„Nikt w Polsce, prawdopodobnie, do czasu, kiedy nastąpi potężny deficyt energii, nie zacznie myśleć o energetyce jako o rzeczy niezbędnej. Myślimy o energetyce jako o uciążliwości, a nie jako o źródle podstawowego parametru cywilizacyjnego jakim jest energia. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba myśleć” – mówi były wiceminister gospodarki Jerzy Markowski.
Produkcja energii elektrycznej w Polsce w prawie 90 proc. niezmiennie od lat opiera się na węglu. Od 20 lat straty zasobów eksploatowanych węgla kamiennego wynoszą 86 proc. Zasoby węgla brunatnego kończą się do 2035 roku.
Koszty wydobywania surowca stale rosną. Surowiec sprowadzany z Rosji czy z Afryki Południowej jest tańszy niż ten z polskich kopalni. Zgodnie z unijnym prawodawstwem nie ma już możliwości dotowania kopalń. To stanowi coraz większe zagrożenie dla polskiej gospodarki. [Nie ma możliwości? Zależy dla kogo. – admin]
Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki odpowiada na pytania Sputnika
2049 rok – to data zakończenia wydobycia w polskim górnictwie węgla kamiennego. Zdaniem Krzysztofa Tchórzewskiego, byłego ministra energii, zamykanie kopalni – „wszystkiego i na zawsze” – może wpłynąć na bezpieczeństwo i niezależność energetyczną Polski. Czy zgadza się Pan z taką oceną?
— Szkoda, że pan minister Tchórzewski dopiero teraz zauważył zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego Polski. Refleksja pana ministra Tchórzewskiego jest po prostu po czasie i brzmi jak hipokryzja. Kiedy był ministrem, zamknął dwie kopalnie o bogatych zasobach węgla kamiennego, kopalnię Makoszowy i kopalnię Krupiński, które produkowały i mogły produkować jeszcze przez kilkanaście lat. To on, a nie kto inny, obiecywał, że w roku 2019 ruszy budowa dwóch kopalń w Polsce. Nie ruszyła budowa żadnej, nawet za pieniądze inwestorów zagranicznych.
Przedstawiciele związków zawodowych i rządu podpisali we wrześniu porozumienie dotyczące zasad transformacji górnictwa. Związkowcy twierdzą, że to oznacza likwidację jednej z najważniejszych branż w historii Rzeczpospolitej Polskiej. Proszę o komentarz.
— W dokumencie został określony staż kopalń, okres ich funkcjonowania. Zasoby geologiczne podzielono przez roczne wydobycie i wyszedł im okres – rok 2049 jako ostatni rok wyczerpania się zasobów w kopalniach czynnych, ale tylko i wyłącznie kopalń, należących do Polskiej Grupy Górniczej. Żadna z tych kopalń inwestować nie będzie, bo nie będzie miała z czego. To porozumienie nie obejmuje ani spółki Tauron, ani spółki Węglokoks Kraj, ani Jastrzębskiej spółki węglowej, ani kopalni Bogdanka. To oczywiście, powoduje, że zanik wydobycia w r. 2049 jeszcze przypadałby na okres, kiedy polska energetyka nie przestawi się na inny surowiec energetyczny, niż węgiel kamienny. Do tego czasu nie damy rady. Za mało jest czasu i za dużo pieniędzy trzeba na to, żeby energetyka zmieniła całkowicie swoje oblicze.
Zresztą, wsparcie unijne, które otrzymujemy, to nie są pieniądze na inwestycje. To są pieniądze na likwidację. Budżet państwa, natomiast, nie przyczyni się do tego, żeby inwestować w nowe polskie złoża. To będzie początek jeszcze większych kłopotów dla polskiej gospodarki z tytułu deficytu surowców energetycznych. Przypomnę, że w tej chwili 12% energii używanej w Polsce sprowadzamy zza granicy, 30% węgla używanego w Polsce sprowadzamy zza granicy, 70% stali używanej w Polsce sprowadzamy zza granicy. Jest to tendencja ciągła.
Według wyliczeń tegoż ministra Tchórzewskiego, jeszcze kilka lat temu z górnictwa węgla kamiennego utrzymywało się pół miliona ludzi. Dziś to ma być 380-400 tys. osób. Czy są powody do zmartwień?
— Wyliczenia pana ministra Tchórzewskiego znowu są błędne. Absolutnie nie widzę tej skali kataklizmu, o jakim mówi się teraz. Pan minister Tchórzewski bardzo optymistycznie potraktował sprawę mnożąc ilość zatrudnionych w górnictwie na razy cztery, czyli 80 tys. zatrudnionych razy cztery wyszło mu 320-340 tys. Ta proporcja już nie jest prawdziwa. Była prawdziwa na początku lat 90-tych, kiedy w górnictwie pracowało 440 tys. ludzi, a z tego utrzymywało się ponad pół miliona ludzi.
Wtedy były lata, kiedy odchodziło po 5-10 tys., a kiedy ja miałem zaszczyt kierować górnictwem, z górnictwa odeszło 56 tysięcy ludzi. Za rządów premiera Buzka odeszło 120 tys. ludzi, a bezrobocie na Śląsku nie wzrosło. Dużo większe były odejścia z górnictwa, i to się nie przełożyło na poziom bezrobocia.
Tak też będzie teraz, dlatego, że ludzie na Śląsk do kopalń przyjechali z całej Polski. Osiągnęli uprawnienia emerytalne, odebrali zasiłki, różnego rodzaju wcześniejsze emerytury i często wracają do swych miejscowości, skąd przyjechali. Śląskie miasta pustoszeją. Najbardziej charakterystyczne z miast to Jastrzębie, bo ludzie wracają, skąd przyjechali. Są to miasta coraz bardziej emeryckie.
Po drugie, młodzi ludzie, również ze Śląska, bardzo często pracują poza granicami kraju. A po trzecie, na Śląsku powstały takie miejsca, w których tworzą się miejsca pracy w sposób typowy dla młodego pokolenia postgórniczego. To nie są miejsca pracy dla górników. Te miejsca pracy są w specjalnych strefach ekonomicznych. Jest ich 11, które w 1996 r ja w Polsce zresztą utworzyłem. I bardzo często też emeryci, mając po 50 lat, decydują się na jakąkolwiek inną pracę na miejscu. I to są miejsca pracy dla młodych ludzi, którzy mają warunki do tego, żeby pracować w szczególnym rygorze technologicznym. Są to potomkowie górników i hutników. Tak, że nie widzę tej skali problemów społecznych.
Niestety, mamy inne niepokojące dane statystyczne: 15 lat temu Polska miała 40 mln ludności, dzisiaj jest niecałe 38. To wszystko razem powoduje, że obraz pana ministra Tchórzewskiego jest po prostu, by tu nie użyć dosadnego słowa, nieprecyzyjny. On to, prawdopodobnie, wiedział, kiedy był ministrem. Ale nic z tym nie zrobił.
Trwają prace zespołów roboczych w spółkach nad umową społeczną, która ma być zawarta do 15 grudnia 2020 roku. Co ta umowa ma zawierać i czy to jest podstawa dla programu, który będzie przedstawiony Komisji Europejskiej, po to, by KE wsparła i sfinansowała restrukturyzację górnictwa?
— Komisja Europejska niczego finansowo nie wesprze. KE co najwyżej wyrazi zgodę na angażowanie środków publicznych na likwidację kopalń. KE swoimi decyzjami co miała wesprzeć, to już wsparła i powiedziała, że przeznaczy około 80 mln euro na restrukturyzację górnictwa, a to jest kropla w morzu wobec wydatków restrukturyzacyjnych.
By zmienić model polskiej elektroenergetyki trzeba na to 30 lat i 400 mld euro, a nie 80 mln euro. Jest to więc nieporównywalna skala wydatków, której nikt w Polsce nawet nie planuje zaangażować. Prawdopodobnie, pakujemy się świadomie w deficyt surowców energetycznych i w deficyt stali, ale i w deficyt energii elektrycznej.
Pod koniec października bieżącego roku zawarto polsko-amerykańską umowę międzyrządową o współpracy między rządami w celu rozwoju programu polskiej energetyki jądrowej oraz cywilnego przemysłu jądrowego w Polsce. Zdaniem głównego ekonomisty ruchu Szymona Hołowni Andrzeja Mierzwy łatwiej byłoby skorzystać z europejskiej wiedzy i doświadczenia. Czy da się przekonać Francuzów i Niemców by pomogli Polsce sfinansować elektrownię atomową, jeżeli będzie ona w całości amerykańska?
— Prawdopodobnie, polski rząd w swojej, powiedział bym, doktrynie nacjonalizacji wszystkiego, nie zakłada przewagi kapitałowej w inwestycjach ze strony jakiegokolwiek innego państwa poza państwem polskim. Elektrownia atomowa w Polsce o mocy 3 tys. megawat nie pokrywa naszego zapotrzebowania. To jest wydatek rzędu 50 mld zł, czyli około 10-12 mld euro. O te środki w budżecie trzeba by bardzo, ale to bardzo postarać. Przez kilka lat by powstawały. Czy one trafią do inwestorów amerykańskich, czy do francuskich, czy jakichkolwiek innych? Jestem prawie pewien jednego, że nie trafią do inwestorów rosyjskich ani chińskich.
Prawdą jest to, że my mamy w zakresie energetyki jądrowej potężny grzech na sumieniu. Zlikwidowaliśmy w 1992 r. elektrownię Żarnowiec zbudowaną w ponad 60%, i od tego czasu Stany Zjednoczone mówiły o budowie nowej elektrowni jądrowej. I tak jeszcze będziemy mówili latami. Tak naprawdę, to w Polsce mamy nie więcej, jak 2-3 lokalizacje na elektrownię jądrową. Na pewno taką lokalizacją nie jest Bełchatów, ponieważ warunkiem podstawowym dla lokalizacji elektrowni jądrowej jest sąsiedztwo potężnych zbiorników wodnych do schładzania reaktorów. A tych zbiorników wodnych w Bełchatowie nie ma.
Energetyka jądrowa potrzebuje specjalistów…
— Mamy jeszcze po Związku Radzieckim ośrodek bazy nuklearnej pod Warszawą. Ale już nie kształcimy kadr, wielu specjalistów już się zestarzało, albo wyjechało poza granice kraju. Są jeszcze tacy, którzy wiedzą, o co chodzi. Ale ja ich już nie znam.
Czy Polska powinna wspierać Nord Stream 2?
— Na ten temat zdania są podzielone. Powiem Panu zupełnie szczerze: gdyby Pan pytał mnie jako człowieka, który myśli w kategoriach bezpieczeństwa energetycznego państwa, to powiem panu wprost, że Polska powinna była się podłączyć do Nord Stream 2 wtedy, kiedy to jeszcze było możliwe.
Nikt w Polsce, prawdopodobnie, do czasu, kiedy nastąpi potężny deficyt energii, nie zacznie myśleć o energetyce jako o rzeczy niezbędnej. Myślimy o energetyce jako o uciążliwości, a nie jako o źródle podstawowego parametru cywilizacyjnego, jakim jest energia. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba myśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz