„Gardłuje jeden z drugim za Polską mocarstwową, a tobie za imperium – kąt w szynku, bujna głowo! Tobie naftowa lampa Indiami w butelkach płonie, nędzę ojczystą przetapiasz w stare, zamorskie kolonie” – pisał poeta w koszmarnych czasach sanacji, kiedy w modę wchodziła mocarstwowość.
Te marzenia nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością, co oczywiście ponownie całe pokolenia rodaków wpędziło w kompleksy, celowo podsycane przez naszych nieprzyjaciół.
Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński, który od 1863 roku na zesłaniu w Jarosławiu nad Wołgą spędził 20 lat, opisuje w swoich pamiętnikach rozmaite metody rusyfikacji, ale nie zapomina też o Prusakach, jak to w 1848 roku w Wielkopolsce wodzili za nos Ludwika Mierosławskiego – co mógł obserwować bezpośrednio, jako uczestnik tego powstania.
Toteż nie szczędzi Mierosławskiemu gorzkich słów, również, jako „dyktatorowi” Powstania Styczniowego, chociaż na jego obronę trzeba powiedzieć, że chociaż był frazesowiczem, to, w odróżnieniu od wielu innych, szczęśliwszych i dzięki temu – spełnionych frazesowiczów, nie miał w dodatku szczęścia.
Arcybiskup nie zapomina też o Metternichu i jego roli w tzw. „rzezi galicyjskiej”, do której według niego przyczyniła się też agitacja socjalna radykalnych odłamów polskiej emigracji we Francji. Feliński, wtedy jeszcze człowiek świecki, miał okazję obserwowania polskich środowisk emigracyjnych we Francji, więc warto jego spostrzeżenia wziąć pod uwagę.
Tym bardziej warto, że obecna sytuacja Polski przypomina sytuację emigracji. Wtedy nie miała ona żadnego wpływu na europejską politykę i nawet książę Czartoryski musiał zadowolić się niewdzięczną rolą jej kibica – ale właśnie dlatego emigracja wyżywała się w tzw. „potępieńczych swarach”, czyli partyjnictwie.
Dzisiaj sytuacja z pozoru jest nieporównanie lepsza, bo państwo polskie istnieje i nawet markuje uczestnictwo w europejskiej, a nawet światowej polityce – ale to uczestnictwo też wyraża się przede wszystkim w kibicowaniu, toteż obecne partyjnictwo nie jest wcale gorsze od tego emigracyjnego. Partyjniackie zacietrzewienie skłania deputowanych do Parlamentu Europejskiego, jak Wdowa Narodowa, czyli pani Magdalena Adamowicz, czy Książę Małżonek, czyli pan Radosław Sikorski do otwartego popierania niemieckiej operacji przeciwko Polsce, nazwanej „walką o praworządność”.
To partyjniackie podejście znakomicie ilustruje głosowanie nad krytyczną wobec Polski rezolucją Parlamentu Europejskiego, gdzie obóz zdrady i zaprzaństwa skonfrontował się z obozem „dobrej zmiany”, podczas gdy znane ze stuprocentowej zdolności koalicyjnej PSL zachowało neutralność.
Korzenie tego partyjniactwa sięgają przełomu lat 80-tych i 90-tych, kiedy to bezpieczniacy, w trosce o utrzymanie swojej pozycji społecznej, to znaczy – możliwości dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim – uciekli pod protekcję naszych przyszłych sojuszników, tworząc rządzące rotacyjnie Polską stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie.
Stronnictwo Pruskie tradycyjnie podszywa się pod „cywilizowanie” mniej wartościowego narodu tubylczego, chociaż zdecydowana większość jego przedstawicieli jeszcze niedawno „srać chodziła za chałupę”, podczas gdy Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie akcentuje raczej swój płomienny patriotyzm, którym z powodzeniem uwodzi swoich wyznawców.
Ze względów geopolitycznych, to znaczy – uczestnictwa Polski w NATO i Unii Europejskiej, Stronnictwo Ruskie nie odgrywa dziś żadnej politycznej roli, przynajmniej oficjalnie. [podobnie jak złowrogie Stronnictwo Brazylijskie albo Etiopskie – admin]
Tymczasem kiedy tak wyżywamy się w partyjnictywie i marzeniach mocarstwowych, Polska jest obiektem pełzającego podboju. Niemcy, jako państwo mimo wszystko poważne, nigdy nie pogodziły się z rozgromieniem i utratą znaczenia w Europie i świecie, wykorzystując każdą okazję do odbudowy nie tylko swojego potencjału, ale realizacji celów politycznych, polegających w pierwszej kolejności na odwróceniu niekorzystnych skutków wojny przegranej przez Adolfa Hitlera.
Ta wojna, podobnie jak i wojna poprzednia, za cesarza Wilhelma II, miała na celu zbudowanie niemieckiego imperium kolonialnego.
Jak wiadomo, po rozgromieniu Francji kierowanej przez Napoleona, Wielka Brytania nie miała już poważnego przeciwnika, toteż w wieku XIX zbudowała imperium, liczące ponad 400 milionów ludzi.
Po zjednoczeniu Niemiec w postaci Cesarstwa Niemieckiego, które też miało ambicje imperialne, Wielka Brytania, w trosce o zachowanie swojego imperium, podsunęła Niemcom myśl o zdobyciu kolonii na wschodzie Europy, kosztem Rosji. Podjęta przez niemiecki Sztab Generalny operacja obezwładnienia Rosji w roku 1917 przybliżyłaby ten cel, gdyby nie przegrana na Zachodzie, która zmusiła Niemcy do przyjęcia Traktatu Wersalskiego.
Nie chciał się z tym pogodzić wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler i podjął kolejną próbę zdobycia kolonii na Wschodzie metodą – jak to nazwał jeden z ówczesnych niemieckich publicystów – „radosnej wojny”. Ale i ta próba się nie udała, toteż kiedy Niemcy odzyskały swobodę ruchów w Europie, zawiesiły tamte imperialne marzenia, koncentrując się na odwróceniu skutków II wojny światowej – również terytorialnych.
Dodatkowa różnica polega na tym, że zrezygnowały z „radosnej wojny” na rzecz metod podstępnych, które ów publicysta zarzucał Wielkiej Brytanii. W rezultacie mamy do czynienia z pełzającym „pokojowym” podbojem Polski, to znaczy – nie całej, a tylko tych jej części, do których Niemcy roszczą sobie pretensje.
Bardzo ciekawie opisuje te metody pan doktor Andrzej Krzystyniak w książce „Zwijanie polskości”. Wprawdzie koncentruje się on na Śląsku, ale z identycznym procesem mamy do czynienia na całych Ziemiach Odzyskanych, a najbardziej spektakularne jego objawy możemy obserwować w Wolnym Mieście Gdańsku i we Wrocławiu.
A co się dzieje na reszcie polskiego terytorium? To, co tam się dzieje, opisuje pan ambasador Krzysztof Baliński w książce „Polska czy Polin” – sekrety relacji polsko – żydowskich”. Z tego opisu wyłania się również obraz pełzającego podboju, wobec którego władze naszego nieszczęśliwego kraju w najlepszym razie zachowują sie biernie, a w najgorszym – kolaborują – starając się skierować uwagę opinii publicznej w zupełnie inną stronę.
I dopiero w tym kontekście lepiej możemy zrozumieć przyczyny, dla których mamy do czynienia ze ścisłą koordynacją nie tylko historycznej, ale również „politycznej” polityki żydowskiej z polityką niemiecką. Stanisław Lem napisał w „Głosie Pana”, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Ani jednej, ani drugiej stronie tej cierpliwości i metodyczności nie brakuje.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz