbrodniczego koronawirusa, która zaatakowała ze szczególną zajadłością Wyspy Brytyjskie. Zawsze mówiłem, że zbrodniczy koronawirus jest politycznie wyrobiony, toteż nic dziwnego, że zmutował i zaatakował Wielką Brytanie akurat teraz, kiedy powinna ona podpisać umowę z Unią Europejską co do warunków „brexitu”.
Nie jest wykluczone, że nowa mutacja zaatakuje również nasz nieszczęśliwy kraj, ponieważ – po pierwsze – przed świętami wylądować ma w Krakowie kilkanaście samolotów z co najmniej trzema tysiącami przybyszów z Wielkiej Brytanii – a po drugie – że z walką o praworządność, którą Nasza Złota Pani prowadzi w naszym bantustanie od 2017 roku, nie ma żartów. Wprowadza to komplikacje do zaplanowanego przebiegu epidemii, bo jak tylko narodowa kwarantanna by się zakończyła, to zaraz rozpoczęłyby się masowe szczepienia obywateli – oczywiście dobrowolne, jakże by inaczej?
Czy jednak szczepionki zakupione pod pretekstem pierwszego koronawirusa okażą sie użyteczne wobec nowej jego mutacji? Producenci uspokajają, że oczywiście, jakże by inaczej, że szczepionka jest dobra na wszystko, nawet „na ładną niewinną panienkę” – ale czy można im wierzyć, skoro sam prezes koncernu Pfizer przezornie się nie zaszczepił, chociaż jego rodzice ocaleli z holokaustu? Może dlatego, że wie, iż politycznie wyrobiony koronawirus go nie zaatakuje z obawy przed oskarżeniem o antisemitismus, które może przecież oddziaływać paraliżująco nawet na wirusy.
Głupi goje, to co innego;. Oni muszą się wyszczepiać, żeby tam nie wiem co – do czego przekonują nie tylko Umiłowani Przywódcy, nie tylko niezależne media, nie tylko celebryci, ale również pan profesor Krzysztof Simon, który szczepionkowych sceptyków z satysfakcją topiłby w łyżce wody.
Trudno mu się dziwić, skoro właśnie pojawiły się pogłoski, jakoby od koncernu Pfizer brał tak zwane „granty” i teraz musi się odwdzięczyć. To nawet ładnie z jego strony, że przynajmniej nie jest niewdzięcznikiem, podobnie jak doskonały doradca premiera Morawieckiego do spraw epidemii, pan prof. Andrzej Horban, który uczestniczyć miał w tak zwanych „galach”, gdzie na koszt koncernu Pfizer można było i wypić i zakąsić.
Celebryci natomiast w nadziei że ich poświęcenie zostanie zauważone, gdzie trzeba, jeden przez drugiego zgłaszają gotowość zaszczepiania się przed kamerami telewizyjnymi. To znakomity pomysł, jednakże pod warunkiem, że nie szczepiliby się w ramię, tylko w pośladek, a najlepiej – w obydwa. Takie transmisje, zwłaszcza z udziałem najpopularniejszych gwiazd, z pewnością biłyby wszelkie rekordy oglądalności, zwłaszcza gdyby w przerwach między seansami puszczane byłyby reklamy w rodzaju: bierz szczepionkę przed stosunkiem, albo – szczepionka lepsza, niż viagra.
Przynajmniej urozmaiciłoby to narodową kwarantannę, bo na razie scepytycyzm szczepionkowy się nasila tym bardziej, że pojawiły się informacje o bardzo dobrych wynikach leczenia zbrodniczego koronawirusa znanym od dawna specyfikiem pod nazwą Amantadyna. Pacjenci walą podobno drzwiami i oknami, ale skoro rząd już zakontraktował szczepionki, to nic dziwnego, że z kół oficjalnych dobiegają groźne pomruki, że leczenie Amantadyną jest nie tylko „niebezpieczne”, ale i „nielegalne”.
Wygląda tedy na to, iż wszystkie zwierzęta w zwierzęcym folwarku będą musiały poddać się szczepieniu, bo – chociaż na razie rząd o tym nie mówi, ale przecież jesteśmy dopiero na początku etapu surowości – w przeciwnym razie bez certyfikatu szczepionkowego nie będzie można dostać się do sklepu – czego przypilnują już zmobilizowani ormowcy.
Tymczasem ni z tego, ni z owego odezwał się pan dr Andrzej Olechowski, w swoim czasie tajny współpracownik sławnego „wywiadu gospodarczego” o pseudonimie „Must” i aktualny członek nowojorskiej Komisji Trójstronnej, założonej przez Davida Rockefellera. Wyraził zaniepokojenie, że w razie ewentualnej utraty władzy przez PiS, „wpadlibyśmy” na PO, do czego nie można dopuścić, bo ta partia nie ma żadnego pomysłu na państwo. To akurat prawda – ale nie chodzi o to, czy to prawda, czy nie, tylko, że ta deklaracja może oznaczać, iż stare kiejkuty, które od lat uczestniczą w aranżowaniu politycznej sceny w naszym bantustanie, postawiły krzyżyk na ugrupowanie Wielce Czcigodnego posła Pupki.
Ponieważ i Naczelnik Państwa, który ma coraz większe zgryzoty z walczącymi o schedę po nim Umiłowanymi Przywódcami, z tej desperacji ogłosił, że wycofa się z życia politycznego najpóźniej w roku 2024, a może nawet wcześniej, to pojawia się możliwość, iż obóz „dobrej zmiany” takiego eksperymentu nie przetrwa, że pozostaną po nim ruiny i zgliszcza, z których można będzie ewentualnie coś sklecić, ale oczywiście nie natychmiast, tylko kiedyś… później.
No a w takim razie, co natychmiast, skoro nie powinniśmy „wpaść” na PO? Nie ma potrzeby się domyślać, bo już przecież wiemy, „w kogo nieszczęsny ma wpatrzeć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród”. Jasne, że w pana Szymona Hołownię, który stanowi tylko dekorację dla idola prawdziwego w osobie pana Michała Kobosko, podobnie jak kiedyś Lech Wałęsa dla starych kiejkutów..
Najwyraźniej Nasz Najważniejszy Sojusznik, pamiętając o spiżowych słowach Józefa Stalina, że w demokracji najważniejsze jest podstawienie wyborcom prawidłowej alternatywy, zawczasu taką alternatywę nam przygotował.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz