O ekonomicznym niewolnictwie.
Po ponad 20 latach pracy w zawodzie inżyniera, a szczególnie po ostatnich 10-ciu latach pracy w korporacjach, kiedy to obowiązki zawodowe wymagały poświęcenia najlepszych godzin dziennych, a w praktyce całego dnia, dbaniu o ekonomiczny interes firmy – zacząłem bardzo poważnie rozważać jakąś cichą jednoosobową działalność pozwalającą na skromne utrzymanie, taką która przyniesie choć odrobinę wolności, taką którą będzie można połączyć z prostym i pokornym życiem wiedzionym na własny (a nie cudzy) rachunek, poświęconym głównie nieustającej modlitwie Jezusowej.
Po roku intensywnych poszukiwań wydawało się już że znalazłem – otworzę we własnym domu jednoosobową piekarnię chleba. Wszystko pasowało, wszak pieczenie chleba to zajęcie godne pochwały, skromne, i służące bliźnim, zwłaszcza że można je połączyć z nieustającą modlitwą, ot taką jaką praktykowali ojcowie pustyni przy wyplataniu koszy czy lin, taką która zapewni im podstawy skromnego utrzymania.
Pytałem więc kilka osób które darzę ogromnym autorytetem, w tym mnichów na Atosie, starców, co o tym sądzą. Niestety wszyscy jednomyślnie odradzali – “to będzie bankructwo” – “wkrótce państwo będzie chciało cię finansowo zadusić” – “ZUS wyssie wszystkie soki” …Co tu robić, przecież po tych ostatnich 10 latach czuję się jakby wyssano mi krew! Boże pokaż rozwiązanie!
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
Usiadłem, wziąłem długopis, kartkę, kalkulator i zacząłem zgrubny “biznes plan” skromnej etatowej pracy:
- 2.000 zł – chciałbym na rękę, czyli
- 3.000 zł brutto,
- 1.000 zł dodatkowo pracodawca musi odprowadzić do państwa jako podatek od mojego wynagrodzenia
============= - 4.000 zł wydaje pracodawca
- 2.000 zł ja dostaję na rękę
=============
A więc zanim dostanę pieniądze do ręki PAŃSTWO zabiera około 50%
Znałem od dawna pojęcia: pensja brutto/netto ale te 50% było już zaskoczeniem. Niestety na tym nie koniec, gdyż wydając pieniądze na upragnione dobra na rachunkach widnieje drugi podatek VAT. Przyjrzałem się sprawie bliżej i poczyniłem tym razem już zupełnie szokujące odkrycie. Dla uproszczenia przyjąłem pewną przybliżoną strukturę statystycznej ceny kupowanych produktów, wszak prędzej czy później na nie wydam WSZYSTKIE zarobione pieniądze.
2.000 zł cena którą płacę rozkłada się w zakupionych produktach tak:
=============
- 400 zł podatek VAT przyjmuję średnio 20% choć rozpiętość wynosi od 7% do 23%
- 400 zł – ok 20% to koszty transportu na wszystkich etapach obrotu
- 400 zł – ok 20% to dochód sprzedawcy,
- 400 zł – ok 20% to dochód hurtownika,
- 400 zł – ok 20% to dochód producenta,
==============
RAZEM płacę 2.000 razem w czym:
- 400 zł to jawnie pobierany podatek VAT,
- 200 zł – 50% kosztów transportu to koszty podatków jakimi jest obłożone paliwo (akcyza)
Ponadto dla każdego z uczestników sprzedaży (sprzedawca, hurtownik, producent) owe 400 zł, nie jest bezpośrednim dochodem, ale dopiero przychodem na które nałożenie są podatki analogiczne do moich, czyli co najmniej 50% pobranych jawnie jako koszty pracy!
Czyli
- 200 zł – 50 % dochodu sprzedawcy pobierane jest jako podatek od sprzedawcy
- 200 zł – 50 % dochodu hurtownika pobierane jest jako podatek od hurtownika
- 200 zł – 50 % dochodu producenta pobierane jest jako podatek od producenta
=============== - 1.200 zł razem wydawane są na opodatkowanie
- 800 zł pozostaje więc jako orientacyjna cena produktów które kosztowały by tylko tyle gdyby nie podatki nałożone przez państwo na wszystkich “uczestników” moich zakupów!
A więc na etapie wydawania własnych pieniędzy PAŃSTWO zabiera tobie dodatkowe 40%
Reasumując:
- 4.000 zł- pracodawca wydał za moją pracę
- 2.000 zł – 50% zabrało państwo zanim otrzymałem do ręki pieniądze
- 1.200 zł – 40% zabrało państwo gdy płaciłem za zakupy
- 800 zł – tyle realnie wydałbym na zakupy gdyby nie wszechobecne podatki
==================
Co razem daje co najmniej 80% realnego opodatkowania moich pieniędzy!
Oczywiście jest to kalkulacja bardzo zgrubna i przybliżona gdyż struktura cen jest różna dla różnych produktów, a kompletne produkty na które wydajemy nasze pieniądze są inne dla każdego człowieka. Podatki są tym większe im bardziej “przetworzone” produkty kupujemy. Gdy kupuję u gospodarza mleko od krowy płacąc mu do ręki i robię z tego ser, podatki nałożone przez państwo są mniejsze niż gdy kupię tani – zdawałoby się – ser w Biedronce.
Chętnie więc zapoznałbym się z rzeczywistą analizą przeprowadzoną dla konkretnej osoby, albo choćby dla statystycznego obywatela. Analiza którą przytoczyłem ma więc wyłącznie charakter poglądowy, choć nie jest pozbawiona wartości edukacyjnej. Kiedy przedstawiłem ją moim przyjaciołom, jeden z nich powiedział: “to jest absolutnie NIEMORALNE ABY PAŃSTWO w świetle prawa pobierało 80% podatku od każdego obywatela!”
[Talmud twierdzi przeciwnie – że okradanie, rabowanie i łupienie goja jest nadzwyczaj moralne i podoba się ichniemu „bogu” – admin]
O kozie i o chlebie.
Nareszcie zrozumiałem istotę sprawy. Jeśli obracam pieniędzmi, produkuję coś, sprzedaję i kupuję to w świetle prawa (wszak niemoralnego, ale zawsze prawa) zdany jestem na płacenie olbrzymiego “legalnego” haraczu. Haracz mogę częściowo obejść, ale za cenę formalnej nieuczciwości. Jedynym uczciwym w świetle tegoż samego “lichwiarskiego” prawa rozwiązaniem jest maksymalne zaspokojenie potrzeb własnych i rodziny produkcją dóbr na swoje potrzeby.
Kiedy zaglądnąłem do notatek z przed roku z rozmowy jaką odbyłem z jednym ze starców odnalazłem zdanie którego wówczas zupełnie nie rozumiałem:
<< SAMOWYSTARCZALNOŚĆ – piekarnia to będzie porażka – patrz wczoraj wszystko było zielone a dziś spadł śnieg i wszystko jest zmrożone, tak samo jednego dnia będzie można wszystko kupić, a następnego dnia, kiedy wystąpi antychryst wszystko się odmieni i nie będzie można kupić już nic! Lepiej wykop studnię, zbuduj piec chlebowy … >>.
Kilka dni później nabyłem kozę! (dziś kiedy publikuję ten artykuł mam już małe stadko zapewniające mleko i – niebawem – mięso na własne potrzeby). Koza daje mleko, które jest jednym z najdoskonalszych pokarmów dla człowieka. Mleko wytwarza, jedząc pokarmy o bardzo niskiej wartości: gałęzie, liście, zioła, korę, trawy …
Ponieważ nie samym mlekiem człowiek żyje – dokupiłem żyto które mielę w mikserze i z którego piekę chleb. Nie piszę “chleb pełnoziarnisty” bo ten kojarzy się większości z nienaturalnym chlebem do którego piekarnia dosypała co nieco całych ziaren zboża, soi czy migdałów. Nie piszę też “chleb razowy” bo ten z kolei kojarzymy z sztucznie barwionym na ciemno chlebem udającym razowiec.
Mąka – a właściwie śruta – z której wypiekam chleb to zmielone całe ziarna zboża, to więcej niż chleb razowy (który określa się typem 2000), to chleb z mąki z pełnego przemiału (typ 3000), mąki niczym nie konserwowanej, gdyż ziarno – w przeciwieństwie do mąki – można długo przechowywać bez chemicznej konserwacji.
Tyle na początek: koza, mleko i razowy chleb. Mało? Wydawało by się że tak, ale od czegoś przecież trzeba zacząć! Tymczasem – nim poszerzę własną produkcję o pasiekę, warzywniak, sad, jadam zazwyczaj jeszcze to, co zwykle jadałem a do tego mleko kozie bez żadnych prawie ograniczeń. (Dzisiaj, kiedy publikuję ten artykuł posiadam siedem zazimowanych rodzin pszczelich i około 150m2 warzywniaka, trzy kury, które żyjąc na wolnym wybiegu i utrzymując się z pielęgnacji ogrodu dają codziennie jedno jajko.)
Po około trzech miesiącach poczyniłem wspaniałe odkrycie. Z 20 kg nadwagi z jaką borykałem się od prawie 20 lat, zniknęło 15 kg bez stosowania jakiejś wydumanej czy wymuszanej diety. Co więcej, zazwyczaj po skromnym posiłku uzupełnionym razowym chlebem i kozim mlekiem czuję się zupełnie syty. Przez 20 lat mój mózg – pomimo zapełnionego żołądka – wysyłał prawie nieustannie sygnał “JESTEŚ GŁODNY – jedz”.
Przedtem byłem ciągle głodny, gdyż jedząc sztucznie spreparowane pokarmy (np. biały “zdrowy” chleb z dodatkiem otrąb który otrzymano z mąki oczyszczonej z otrąb) organizm nieustannie sygnalizował brak niezbędnych składników odżywczych; teraz kiedy jem to co dała natura, pełne ziarno, i piję to co koza wytworzy jedząc codziennie nie paszę czy karmę, ale to co znajdzie w lesie, każdego dnia coś innego, liście, gałązki, zioła i najróżnorodniejsze rośliny których nie potrafię zidentyfikować, daje mi pokarm przeobficie skomponowanych najróżnorodniejszych składników – pewnie jeszcze nie zidentyfikowanych przez dumnego homo sapiens, składników które po dostarczeniu do organizmu mówią mu, STOP – teraz masz wszystko czego potrzeba, nie musisz więcej jeść!
O pracy
Oczywiście zmieniło się jeszcze coś: praca którą muszę wykonywać (kto nie pracuje niech też nie je) jest zupełnie inna od tej którą wykonywałem przez wiele lat dla korporacji. Jest różnorodna, każdy dzień czy tydzień jest inny. Jest to zazwyczaj praca fizyczna w ogrodzie, albo pasienie w lesie kozy. Zależna od pory roku, taka która się nie nudzi i nie nuży, taka którą łatwiej połączyć z nieustającą modlitwą. Wykonuje się ją z poczuciem szczęścia wynikającego z bliskim obcowaniem z naturą.
Wykonując ją uświadomiłem sobie to, że człowiek nie jest stworzony do jednostajnego, manufakturowego modelu pracy. Tak manufaktura jest efektywna, ale czy po kilku latach takiej pracy człowiek siedzący na linii produkcyjnej jest nadal szczęśliwy z tego co wykonuje przez 80% swojego aktywnego czasu życia? No i najważniejsze, taka praca nie daje pieniędzy, ale pomimo tego daje utrzymanie! Podtrzymuje życie dając pokarm i zaspokajając najbardziej elementarne potrzeby.
Gdy Jezus nauczał modlitwy “Ojcze Nasz”, funkcjonowały już w pełnym zakresie pieniądze, a mimo tego Chrystus nie kazał prosić dobrego Ojca słowami “comiesięczną naszą pensję daj nam dzisiaj”. Chrystus nakazał nam codzienną modlitwę o chleb, o chleb powszedni.
Kiedy ktoś się pyta czy szukam pracy, odpowiadam iż pracę już mam i ona mi wystarcza, dodatkowych czterech etatów aby utrzymywać państwo nie biorę!
Autor anonimowy, wszak prawdziwy i osobiście znany redakcji
Opracowanie: PrawoslawniKatolicy.pl
http://prawoslawnikatolicy.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz